Nie zachłysnęła się sławą

Elżbieta Starostecka

W latach 70. podbiła serca publiczności jako Anna z serialu "Czarne chmury" czy Teresa z "Nocy i dni". Największą popularność przyniosła jej jednak rola Stefci Rudeckiej w "Trędowatej" Jerzego Hoffmana. Ale sława nigdy nie była dla Elżbiety Starosteckiej priorytetem.

- W latach 70. podbiła serca widzów dzięki rolom w serialu "Czarne chmury", a także filmach "Noce i dnie" i "Trędowata"
- U szczytu kariery zdecydowała się usunąć w cień — poświęciła się pracy w teatrze, wychowywaniu dzieci i nadzorowaniu budowy domu
- Moje życie zawodowe tak się szczęśliwie ułożyło, że nigdy nie zabiegałam o żadną rolę — podkreślała kilka late temu w rozmowie z Onetem

Urodziła się 6 października 1943 r. we wsi Rogi w okolicach Radomska. Wychowała się jednak w Gliwicach. W liceum występowała w konkursach recytatorskich, lubiła kino. — Zrozumiałam, że chcę wzruszać ludzi. Intrygowała mnie możliwość przeżywania wielu istnień, często odległych ode mnie. Ten zawód dawał taką szansę — wspominała po latach w "Angorze".

Wydział aktorski na łódzkiej filmówce ukończyła z wyróżnieniem w 1965 r. Ale aktorskie początki były trudne. — Przyjechałam z rodzinnych Gliwic z grubo splecionym warkoczem, w białej bluzce i granatowej spódniczce, więc kiedy zobaczyłam na korytarzu wspaniałe, elokwentne i eleganckie dziewczyny, poczułam się kompletnie bez szans. Umierając ze strachu wyrecytowałam przed komisją "Ptasie radio" Tuwima i monolog Infantki z "Cyda" Corneille'a, a potem powiedziałam fragment opowiadania Iwaszkiewicza "Ikar" i zanim egzaminy dobiegły końca, dowiedziałam się od studentów podsłuchujących pod drzwiami, że już jestem ich koleżanką — mówiła na łamach Onetu kilka lat temu.

Po studiach przez kilka miesięcy występowała w teatrze w Kaliszu. Potem wróciła do Łodzi. W Teatrze Nowym występowała przez sześć lat. — Grałam wiele ról, które dawały mi ogromną satysfakcję. Atmosfera była wspaniała, takiej nie było już potem w innych teatrach. To był mój drugi dom. Gdy nie grałam, stałam za kulisami i podziwiałam swoich kolegów — opowiadała. W Łodzi poznała przyszłego męża — Włodzimierza Korcza.

"Cudowne pogodzenia"
Ona była początkującą aktorką, on muzykiem u progu kariery. — Zaangażowano nas do dwóch kabaretów studenckich jednocześnie. Ja po prostu starałem się być szarmancki i odprowadzałem żonę z jednego na drugi. Spojrzeliśmy sobie w oczy i po paru dniach wiedzieliśmy, że nie mamy wyjścia — zdradzał Korcz w "Uwadze".

Mieli po 23 lata, kiedy wzięli ślub. Na ceremonię jechali... tramwajem! — Wyleciałem po taksówkę, a tam w kolejce kilkadziesiąt osób. Z rozwianym włosem pędem wróciłem do domu. (...) Poszliśmy na przystanek, podjechał tramwaj z otwartymi drzwiami. Ludzi było tyle, że nie dawało się wejść. A gdybyśmy nie weszli, nie zdążylibyśmy na ślub. Dopchnąłem Elżbietę w tłum, sam trzymałem się poręczy. Na schodku znalazłem miejsce na jedną nogę. Druga elegancko wisiała w powietrzu — wspominał kompozytor na łamach "Vivy".

Razem są od ponad 50 lat. — Jeśli przyjmiemy, że w to wchodzą i kłótnie, i spory, a potem cudowne pogodzenia się, to jest to doskonałe — mówiła przed kamerami TVN-u Starostecka. — Niczego bym w życiu nie osiągnął, nic bym nie zrobił, gdybym nie miał miejsca, do którego wracam, i nie miał żony, która jest zawsze. Razem to stworzyliśmy — dodawał Korcz.

— Nigdy w życiu nie miałem problemu z tym, że przez wiele lat moja żona była jedną z najbardziej znanych aktorek w kraju, a o mnie nikt nie wiedział. Po prostu pracowałem po cichu i robiłem to co trzeba, ale nie przynosiło to ani sławy, ani specjalnych pieniędzy. Wiele lat funkcjonowałem jako pan Starostecki — żartował.

Para ma syna Kamila Jerzego oraz córkę Annę Marię.

Kochać lub zginąć
Starostecka w kinie zadebiutowała w 1964 r. Początkowo grała role epizodyczne: w "Echu" zagrała Krysię Górkówną, w "Końcu naszego świata" wcieliła się w Julię Stein, a w "Panience z okienka" była nimfą w przedstawieniu. Wystąpiła też w "Lalce" Wojciecha Jerzego Hasa czy "Piekle i niebie" Stanisława Różewicza. Przełomem była rola w filmie "Rzeczpospolita babska" Hieronima Przybyła, później posypały się kolejne propozycje — "Jak rozpętałem drugą wojnę światową" Tadeusza Chmielewskiego, serial "Czarne chmury" Andrzeja Konica, a następnie zrobione z rozmachem "Noce i dnie" Jerzego Antczaka.

Jak pokazało życie, najlepiej wypadała w rolach bohaterek delikatnych, wrażliwych, eterycznych. — Tak już wyszło, że zostałam aktorką, której głównym zadaniem było kochać głównego bohatera i ewentualnie umrzeć dla niego — zdradzała.

Miała obawy
Widzowie pokochali Starostecką za rolę Teresy z "Nocy i dni" i Anny z serialu "Czarne chmury", ale status gwiazdy dała jej kreacja Stefanii w "Trędowatej" Jerzego Hoffmana. Po latach przyznała, że długo wahała się, czy przyjąć rolę. — Nie jestem miłośniczką takiej literatury, więc miałam obawy — mówiła w rozmowie z Tomaszem Gwińskim, która ukazała się w "Angorze".

Co więcej, w "Dzienniku Trybunie" zdradzała, że za rolą Stefci nie przepada. — Była za bardzo jednowymiarowa. W pierwszym scenariuszu sama powieść i postać Stefci potraktowana była z dystansem. W tej wersji Stefcia — wolna od ludzkich spojrzeń — była łobuziakiem. Jednak areopag mędrców odrzucił ten pomysł i zdecydował, że "Trędowata" ma być pokazana zupełnie na serio, bo szeroka publiczność parodii i dystansu nie polubi — zdradzała.

I dodawała: — Jednak to, że nie lubię samej postaci, nie oznacza, że nie doceniam samego faktu, że ją zagrałam, bo przecież przyniosła mi masową popularność, chociaż w pewnym okresie dość kłopotliwą. Poznawano mnie nawet po głosie.

Zniknęła z ekranów
Najwięcej satysfakcji zawodowej przyniosła jej główna rola w serialu niemieckim "Hotel Polanów i jego goście", wyemitowanym w polskiej telewizji niedługo po premierze "Trędowatej". — Zagrałam Estherę w trzyczęściowej sadze filmowej "Hotel Polanów i jego goście". W pierwszych scenach grałam osiemnastoletnią dziewczynę, a w ostatnich 60-letnią kobietę, umierającą w obozie koncentracyjnym. W tamtych czasach był to bardzo popularny serial, ale później już nie był wznawiany, za to "Trędowata" miała bardzo wiele emisji — wspominała.

Po ogromnym sukcesie "Trędowatej" Elżbieta Starostecka niespodziewanie zniknęła z ekranów, by poświęcić się pracy w teatrze, wychowywaniu dzieci i nadzorowaniu budowy domu na warszawskim Żoliborzu. — Ja nie podejmowałam żadnej decyzji — po prostu propozycje, które się pojawiały, nie były dla mnie interesujące. Później w latach 80. było ich coraz mniej, ale to już nie miało dla mnie większego znaczenia, bo byłam bardzo zajęta pracą w teatrze i wychowywaniem dwojga dzieci — wspominała w rozmowie z Onetem.

— Elżbieta nigdy w życiu prywatnym nie była gwiazdą. Jest jedyną znaną mi osobą, która nawet przez jedną sekundę nie zachłysnęła się sławą. Znam co najmniej kilkadziesiąt osób, które zdobyły olbrzymią popularność. I każda z nich przeżywała jakiś zawrót głowy — mówił Włodzimierz Korcz na łamach "Vivy".

Nigdy nie zabiegała o rolę
Ona sama tłumaczyła, że nie ma potrzeby grania za wszelką cenę. Lubi występować z przekonaniem, że jej rola daje szansę przekazania czegoś ważnego o złożoności ludzkiej natury. W 1993 r. można było zobaczyć ją w epizodzie w "Przypadku Pekosińskiego", cztery lata temu zagrała serialu "Lekarze" — to była jej ostatnia jak do tej pory rola na ekranie.

— Moje życie zawodowe tak się szczęśliwie ułożyło, że nigdy nie zabiegałam o żadną rolę — podkreślała w rozmowie z Onetem. — Udało mi się zetknąć w teatrze i telewizji z literaturą najwyższych lotów, ale dla masowego odbiorcy Mniszkówna zawsze będzie przystępniejszym twórcą niż Szekspir, więc trudno się dziwić, że role, które sprawiły mi wiele satysfakcji, o wiele mniej zaznaczyły się w pamięci publiczności, niż Stefcia: dobra, szlachetna i biedna, okrutnie skrzywdzona przez złych i bogatych. Na szczęście udało mi się później zagrać jeszcze wiele ról z różnych szuflad, które sprawiły, że moje życie aktorskie nie stało się monotonne.

(-)
Onet.Kultura
8 października 2020

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...