Niedefiniowalność

"Karaoke box" - reż. Aneta Groszyńska - Teatr im. Juliusza Słowackiego w Krakowie

Słowa są niedoskonałe. Stanowią nieudolną formę przekazania tego, co dzieje się w naszych głowach. Czasami można mieć wrażenie, że język żyje własnym życiem, ponieważ potrafi nas jednocześnie ponieść i nie przekazać tego, co mamy na myśli. Ubranie czegoś w słowa jest tylko nadaniem temu formy. Jednak słowa pozostają tylko szkicem myśli, co pokazuje Iwan Wyrypajew w tekście „Karaoke box", który przeniosła na scenę jego wieloletnia asystentka Aneta Groszyńska.

„Wisi nade mną chmura i znaczy każdy mój ruch/A głęboko w mej pamięci coś, co kiedyś było miłością?" - Ian Curtis

Po czarnej, pogłębionej przestrzeni, snuje się dwójka ludzi. Chłopak i dziewczyna, ubrani tak bardzo „normalnie", zupełnie nie kojarzą się z aktorami. Uśmiechają się niepewnie: wiedzą, że są obserwowani przez wchodzących. Na scenie widzimy też wielki sześcian o świetlnych, kolorowych krawędziach. Brakuje ścian, dzięki temu nie ma barier, które ograniczałyby poruszanie się aktorów. Sufit sześcianu wypełnia zwisająca z góry, biała chmurka. Właściwy początek spektaklu obwieszcza technik – informuje, że będzie to karaoke.

Oni niby mają śpiewać, ale wychodzą poza te ramy. Melorecytują, mówią, czasami markują zapominanie tekstu. W krótkiej, intymnej formie ni to wyznania, ni to spowiedzi, ni to monologu opowiadają o uczuciach. Jednak mamy do czynienia z androidami – oni tylko przypominają ludzi, mają być przetwornikami pewnych uczuć i emocji. Zaczarowują nas swoją nieporadnością w mówieniu o rzeczach najważniejszych. Jednocześnie podążając za tekstem możemy łatwo wpaść w myślową głębię, bo pytania bez odpowiedzi i metafory prowadzą po labiryntach ludzkiego odczuwania.

Tę krótką, genialną miniaturę teatralną można podzielić na dwie części. Pierwsza (męska) ma charakter filozoficzny – jest to rozprawa na temat miłości, która jest stanem niedefiniowalnym: zaprzeczającym samotności i jednocześnie generującym ją. Druga część (żeńska) staje się bardziej liryczna. Przebija przez nią poetyckość i delikatność, a metafora miodu może być interpretowana jako oblepiające człowieka, słodkie uczucie. Dzięki grze świateł, przechodzeniu z całkowitego rozjaśnienia (obejmującego także widownię) do ciemności (w której widać tylko wyświetlany na horyzoncie tekst oraz krawędzie sześcianu) mamy pokazane współistnienie przeciwieństw i ich oddziaływanie na siebie. To tak jak stany yin i yang, będące w ciągłym ruchu, który jest przyczyną wszelkich zmian. Asceza prostej scenografii i plastyka obrazu tworzą piękną przestrzeń, całkowicie pochłaniającą uwagę.

„Karaoke box" pokazuje, że próba zamknięcia uczuć w określonych ramach jest zawsze nieudana. Nasze uczucia są jak świetliste tęczowe nici, które przepływają przez nas niezależnie od naszej woli. Powstają często pod wpływem jakiegoś impulsu z zewnątrz. Nie mamy głów zamkniętych w pudełkach, w których zmieniamy pilotem kolor światła, definiującego nasz aktualny nastrój. Jesteśmy tajemnicą, nasza głowa pełna pytań bez odpowiedzi, sprzeczności, błądzi wśród pojęć niedefiniowalnych. Słowa nie precyzują, ale otwierają kolejne przestrzenie. Są niedoskonałe i pokazują naszą ułomność wobec własnej, fascynującej i nie do końca jeszcze zbadanej „konstrukcji" jako ludzi. Wewnątrz człowieka wciąż odbywają się spięcia, które są przyczyną różnych psychicznych zawirowań – tak jak wewnątrz chmurki nad androidami pojawiają się co jakiś czas kolorowe błyskawice.

Te czterdzieści minut, które spędzamy w zamkniętym pomieszczeniu bez okien może dzięki Iwanowi Wyrypajewowi i Anecie Groszyńskiej pozwalają przeżyć nam więcej, niż czasami wydarza się w ciągu całego dnia. Co ciekawe – często jest tak, że po bardzo dobrym, np. sześciogodzinnym spektaklu mamy ochotę seans powtórzyć, żeby móc zwrócić uwagę na wszystkie szczegóły i lepiej zrozumieć całość. „Karaoke box" niemal wymusza na nas to samo – spokojnie, ale ciągle podawany tekst „piosenek" pozwala zatrzymać się na ułamki sekund. Wchodzi się w niezwykły świat ludzkiego odczuwania tak bardzo, że zapomina się o tym, iż siedzenia na widowni nie mają oparcia. W opuszczaniu swojej strefy komfortu przechodzimy na inny poziom. Po kilku krokach od wyjścia, chciałoby się przeżyć to jeszcze raz.

Joanna Marcinkowska
Dziennik Teatralny Kraków
11 kwietnia 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...