Nie tylko Márquez

"Hopla, żyjemy!" - reż. Krystyna Meissner - Wrocławski Teatr Współczesny

W spektaklu, którym Krystyna Meissner żegna się z Wrocławskim Teatrem Współczesnym, reżyserka i dyrektorka postanowiła, "luźno inspirując się twórczością Gabriela Garcíi Márqueza", zabrać głos w obronie starości. Jednak widok nagich, starzejących się ciał nie jest najbardziej szokującym estetycznie momentem "Hopla, żyjemy!". Prawdziwe wyzwania czają się bowiem w otwarciu i finale.

Pierwsza scena konfrontuje widzów z koniecznością wysłuchania w całości utworu „Hotel California” The Eagles. Stanowi on wprawdzie cenną, ale aż nazbyt czytelną wskazówkę interpretacyjną (dom starców, w którym rozpoczyna się akcja przedstawienia, jako upiorny, niemożliwy do opuszczenia przybytek), skromna choreografia nie jest zaś zdolna nadać scenicznej ekspresji starociowi z kolekcji ulubionych płyt Marka Niedźwieckiego. Pewne pocieszenie stanowi jednak fakt, że „Niedźwiedź”, choć sercem pozostaje w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, wciąż potrafi swoją trójkową Listą Przebojów skupić wokół radia słuchaczy ze wszystkich pokoleń. To skojarzenie pozwala żywić nadzieję, że staroświeckość Meissner opowieści o starości nie zakłóci zbytnio odbioru jej spektaklu.

Nadzieję tę podtrzymują kolejne sceny sztuki. Śledzimy historię pary dawnych kochanków, którzy po latach spotykają się w domu starców, by zawalczyć o prawo do miłości pomimo upływu lat. Znakomite aktorstwo ironicznej Ewy Dałkowskiej i sympatycznie sentymentalnego Jacka Piątkowskiego rekompensuje kalendarzowość sentencji, które każe wygłaszać im Meissner, oraz próby ożywienia rytmu spektaklu rubasznością. Odtwórcom głównych ról dotrzymuje kroku plejada aktorów odgrywających pozostałe postaci, dzięki czemu spektakl zyskuje to, co najważniejsze w opowieści o prawie do zachowania człowieczeństwa, czyli ludzki wymiar.

Nadzieja umiera ostatnia, mądrość tę należy zaś w tym wypadku rozumieć dosłownie. Finałowa scena niweczy z trudem uzyskaną równowagę akcentów. Rozpoczynająca się od gitarowego akompaniamentu i przechodząca w chóralny śpiew całego zespołu aktorskiego pieśń o poszukiwaniu własnego raju sprawia, że spektakl Meissner kończy się z przytupem, jaki rzadko słychać na deskach najważniejszych polskich teatrów.

W takt rozlegają się oklaski widowni, która owacyjnie przyjęła najnowszą premierą Teatru Współczesnego. Spektaklowi Meissner nie można bowiem odmówić krzepiącego ciepła i sympatycznej (auto?)ironii. Zarazem jednak przypomina on smutną prawdę o tym, że Ameryka Łacińska obdarowała świat nie tylko Márquezem, Llosą i Cortázarem, ale także Paolo Coelho. Choć reżyserka pokazuje publiczności pomarszczone ciała, to, w miarę możliwości, stara się wygładzić problem starości. Rozczarować może, m.in., pominięcie kwestii różnic w społecznym odbiorze męskiej i kobiecej starości. Refleksja zdaje się zdążać w tym kierunku w scenie erotycznych fantazji bohatera Jacka Piątkowskiego, po której jednak szybko powraca sentymentalna aura właściwa całości spektaklu.

Meissner przygotowała spektakl pożegnalny par excellence. Zwolennikom jej reżyserskiego stylu da satysfakcję dobrodusznej ironii. Przeciwników utwierdzi w ich zapatrywaniach.

Urszula Lisowska
Dziennik Teatralny Wrocław
2 lipca 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...