Nie tylko o Śląsku

"Pokora" – reż. Robert Talarczyk – Teatr Śląski w Katowicach

Pierwszy dzwonek. Niemalże pusta scena. Minimalistyczna scenografia, złote tło i trochę ziemi rozsypanej na przodzie sceny. Na niej wyrasta wydobywająca się z cienia sylwetka nagiego mężczyzny. Charakterystyczny zapach teatru, powoli wypełniająca się widownia. Drugi dzwonek. Po raz pierwszy od początku pandemii udało mi się dotrzeć do teatru, bo tam, gdzie obecnie mieszkam do dzisiaj nie grają. Ekscytacja rośnie, oczekiwania również, zaraz się zacznie, moje małe teatralne święto. Trzeci dzwonek, światła na widowni gasną, za kilkanaście sekund zaczną grać i wkrótce mam nadzieję zaspokoić swój teatralny głód.

Czy „Pokorze" ze Śląskiego udało się go zaspokoić? W pewnym sensie tak. W końcu wróciłem do jednego z moich ulubionych teatrów, nostalgiczna atmosfera w niemałym stopniu wpłynęła na moją percepcję przedstawienia. Do tego świetne, jak to w Śląskim bywa, aktorstwo. Znakomity Henryk Simon w roli głównego bohatera, Aloisa Pokory. Zagubiony, zrezygnowany i nieporadny, przy tym tragicznie świadomy i zarazem nieświadomy swojego losu. Do tego Dariusz Chojnacki, bardzo dobry w swoim charakterystycznym archetypie „chopa od nos", a więc w postaci Starego Pokory i jeszcze lepszy w zupełnie innej, przejmującej roli Baronessy. Pierwszorzędnie wypadła także Agnieszka Radzikowska w kreacji Matki – prostej, surowej i stanowczej kobiety, jednakże w głębi duszy jak najlepiej chcącej dla swojego małego Lojziczka.

„Pokora" także zachwyca swoim widowiskowym rozmachem, co w dużej mierze jest zasługą Tomasza Jana Wygody, autora imponującej i dosadnej choreografii, która nadała przedstawieniu wyraźny rytm. Ponadto, mógł podobać się sposób w jaki choreografia prowadziła narracje, bo to właśnie ona skutecznie ilustrowała wędrówkę Pokory od Nieborowic, przez Gliwice, front zachodni i rewolucyjny Berlin aż po dworek von Kattwitza.

Niemniej jednak, przedstawienie boryka się z pewnymi problemami. Mieszane uczucia wywołuje powtarzalność niektórych form – oglądając „Pokorę" można odczuć czasem déjà vu, gdyż widzi się rzeczy, które już przewinęły się w innych produkcjach ze Śląskiego cyklu. O ile wielka bryła przypominająca węgiel, wisząca nad głowami bohaterów „Dracha" intrygowała swoją tajemniczością i zaskakiwała pomysłowością, o tyle podobna bryła w „Pokorze" nie stanowi już żadnej zagadki i niczym nie zaskakuje. Podobne z ziemią rozsypaną na proscenium, którą pamięta się z „Wujka.81". Podobny zabieg wykorzystany drugi raz nie jest tak samo efektowny i nowatorski jak za pierwszym razem.

Problematyczna bywa także dramaturgia przedstawienia. Znając oryginalną wersję powieści, można było czasem odnieść wrażenie, że historia, którą widzimy na scenie Śląskiego, została za bardzo uproszczona. W przedstawieniu zabrakło czasem napięć i niuansów, które w powieści okazały się kluczowe dla rozwoju poszczególnych postaci i uzasadniały niektóre ich działania. W efekcie na przykład scena, w której Smilo von Kattwitz wyjawia Aloisowi skierowaną doń odwieczną miłość wypada jałowo; cała ich znajomość z dzieciństwa została sprowadzona do jednej sytuacji, w której Smilo wypowiadając dwie kwestie, sprzeciwia się prześladowaniu Aloisa przez Niemieckich uczniów. Uproszczona zostaje również sytuacja starych Pokorów, bo na scenie praktycznie w ogóle nie pojawia się wątek romansu Pokorowej z pilchowickim farorzem. W powieści natomiast był to jeden z najważniejszych i najbardziej decydujących aspektów historii Aloisa – pomijając już, jak bardzo pogłębiał i podkreślał tragizm postaci Matki. Tego rodzaju upraszczające decyzje zaskakują, zwłaszcza, kiedy weźmie się pod uwagę fakt, że przedstawienie trwało zaledwie półtorej godziny.

Mimo wszystko, „Pokora" wyróżnia się na tle pozostałych przedstawień ze śląskiego cyklu Roberta Talarczyka. Z pewnością jest to najmniej hermetyczny spektakl ze wszystkich – śląskość jest tu zaledwie pretekstem do snucia przygnębiającej, ale też uniwersalnej historii o klasowym uwikłaniu i wynikającym zeń fatalizmie.

I właśnie ten akcent w tułaczce Aloisa Pokory porusza najbardziej.

Jan Gruca
Dziennik Teatralny Glasgow
11 września 2021
Portrety
Robert Talarczyk

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia