Niech nas oceniają inni

Rozmowa z Przemysławem Kieliszewskim

- Najbardziej inspirujący jest dla mnie twórczy okres w historii Teatru za dyrekcji Stanisława Renza. Uważam, że jest on patronem tego, co obecnie dzieje się w Teatrze, który chce mówić do widza językiem dzisiejszym i zrozumiałym, który nie pokazuje rzeczy wyciągniętych z lamusa i na siłę uwspółcześnionych, ale takie, które są bliskie widzowi tu i teraz - rozmowa z Przemysławem Kieliszewskim, dyrektorem Teatru Muzycznego w Poznaniu, z okazji 60-lecia sceny.

Rozmowa z Przemysławem Kieliszewskim, dyrektorem Teatru Muzycznego w Poznaniu.

Teatr Muzyczny świętuje jubileusz. Ma już 60 lat...

- 20 maja 1956 roku działalność rozpoczęła Państwowa Operetka Poznańska. Dlatego my 20 maja 2016 roku robimy przedpremierę operetki "Księżniczki czardasza". Cieszę się, że tak udało się to ułożyć. Będzie to symboliczna klamra, powrót do naszych korzeni, nawiązanie do przeszłości. Warto ją docenić.

Muzyczny nie jest najstarszym teatrem w Poznaniu, ale 60 lat to piękny wiek. Czy w historii tej instytucji jest dla Pana coś inspirującego?

- Oczywiście, że tak. Najbardziej inspirujący jest dla mnie twórczy okres w historii Teatru za dyrekcji Stanisława Renza. Uważam, że jest on patronem tego, co obecnie dzieje się w Teatrze, który chce mówić do widza językiem dzisiejszym i zrozumiałym, który nie pokazuje rzeczy wyciągniętych z lamusa i na siłę uwspółcześnionych, ale takie, które są bliskie widzowi tu i teraz. Stanisław Renz sam był kompozytorem...

A czy myślał Pan o wystawieniu jego musicali?

- To będzie raczej trudne. Utwory te były popularne w latach 60. i tworzone z myślą o ówczesnych widzach. My musimy przygotować coś dla widza współczesnego. Z tą myślą pracujemy nad "Seksmisją". Będzie to zupełnie nowy musical napisany w oparciu o kultowy scenariusz Juliusza Machulskiego! Zwróćmy uwagę, że od końca lat 60. Teatr Muzyczny bardzo się zmienił. Pojawiły się w nim ważne społecznie tematy: religia, wojna, równouprawnienie płci. Skończył się czas prostej rozrywki.

A operetki? W zasadzie już w latach 70., za dyrekcji Henryka Olszewskiego, od operetek zaczęto odchodzić na rzecz komedii muzycznej, wtedy właśnie Operetkę przemianowano na Teatr Muzyczny.

- To prawda. Wprowadzanie do repertuaru Teatru innych gatunków nie jest naszym pomysłem, lecz efektem pewnego naturalnego procesu, który ma miejsce na świecie i w Polsce. W Poznaniu i tak jest on mocno opóźniony. Oczywiście operetka ma swoich wielbicieli i dla nich wystawiamy teraz "Księżniczkę czardasza", ale chcemy ją odrzeć z koturnowości, która może śmieszyć. Bo operetki to często znakomita muzyka i wartkie libretta, niepozbawione wątków komediowych. Dlatego warto zmienić sposób ich prezentacji.

Bezpośrednim Pana poprzednikiem był Daniel Kustosik, który kierował Teatrem 23 lata. On także w 1989 roku dokonał swego rodzaju rewolucji.

- Tak było. Doceniam zwłaszcza to, co zrobił na początku. Wiem, że borykał się z tymi samymi problemami organizacyjnymi i personalnymi, co ja. Nie pomagały mu w tym przemiany ustrojowe. Udało mu się zbudować zespół, dać Teatrowi nowy impuls. Jednak 23 lata to pewnie za długo. Z tego powodu pewnie jego kadencja miała swoje blaski i cienie.

Częścią pogmatwanej historii Teatru jest sam jego budynek. Była tu siedziba Gestapo, miejsce kaźni wielu Polaków. Czyni Pan wiele wysiłków, żeby to upamiętniać.

- Zawsze miałem tego świadomość i poznałem wielu ludzi, którzy stracili tu swoich bliskich i do Teatru nie przychodzili. Gdy zorganizowaliśmy koncerty zaduszkowe upamiętniające ofiary, zdecydowali się wziąć w nich udział. Kiedyś zdecydowano, że Teatr będzie tu, nie jest to nasza wina ani zasługa. Przez jakiś czas jeszcze tu będziemy. Wobec tego chcielibyśmy co roku oddawać hołd ofiarom i znaleźliśmy w tych działaniach ważnych partnerów, jak IPN, Radio Merkury, Biblioteka Raczyńskich. Jest to dla mnie ważne także ze względów osobistych. Tutaj był więziony i przesłuchiwany brat mojego dziadka, który cudem uniknął śmierci. Zmarł przed pierwszym z naszych koncertów, ale mając na niego zaproszenie.

Ostatnie trzy lata historii Teatru to już Pana kadencja. W styczniu 2013 roku w wywiadzie dla IKS-a powiedział Pan, że "jest to przede wszystkim miejsce rozrywki i z tego rezygnować nie można. Sęk w tym, by zapewnić ją na najwyższym poziomie". Udało się?

- Niech to oceniają inni. Robią to zresztą cały czas poprzez recenzje, które są nam przychylne, i nadkomplety na widowni. W ubiegłym roku Teatr odwiedziło 115 tys. widzów. Proponujemy także rzeczy ambitne, wyrafinowane, które cieszą się powodzeniem. Takim fenomenem jest Krakowski Salon Poezji.

A największy Pana sukces? Skuteczny lobbing w sprawie budowy nowego gmachu Teatru?

- Sukcesem będzie wmurowanie kamienia węgielnego! Mam satysfakcję z otwarcia Teatru na tych, którzy przez lata w nim nie bywali, bo źle się tu czuli. Jestem dumny z naszych premier i mogę o tym mówić, bo nie byłem ich reżyserem. Udało się je zrobić dobrze lub znakomicie. To sukces. Był koncert Placido Domingo, a ostatnio "Jesus Christ Superstar" dla 30 tys. widzów...

Były porażki, niezrealizowane plany?

- Kadencja była za krótka i dlatego myślę, że na podsumowanie jest za wcześnie. Pewne rzeczy trzeba kontynuować lub robić jeszcze lepiej. Wielu efektów naszej pracy nie widać na zewnątrz, np. doposażenia w nowy sprzęt, uregulowania spraw księgowo-kadrowych, związanych z bezpieczeństwem na scenie. Widzę też, że wiele osób w Teatrze świetnie się rozwinęło i na pewno będą kontynuowały swoje kariery z rozmachem. Otworzyliśmy się: dzięki castingom przyjęliśmy do Teatru wiele nowych osób, które wzbogaciły nasz zespół.

Skoro o zespole mowa. W 2013 roku powiedział Pan: "zespołowi proponuję normalność, rozumianą jako porządek, profesjonalizm, jasne reguły gry, wyznaczanie ambitnych celów i zamienianie ich w sukces".

- Dziś powiedziałbym to samo. Wszyscy: artyści, jak i zarządzający instytucją kultury, chcemy osiągać wytyczone cele. Robimy to wysiłkiem całego zespołu. To ciężka praca, wykonywana często na przekór trudnym warunkom, z szacunkiem dla ludzi. Oczywiście niełatwa jest sytuacja każdego nowego kontraktowego dyrektora, od którego oczekuje się zmiany, a który przejmuje etatowy zespół zbudowany przez kogoś innego. Trzeba mieć świadomość, że nie da się przeprowadzić zmiany bez zmiany i bywa ona w pojedynczych wypadkach bolesna.

Przed nami konkurs na dyrektora Teatru Muzycznego. Deklaruje Pan swój udział w nim. Atutem są Pana dotychczasowe osiągnięcia. A co nowego, obok chęci kontynuowania dotychczasowych działań, Pan zaproponuje?

- Niech to będzie niespodzianką dla komisji konkursowej, ale mogę Panią zapewnić, że mamy zapał, wizję i konkretny plan, jak ją zrealizować!

A jak widzi Pan swoje ewentualne przyszłe relacje z Pana adwersarzami w zespole Teatru?

- Czasem jest tak, że pewne słowa wypowiadamy, a działania podejmujemy pod wpływem emocji. To jest bardzo ludzkie. Myślę jednak, że warto rozmawiać, szukać tego, co nas łączy, dobrych rozwiązań, uwzględniających oczekiwania widzów. Szczerze wierzę, że jest to możliwe!

Katarzyna Kamińska
kultura.poznan.pl
2 maja 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia