Niech nas ktoś opowie

"Żywoty świętych osiedlowych" - reż. Agata Kucińska - Teatr Ad Spectatores

Teatr lalek kojarzy się z przedstawieniami dla dzieci, którym jak wiadomo łatwiej jest znieść obecność na scenie kukiełek niż aktorów. Z dorosłymi bywa inaczej - ekspresja ludzkich twarzy i ciał wydaje im się bogatsza niż sztucznych wytworów, konwencjonalnie ożywianych scenicznie, ale i tak mocno ograniczonych

O tym, jak bardzo mogą się mylić, łatwo się przekonać dzięki najnowszemu przedstawieniu Agaty Kucińskiej, jednej z najlepiej rozpoznawalnych aktorek Teatru Ad Spectatores. Dzięki lalkom spotęgowała artystyczną ekspresję i stworzyła jedyne w swoim rodzaju widowisko. Dodajmy, że przeznaczone zdecydowanie dla dorosłych.

Literacką podstawą spektaklu jest wydana w 2007 roku przez W.A.B. książka „Żywoty świętych osiedlowych”, której autorka – Lidia Amejko w nagrodę otrzymała „Srebrny Kałamarz im. Hermenegildy Kociubińskiej”, przyznawany przez Fundację Zielona Gęś im. K. I. Gałczyńskiego w dniu imienin patrona. Ten znakomity, oryginalny i bardzo współczesny tekst Kucińska poddała scenicznej adaptacji, poczęła i porodziła do niego lalki, rozstawiła w preloftowej przestrzeni Browaru Mieszczańskiego scenografię, no i – co najważniejsze – zagrała wszystkie wybrane przez siebie z szerokiego blokowiskowego wachlarza postaci. Niekiedy grała nimi jako miniaturowymi postaćkami czułymi na najmniejszy ruch palców dłoni, kiedy indziej kroczyła za nimi niczym cień w czerni, czasem zaś – i to było najbardziej zaskakujące – stanowiła ich część czy wręcz ich całość, ukrytą za maską, za szmacianymi nogami, za plastikowym biustem. Nawykły do drucików i nitek widz nie mógł nie docenić tej transgresji, niezwykłości tych hybryd-niehybryd ludzko-kukielnych, piękna bijącego z brzydoty zastygłych twarzy, brzydoty życia, przeciwko której na różne sposoby się buntowały.

Zebranie niedocenianych przez świat i domniemanego Boga mieszkańców blokowiska miało miejsce na gęsto zaantenionym dachu. Nieznaczność i nicość anonimowego bytowania budziła wśród nich niedosyt, pragnienie dowartościowania słowem, zapewnienia jakiejś formy wyniesienia i namiastki nieśmiertelności. Postaci domagały się zgodnie, żeby ktoś je opowiedział i życzenie to spełniało się niezwłocznie. Opowiedziany został pustelnik Egon, który nie grzeszył, bo starość odebrała mu po temu moce, ale za to spowiadał się i rozgrzeszenia łaknął w imieniu serialowych postaci i całych kanałów telewizyjnych. Opowiedziana została łagodna, pozwalająca się dotykać i bezbronna wobec gwałtu osiedlowa święta. Opowiedziana została misjonarka Apolonia, która swoją potrzebę niesienia pomocy realizowała po przystępnych cenach, poznając (w sensie biblijnym) niezliczonych mężczyzn. Długo nie zachodziła, nie w głowę bynajmniej, ale gdy już zaczęła, to nie tylko powiła kilkanaścioro dziatwy, lecz także pośmiertnie ponoć zachodzi na zakończenie każdego dnia. Opowiedziany został onanista Cyfrojeb, który w liczbach kontemplacyjnie rozpoczął od wypatrzenia niczego czyli zera, osiągnął równowagę w czterech, a pięć dało mu pełnię. Opowiedziana została wolontariuszka Kunerta, która zbierała niczym butelki porzucone przez ludzi marzenia, by urządzić im cmentarz, płonący ognikami wiecznej pamięci.

Język „Żywotów…” naśladuje ten właściwy dla literatury hagiograficznej, ale podniosłość frazy i przestawność szyku, która w innym wypadku dawałaby efekt manierycznej pretensjonalności, tutaj – dzięki zderzeniom ze słownictwem mocno potocznym – wywoływały efekt komiczny. Smutek i ironia plotły się w tym przedstawieniu w uścisku ciasnym, ale naturalnym. Widz dostał w oryginalnej formie poruszające, wieloznaczne historie zwykłych ludzi, podniesionych do rangi świętych, dzięki wyeksponowaniu jakiejś formy poświęcenia dla innych lub wykroczenia poza własną banalność , poza ograniczenia stwarzane przez betonowe otoczenie, poza brak perspektyw na tak zwane lepsze życie. Słusznie jednak sam akt opowiedzenia ich historii uznany został i przez nie, i przez pisarkę za kluczowy i formatywny. Tekst, który wybrzmiał na scenie jest niezwykle oryginalny i to literacka forma, a nie bogactwo fabularne, stanowią o sile tych historii.

Agata Kucińska stworzyła jednak świat, który znacznie wykracza poza materiał książkowego pierwowzoru. Małe laleczki na dachu, jakkolwiek misterne i zindywidualizowane, nabrały życia, gdy osiągnęły niemal naturalne rozmiary, gdy grała nimi sama reżyserka, niekiedy użyczając nie tylko ruchu i głosu, ale też własnego ciała. Opowiedzenie nie ograniczyło się więc tylko do prezentacji historii, ale przybrało formę performansów, różniących się między sobą, pomysłowych i za każdym razem zaskakujących. Warto podkreślić niezwykłe możliwości głosowe lalkarki. Umiejętność przedzierzgnięcia się z jednej postaci w drugą (a potem w trzecią, czwartą i piątą) w ułamkach sekundy robiło wrażenie. Także animacja kukiełek dobrze współgrała z ich kwestiami. Jednak szczególnie charakterystyczne było łączenie własnego scenicznego ruchu z kontrolą dużych lalek. Ta niezwykła umiejętność nie zaskoczyła stałych bywalców Ad Spectatores, którzy znają możliwości aktorskie Kucińskiej – widzieli ją i w roli małej dziewczynki, i wtedy, gdy tańczyła erotyczny taniec na rurze. Tutaj te doświadczenia zaowocowały dużą swobodą w realizacji pomysłów, wymagających niełatwych przecież zabiegów – przebierania się i wcielania w diametralnie różne, kontrastujące ze sobą postacie, przy jednoczesnym zachowaniu klimatu przedstawienia, klimatu niesamowitości wyrastającej z banału i codziennej beznadziei społecznych nizin.

Przedstawienie nie byłoby pełne, gdyby nie dobrze dobrana muzyka, częściowo na żywo grana na instrumentach perkusyjnych z tyłu widowni, a także głos z offu, niekiedy śpiewający, niekiedy tylko mówiący. Uzupełniając kwestie poszczególnych osiedlowych świętych, jedna jedyna aktorka prowadziła narrację raz wcielając się w makietę w uniseksualnym stroju blockersa, przy innych okazjach – jako niewidoczna narratorka, w czarnym kapturze prowadząc lalkowe postaci. Muzyczne i wokalne tło dobrze komponowało się z całością, wypełniało niedługie chwile ciemności. Punktowe światło eksponowało lalki, ale w jednej ze scen Kucińska grała samymi tylko fragmentami twarzy, co także dało niezwykły efekt. Wyliczenie wszystkich scenicznych pomysłów wymagałoby zapewne powtórnego obejrzenia spektaklu (zasługuje on zresztą na to, nawet bez pretekstu).

„Żywoty świętych osiedlowych” to przedstawienie zupełnie wyjątkowe. Rzadko spotyka się na scenie tak pełne aktorstwo, zwłaszcza ukryte za lalkami, rzadko też można mówić o tak intensywnym nagromadzeniu twórczych efektów artystycznych. Po premierze aktorka dostała owacje, z których długości i natężenia mógłby być zadowolony kilkunastoosobowy zespół choćby i po trzygodzinnej scenicznej gonitwie. Będę bardzo zdziwiony, jeśli za jakiś czas za to przedstawienie jego twórczyni nie zbierze nagród, będących wyrazem uznania ze strony profesjonalnych gremiów. Dawno nie widziałem w teatrze czegoś tak wspaniałego. Agata Kucińska wydała prawdziwą artystyczną ucztę. Po prostu re-we-la-cja!

Jarosław Klebaniuk
g-punkt.pl
9 listopada 2010

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...