"Niebo" w Starej Prochowni
felieton Romana Pawłowskiego w cyklu "Kocham teatr"Felieton Romana Pawłowskiego w cyklu "Kocham teatr".
Jestem w Starej Prochowni na sztuce "Niebo" białoruskiego dramatopisarza Andreja Kurejczyka. Tak rzadko mamy w Warszawie do czynienia z białoruską dramaturgią, że z okazji tej premiery należałoby urządzić wolny dzień i rozlewać piwo za darmo nad Wisłą. Tym bardziej że sztuka jest świetna, a polskie przedstawienie, które wyreżyserowała Anna Jadowska - mądre, zagrane z pasją i odwagą. To się nie zdarza co dnia.
Kurejczyk opowiada historię młodych artystów z Mińska, którzy w nieczynnym barze mlecznym chcą założyć alternatywny klub. Ma się nazywać Niebo, bo jest marzeniem o innej rzeczywistości, lepszej od codziennego życia w dyktaturze. Sztuka pokazuje krok po kroku, jak ten sen o niebie zostaje sprowadzony na twardą ziemię najpierw przez bezdusznych urzędników, którzy mnożą przeszkody i nasyłają kontrole, potem przez konflikty w samej grupie. W finale po Niebie zostaje tylko wspomnienie.
Tylko na pozór "Niebo" jest sztuką o Białorusi, bowiem nie tylko w Mińsku obywatelskie inicjatywy są torpedowane przez aparat administracyjny. Minął rok, od kiedy pisowskie władze Warszawy zamknęły jeden z najbardziej aktywnych klubów artystycznych stolicy - Le Madame - pod pretekstem niezapłaconego czynszu. W istocie chodziło o walkę z wolnością polityczną i obyczajową: klub przyciągał kolorowe towarzystwo gejów, lesbijek, niezależnych artystów, lewicowców, a to się nie mogło podobać dozorcom publicznej moralności z PiS. Podobnie jak urzędnikom Łukaszenki nie mogło się podobać "Niebo", w którym raper Krou śpiewa "Żywie Biełaruś!".
Przedstawienie w podziemiach Starej Prochowni polecam nowej ekipie rządzącej ratuszem. Powinien je obejrzeć zwłaszcza dyrektor Biura Kultury, któremu jak dotąd nie udało się przywrócić działalności w dawnym klubie Le Madame. Może go to zmotywuje do naprawy szkód, jakie wyrządziła niezależnej warszawskiej kulturze poprzednia władza.