Nie wstyd płakać

Marcin Dorociński gra w "Lulu na moście" Izzy’ego – tę samą rolę, która w filmie przypadła Harveyowi Keitelowi. Aktor nie boi się porównań.
Masz dobry czas – w ciągu jednego roku dwie główne role w filmach "Ogród Elizy" i nagroda aktorska w Gdyni, potem komedia romantyczna "Rozmowy nocą"... Marcin Dorociński: Tak. Po latach chudych, chudszych, rzeczywiście dużo gram i są to główne role... Ale powiedziałeś jakiś czas temu, że nie nadajesz się na idola. Teraz coś się zmieniło? Nie. Dystans do tego, co robię, mam taki sam. Jeśli chciałabym być idolem – kimś, kto przekazuje najważniejsze wartości czy sposób myślenia o świecie – to jedynie dla swoich dzieci. Na pewno nie tysięcy czytelników kolorowej prasy. Czemu? W show-biznesie tyle rzeczy jest na niby... A mimo to aktorzy dbają o wizerunek. Ty zaś chyba celowo tego unikasz – mało można przeczytać o twoim życiu prywatnym, nie masz strony internetowej, rzadko udzielasz wywiadów... Boję się po prostu, że gdybym zaczął sobie wymyślać wizerunek, to bym się pogubił – gdzie jestem ja, a gdzie osoba wytworzona przez media przy moim jako takim udziale. Wyznaję zasadę, że świadczyć mogę o sobie tylko tym, co robię i jak to robię – swoją pracą w teatrze, w filmie. Nie interesują mnie wątki poboczne. Jak mawiał Adam Małysz – koncentruje się tylko na oddaniu dwóch dobrych skoków. Dodatkowo teraz zagrasz Izzy’ego w spektaklu "Lulu na moście".Wszyscy pamiętają film, a w tej samej roli o pokolenie starszego od ciebie Harveya Keitela. Wydaje mi się, że rozgoryczenie poczuciem przegranego życia, które wpisane jest w te postać, zyskuje ciężar dopiero u osoby dojrzałej. Nie obawiasz się porównań? Nie. Myślę, że to, co rozpoczyna historię "Lulu na moście" – wypadek, który pozbawia głównego bohatera możliwości kontynuowania tego, co jest dla niego najważniejsze – mogłoby się przydarzyć każdemu. Tu nie ma znaczenia wiek. Czasami niektórzy młodzi ludzie potrafią tak żyć i tak intensywnie przeżywać swoje życie, że umierając w wieku dwudziestu paru lat, mają na swoim koncie więcej osiągnięć, związków, przeżyć, doświadczeń niż ktokolwiek starszy. Dramat, kiedy traci się wszystko, co było jakkolwiek ważne, jest ten sam także dla tych którzy żyją spokojnie i bez większych ekscesów. Widziałem kiedyś film Clinta Eastwooda "Za wszelką cenę"; to była prosta historia o bokserce, która walczy o sukces w zawodzie, trenuje, ale któregoś dnia doznaje na ringu skręcenia karku, co kończy się paraliżem. Pamiętam, jak bardzo mocno przeżyłem ten film. Na tyle, że w pewnym momencie mój mózg zaczął zmierzać w kierunku pytania "co by było, gdybym i ja stracił wszystko?". I nawet nie myślałem w tamtej chwili o własnej karierze, o pracy, ale przede wszystkim o rodzinie. Kiedy wyobraziłem sobie – że taka sytuacja w moim życiu, tak jak wszystko, jest możliwa – ogarnął mnie wielki, dojmujący szloch. Ale twój bohater do momentu przypadkowego postrzału, a tym samym końca kariery muzyka jazzowego, wiódł życie, z którego był średnio zadowolony. Tak. I chyba nawet się nad tym nie zastanawiał, jak żyje. Lubił muzykę i kobiety, i właściwie nic więcej go nie interesowało. Co prawda czegoś mu w życiu ciągle brakowało. Ale tego nie szukał – a może nawet nie umiał. Mimo romansów i życia artysty – życie wiódł nudnawe. I gdyby skondensować te ileś lat jego dorosłego życia, to właściwie okaże się, że nic tam szczególnego się nie działo... Dopiero kiedy zostaje przypadkowo postrzelony i traci świadomość, dane jest mu dotknąć czegoś najważniejszego: miłości, spełnienia. Oczywiście nie wiemy, na ile to dzieje się naprawdę, a na ile tylko w jego głowie i na ile są to wyobrażenia i tęsknoty Izzy’ego. Akcja dzieje się być może tylko we śnie, tuż przed jego śmiercią. Najważniejsze jest jednak to, że zaczyna uruchamiać się cała lawina dziwnych zdarzeń, która powoduje, że Izzy zaczyna zastanawiać się nad swoim życiem, mobilizuje się do odpowiedzi, jaka jest jego tożsamość. I nareszcie dociera do niego, czym jest miłość, tak samo jak to, że nie wstyd jest płakać czy nie wstyd się bać. U mężczyzn to chyba bardzo współczesny problem – wiedzą, jak robić kariery, a nie wiedzą, jak radzić sobie z własnymi uczuciami. Bardzo dużo się o tym dziś pisze. Ty sam zresztą wychowywałeś się w bardzo męskim świecie, z trzema braćmi. To prawda. Nie chciałbym jednak mówić o swoim życiu prywatnym. Ale miałem ten sam problem w pracy – jak się otwierać, jak przekazywać emocje. Skutecznie, wręcz całkowicie rozwalił mnie Patryk Vega w "Pitbullu". Jak? Kilkakrotnie na planie byłem tak emocjonalnie wyprowadzony z równowagi, czułem się wręcz upokorzony... Upokorzony? Tak. To była prosta sytuacja. Nie lubię się rozbierać, wstydzę się. Jestem zwyczajnym człowiekiem, który ma blokady przy obcych ludziach. A tu, przy kilkunastoosobowej ekipie filmowej musiałem. I nie wychodziło. Przy 15 dublu Patryk w końcu powiedział "Dobra, nie rozbieraj się, tylko bądź od początku tej sceny na golasa". Pomyślałem "Niby zdecydowałem się na to, że jestem aktorem i że moje ciało jest narzędziem pracy, to tylko praca", ale moje wewnętrzne "ja" mówiło "Cholera, dlaczego? Nie chcę". W końcu, ale dopiero kiedy byłem już bardzo zmęczony i było mi wszystko jedno, te blokady wewnątrz mnie puściły. I okazało się, że było to na tyle skuteczne przełamanie mojego lęku, wstydu, racjonalności, że wyzbyłem się ich chyba na zawsze. Marcin Dorociński Urodził się 22 czerwca 1972 roku w Milanówku. Jest absolwentem Akademii Teatralnej w Warszawie, której mury opuścił w 1997 roku. Zadebiutował w 1995 roku rolą Studenta w serialu "Dom". Na dużym ekranie z kolei pojawił się rok później w "Szamance" Andrzeja Żuławskiego. Na swoim koncie ma takie filmy jak m.in.: "Torowisko" Urszuli Urbaniak", "Kiler-ów 2-óch" Juliusza Machulskiego, "Przedwiośnie" Filipa Bajona czy "Nienasycenie" Wiktora Grodeckiego. Najlepiej sprawdza się jednak w produkcjach gangstersko-policyjnych, czego dowodem jest choćby "PittBull".i "Vinci". Dorociński jest laureatem Przeglądu Sztuki Estradowej z 2001 roku. Na co dzień gra w stołecznym Teatrze Dramatycznym.
Maja Ruszpel
Dziennik
16 czerwca 2008

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...