Niebawem wolny będziesz

"Lubię być zabijana" - reż: Marcin Wierzchowski - Teatr Studio w Warszawie

Gdy miłą kobietkę nagle ogarnia malowniczy szał bezkompromisowości wobec siebie, ciebie, reszty ludzkości oraz świata całego - za wszelką cenę zachowaj powagę.

Wiem, to trudne, bardzo trudne, duchowo karkołomne, wręcz niemożliwe do wykonania - zwłaszcza gdy na widowni siedzisz, zaś miła aktoreczka Iwona Głowińska za linią rampy szaleje w stand-up comedy "Lubię być zabijana" - lecz cóż począć? Wytrzymać trzeba - bądź więc mężczyzną! Bądź szarmanckim dżentelmenem i widzem nietuzinkowym! Doceń dzielność miłej kobietki! Doceń - twarzą! 

Tak, pełną troskliwego zamyślenia twarzą doceń dzielność miłej Głowińskiej, nade wszystko zaś ani na początku, ani w środku, ani na końcu jej stand-up comedy nie śpiewaj: "hands up, baby, hands up...". Później sobie pośpiewasz. Teraz siedź w pozycji zbolałego, a na czoło twe figura lęku niechaj wlezie na początek, lęku o to, co też, Boże święty, za moment się wydarzy, a wydarzyć się musi, bo ona, Matko Boska Częstochowska wyobraź sobie - pali! I to jak! W życiu żeśmy, święty Florianie, czegoś podobnego nie widzieli! Otóż - ona ćmi powłóczyście! 

To się zawsze tak zaczyna: najpierw ślimacze puszczanie dymka i okiem coraz zimniejszym kontemplowanie dali sinej - a za chwilę malowniczy szał bezkompromisowości. I tak też wygląda prolog opusu "Lubię być zabijana". My na widownię wkraczamy, zaś miła Głowińska, sinymi serpentynami okutana niczym Janda w "Człowieku z marmuru" bądź w pieśni "Bo ja jestem, proszę pana, na zakręcie...", z boku sceny patrzy hen, daleko, chyba ku krzyżowi na Giewoncie. Po czym wstaje, kroczy, na proscenium nieruchomieje, peta kiepuje - rzecz jasna o podeszwę czółenka na wysokim obcasie - i dżinsów oraz białej koszuliny nie poprawia, za to półtoragodzinny seans wygarniania prawdy najprawdziwszej sobie, tobie, reszcie ludzkości i światu całemu - otwiera... Więc bądź, chłopie, człowiekiem. 

Niech sobie kobieta miła powygarnia troszeczkę i niechaj jej się zdaje, że z niej, święty Antoni i święta Agnieszko, istny wulkan bolesnej szczerości jest. Niech to to pewność ma, że takie, ach, groźne to to jest, groźne, dzielne, samodzielne i w swych diagnozach, istoty życia oraz rozwoju świata tyczących, pełne, ach, ach, iście szekspirowskiej goryczy, molierowskiej cierpkości oraz gombrowiczowskiej kwaśności. Po prostu, niechaj się miła w swym szale malowniczej bezkompromisowości dobrze czuje, a dobre samopoczucie niechaj bierze z twarzy twojej... Co mówisz? Że brawura postaci przez miłą Głowińską granej - tak intelektualnie, jak estetycznie - ździebełko zalatuje brawurą frazy: "na złość mamusi odmrożę sobie uszy"? No i co z tego właściwie? 

Owszem, myślowe rewelacje artystki Mirandy Piano, na podstawie biografii której Tibor Fischer książkę "Lubię być zabijana" napisał, to jest w sumie "Pamiętnik Bridget Jones" Helen Fielding, tyle że w pieprznym sosie podany. Owszem, całości ani na minutę nie opuszcza wzruszająca ułańskość babska serialu "Seks w wielkim mieście". I owszem, gdyby tak wyreżyserowany przez Marcina Wierzchowskiego, maniakalnie upstrzony interakcjami z publicznością, na pół improwizowany monodram Głowińskiej wycisnąć, to by zeń skapnęła oszałamiająca konstatacja, że mianowicie na świecie wszystko, literalnie wszystko jest do dupy absolutnej - i takie pozostanie na wieki wieków, amen. Owszem. Lecz, że powtórzę, co to komu szkodzi? A zwłaszcza - co to szkodzi nietuzinkowemu widzowi? 

Nie wydziwiaj więc, nie chichocz głupawo, nie kiwaj głową litościwie i po pugilares nie sięgaj w nadziei, że jak dasz miłej kobietce na ciastko, to jej przejdzie paplanina. Nie przejdzie. Więc daj się miłej wyszumieć na scenie prawie pustej, między krzesłem a mikrofonem. Siedź cicho, z pokornie skulonymi plecami. Chętnie bierz udział w interakcjach. Głównie zaś - uspokój twarz. Niechaj rysy szepczą ku scenie pełne zachwytu zdumienie twoje: "Iwono droga! Aleś ty głęboka i nieprzejednana!". I nie martw się - malowniczy szał zaraz się skończy, całkiem jak w życiu. Niebawem wolny będziesz. Niebawem zaśpiewasz: "hands up, baby, hands up...".

Pawel Głowacki
Dziennik Polski
18 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia