Nie umiem pracować na pół gwizdka

Rozmowa z Elżbietą Jodłowską

Kiedyś słowo klimakterium wypowiadało się szeptem. Teraz kobiety się go nie wstydzą i na cały głos śpiewają „Klimakterium...". Przychodzą do nas takie, które noszą rękę na temblaku, są po mastektomii albo po operacji raka sutka. Po obejrzeniu spektaklu piszą, że to były najlepiej wydane pieniądze w ich życiu. Szczerze powiedziawszy jestem szczęśliwa, że tak się dzieje.

Z Elżbietą Jodłowską, aktorką, autorką, producentką spektaklu „Klimakterium 2, czyli Menopauzy Szał" rozmawia Katarzyna Jasielska.

Katarzyna Jasielska: Ponad siedem lat temu, 10 listopada 2006 roku w Teatrze Rampa na warszawskim Targówku odbyła się premiera „Klimakterium... i już" Elżbiety Jodłowskiej.  Niektóre źródła podają inna datę 20 października 2006. Proszę ustalić ponad wszelką wątpliwość tę historyczną dla pani, spektaklu i aktorów „prawdziwą" datę narodzin?


Elżbieta Jodłowska: Moim zdaniem było to 26 października, ale jestem znana z tego, że mam słabą pamięć... tak, to było 26 października 2006 roku.

Gdzie się narodził pomysł i jak powstał ten skrzący od damsko-życiowych anegdot spektakl?

Pomysł zrodził się w Stanach Zjednoczonych. Moja siostra zadzwoniła do mnie i powiedziała: „Słuchaj tutaj grają taką menopauzę musical, cztery baby śpiewają o menopauzie". Byłam wtedy bez pracy i pomyślałam, by sprowadzić coś ze Stanów Zjednoczonych. Pojechałam tam, zobaczyłam ten spektakl kilka razy, zwłaszcza z powodu języka i użytych w nim spejcalistycznych nazw oraz subtelności. Moją uwagę zwrócił fakt, że kobiety waliły na to drzwiami i oknami, a grano to już od ponad pięciu lat i to w całych Stanach Zjednoczonych. Dowiedziałam się, że spektakl ten został kupiony przez wielu artystów na całym świecie, co świadczy o zapotrzebowaniu na repertuar o tej tematyce. Na początku postanowiłam to sprowadzić. Skontaktowałam się z tamtejszym prawnikiem, ale pojawiło się wiele trudności, pytań na które wówczas nie potrafiłam odpowiedzieć. Po dokładniejszym przetłumaczeniu słów piosenek, stwierdziłam, że to nie jest tekst, który oczarowałby Polskę. Jestem wiele lat na scenie i w związku z moim doświadczeniem wiedziałam, że może on zaczarować Amerykanów, może nawet i cały świat, ale na pewno nie polską publiczność. Postanowiłam napisać scenariusz. Oczywiście nie sama, bo byłam osobą niepiszącą, która nigdy nie podejrzewała, że kiedykolwiek chwyci za pióro. Po powrocie do Polski zwróciłam się do znanej pisarki o żartobliwym sposobie myślenia. W efekcie powstał tekst, który nie do końca mi się spodobał, wiedziałam, że chcę czegoś innego. Ona zorientowała się, że nie za bardzo mi to pasuje i powiedziała: „Wiesz co, ty najlepiej sama to sobie napisz". No i zaczęłam pisać, choć nie bardzo w siebie wierzyłam. Zaprosiłam do współpracy, do pisania tekstów (przede wszystkim piosenek) inne osoby, sama też próbowałam coś stworzyć. Pierwszym tekstem, jaki wyszedł spod mojego pióra była „Lokomotywa dziejów" - „Uf jak gorąco, puf jak gorąco..." opisujący ten trudny proces, w czasie którego kobiecie jest ciągle gorąco.

Ponad 1800 spektakli, można odnieść wrażenie, że nie ma gminy w Polsce (gmin jest prawie 2500), w której zespół jeszcze nie gościł. Jednak mam wątpliwości co do tego, czy potencjał widowni zdążył się już wyczerpać. Czy dziś z podobnym entuzjazmem, jak na początku, przyjmowane są przez organizatorów oferty Klimakterium?

Tak, parę miesięcy temu przekroczyliśmy tę granicę. Jedynkę („Klimakterium i... już") gramy dalej, po kilku pokazach dwójki („Klimakterium 2, czyli Menopauzy Szał"), znów wzrosło zainteresowanie jedynką. Często ktoś, kto zobaczył dwójkę, zainteresował się i chce zobaczyć pierwszą część. Poza tym w niektórych miastach działamy prawie jak teatry stacjonarne, które mają swój repertuar i grają swoje sztuki regularnie. W Poznaniu graliśmy ponad 100 razy, w Łodzi ponad 85, itd.

To w ogóle jest taki ewenement w takiej teatralnej skali kraju.

Tak olbrzymi i zazdrość straszna.

Nie wiem czy to nie jest rekord polski?

Nawet na pewno.

W jakich najbardziej ciekawych, czy atrakcyjnych miejscach - z punktu widzenia zespołu – prezentowałyście się w czasie tej ponad siedmioletniej „kadencji"?

Byliśmy we Lwowie, graliśmy w pięknej operze. Byliśmy również w Stanach Zjednoczonych m.in. w Chicago, w Kanadzie, Toronto. Teraz ponownie się wybieramy do Chicago z jedynką oraz z dwójką do Nowego Jorku, Toronto i Sztokholmu

W jaki sposób – oprócz oczywiście entuzjastycznego – przyjmowany jest spektakl? Czy bywały także nietypowe reakcje publiczności?

Oczywiście, że się zdarzały. Dla niektórych to temat, który nie powinien być poruszany, zwłaszcza w teatrze. Niektórzy wolą subtelniejszy dowcip, a to zdecydowanie nie jest Kabaret Starszych Panów.

Czy w czasie waszych klimakteryjnych wojaży zawsze wszystko szło jak z płatka, czy mieliście też czasami „pod górkę"?

Nie.

Od pewnego czasu funkcjonują dwa zespoły aktorskie obsługujące ten spektakl. Można się domyślać, że stało się to przede wszystkim w związku z  olbrzymim zapotrzebowaniem. Czy były także inne powody takiej decyzji?

Powody były różne. W tej chwili mamy dwa zespoły, ale były momenty, kiedy mieliśmy 3 obsady aktorskie. Niektórzy nie mają już siły tego grać, bo taka powtarzalność jest męcząca. Grywaliśmy czasem po 70 spektakli miesięcznie, także trzeba mieć końskie zdrowie, by to wytrzymać.

Wyreżyserowanie pierwszego wydania powierzyła pani Cezaremu Domagale. Obecny spektakl zrealizował duet Elżbieta Jodłowska i Krzysztof Jaślar. Dlaczego Elżbieta Jodłowska wybrała sobie za reżyserskiego partnera, twórcę kabaretowego (TEY) i człowieka bardziej estrady niż teatru?

Mogę powiedzieć, że trudno było znaleźć reżysera, który zajmowałby się taką dziedziną. Pomyślałam sobie, że dobrze byłoby mieć kogoś, kto jest z mojego pokolenia, wychowywał się na tych samych kabaretach, potrafił pisać i był znany w środowisku. Krzysiek Jaślar współpracuje ze świetnym z kabaretem Grupa MoCarta. Jest osobą, która ma odpowiednie poczucie humoru i to było dla mnie najważniejsze. Na tej podstawie postanowiłam, że to jemu powierzę to zadanie.

Dwójka „obsługiwana" będzie przez szesnaście aktorek, czy to znaczy, że od początku będzie działało więcej obsad niż dotychczas?

Tak, od samego początku przygotowałyśmy cztery obsady. Była to horrendalna praca. Ale wydaje mi się, że dziewczyny wykonały fantastyczną robotę i każdy zespół, który wchodzi na scenę jest entuzjastycznie przyjmowany. Naprawdę czuję się dumna z tych dziewczyn, bo granie w tego typu spektaklu jest bardzo, ale to bardzo trudne. Trzeba mieć niezłą kondycję.

Uczestniczenie w takim przedsięwzięciu jakim jest pani przedstawienie, jest przynajmniej z kilku względów niezwykle atrakcyjne i chętnych jest na pewno wiele. Jednak, jak można się domyślać, nie każda aktorka może zostać członkiem zespołu. Jakimi walorami dysponują te, którym złożyła pani propozycję i zdecydowała się zaangażować?

Chętnych jest bardzo wiele. Przede wszystkim muszą śpiewać, mieć dystans do siebie i mieć to „coś". Dla mnie najważniejsze jest, by umiały stworzyć postać, bo na scenie oczekuję prawdy, a taka prawdę postaci tworzy właśnie zespół koleżanek, które się lubią. Ważna jest również kondycja, bo ten spektakl jest pod tym względem bardzo trudny, dla mnie już niemalże niewykonalny kondycyjnie. Trudno jest mi śpiewać i tańczyć, bo albo robię to, co wszystkie koleżanki, albo będę musiała wymyślić dla siebie inną rolę, bo nie umiem pracować na pół gwizdka.

Przygotowanie do obecnego spektaklu, w którym uczestniczy szesnaście kobiet dysponujących oprócz sporych doświadczeń warsztatowych i określoną powierzchownością, także ogromnym i zróżnicowanym temperamentem niesie za sobą ryzyko kłopotów. Czy były takie i jak współpracowało się z koleżankami na próbach?

Z tymi aktorkami było fantastycznie. Wszystkie razem spotykałyśmy się na choreografii, którą przygotował nam Kuba Lewandowski pochodzący ze Śląska. Myślę, że z jedynką było znacznie gorzej.

Skąd pani czerpała inspirację do stworzenia tekstów piosenek, dialogów?

Przede wszystkim z życia. Najszybciej napisałam „Co zrobią nasze dzieci", można powiedzieć, że w ciągu pięciu minut. Niektóre teksty rodzą się powoli, najpierw jedna zwrotka... itd. Są też takie teksty, które nigdy nie wejdą do spektaklu, zawsze jest w nich coś takiego, czego być nie powinno.

Notuje sobie pani? Rano przy łóżku czy w ciągu dnia?

Notuję, ale nieraz gubię te notatki. Najśmieszniejsze jest to, że pisze się wtedy, kiedy się usiądzie po to, by pisać, szuka się rymów i nagle wychodzi puenta.

Temat klimakterium nie jest łatwy i dla większości kobiet bardzo wstydliwy. Przyznać trzeba, że dla oswojenia tego problemu zrobiła pani więcej, niż większość tak zwanych feministek i działaczek „kobiecych".

Bardzo się z tego cieszę.

Podejrzewam, że kobiety, które odwiedzają wasz spektakl wdzięczne są pani, za takie postawienie problemu, będącego jeszcze do niedawna tabu. Czy otrzymuje pani takie objawy wdzięczności od tych, którym ułatwiła pani życie, bez komunałów, wielkich słów i tysiąca banałów, jakie do tej pory jeszcze pojawiają się w sprawie klimakterium?

Kiedyś słowo klimakterium wypowiadało się szeptem. Teraz kobiety się go nie wstydzą i na cały głos śpiewają „Klimakterium...". Przychodzą do nas takie, które noszą rękę na temblaku, są po mastektomii albo po operacji raka sutka. Po obejrzeniu spektaklu piszą, że to były najlepiej wydane pieniądze w ich życiu. Szczerze powiedziawszy jestem szczęśliwa, że tak się dzieje. Przychodzą ludzie, którzy nie wychodzili z domu, bo byli w depresji i to dla nich jest nowe otwarcie się na życie. Jesteśmy spektaklem zdecydowanie leczniczym. Myślę, że dwójka też będzie odczarowywała inne tabu, które jest bardzo silne i bardzo wstydliwe, mianowicie nietrzymanie moczu. Jestem szczęśliwa, że mogę coś takiego zrobić. Kobiety które wychodzą z „2" mówią: „czekamy na 3!".

Proszę powiedzieć czy „Klimakterium 2..." już ma zaplanowaną trasę?

Planów mamy sporo, w zasadzie mamy zajęte wszystkie dni, aż do połowy czerwca. Albo jedno, albo dwa miasta, dlatego nieraz wyruszają dwie ekipy, jedna na jeden koniec Polski, druga na drugi. Staram się nie wysyłać trzech ekip. Uważam, że dobrze jest zmieniać te artystki, bo np. 9-cio dniowa trasa jest męcząca.

Kto tym wszystkim kieruje w zespole?

Ja ustalam obsady, a mój mąż jest producentem i menedżerem. To taka trochę rodzinna firma.

Mieliście państwo w ogóle jakiś urlop?

Nie. Ja cały czas pisałam, albo miałam występy, próby, albo spotkania. Zastanawiałam się kogo wybrać na reżysera, kogo wybrać na autora aranżacji. Przy takiej produkcji jest wiele problemów. Wielką sztuką jest dobry casting. Tego typu repertuar różni się znacząco od występu kabaretowego. Tu trzeba myśleć o puentach, i słuchać cały czas publiczności, trzeba umieć nie wchodzić z kolejnymi kwestiami, kiedy ona się śmieje, bo później denerwuje się, że czegoś nie usłyszała. Dajemy jej czas na wyśmianie się. I tak to jest.

 

Katarzyna Jasielska
Dziennik Teatralny Katowice
20 maja 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia