Nieistniejący lepszy świat

"Portugalia" - reż. Iwona Kempa - Teatr Polski w Poznaniu

Spektakl Iwony Kempy "Portugalia" okazał się w 2004 roku prawdziwym hitem - przyjęty z wielkim entuzjazmem, zdobył cztery nagrody z różnych ogólnopolskich festiwalów, w tym dwie reżyserskie (Ogólnopolski Festiwal PRAPREMIER w Bydgoszczy oraz Festiwal Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu) i zgarnął masę dobrych opinii

Nie lubię słuchać dobrych recenzji przed obejrzeniem sztuki – moim zdaniem spektakl powinien mówić sam za siebie – ale w przypadku „Portugalii” nie dało się tego uniknąć, gdyż po prostu wszędzie jest o niej głośno. W styczniu 2011 wrócił w chwale do Teatru Polskiego. Po 7 latach nieobecności na scenie znów wywołał zachwyt publiczności.

Jednak – a może właśnie dlatego, że zbyt wiele się spodziewałam – moje pierwsze wrażenie z tej sztuki było negatywne. Już pierwsza scena ukazuje obraz stereotypowej polskiej wsi, wyśmianą w sposób bardzo standardowy – rutyna codzienności w wiejskim barze, w którym pracuje główna bohaterka, Myszka (grana przez Katarzynę Bujakiewicz) i jej ojciec, czyli właściciel. Tło współtworzą bezrobotni pijaczkowie, Żona i quasi-wierzący ksiądz. Wszyscy są ludźmi bez przyszłości, marzeń i celów, biernymi wobec swojego losu, topiącymi smutki i poczucie bezsensu życia w alkoholu. To poczucie beznadziei dodatkowo pogłębia wystrój baru, składający się z kilku tanich stolików i krzeseł, przywodzący na myśl PRL-owskie stołówki rodem z „Misia”. Przy stolikach stali bywalcy, którym właściciel sprawnie nalewa kolejne kieliszki „na kreskę”, a za barem Myszka, znudzona życiem, ciągle przy tej samej pracy. Ogólnie rzecz ujmując – portret słabych ludzi w nieciekawej rzeczywistości. Zabawną, komediową częścią są tu głównie pijackie rozmowy oraz przekoloryzowane, ironiczno-prześmiewcze spojrzenie na bolączki polskiego społeczeństwa, co nie jest zbyt świeżym podejściem do problemu. Takich prób było już wiele, a każda pokazywała to samo, czyli jak żałosny potrafi być człowiek. Czyżby kolejny, niezbyt nowatorski zresztą, paszkwil na polską mentalność i zainteresowania naszych rodaków? Otóż nie do końca.

Przy końcu pierwszego aktu sztuka zaczyna się rozwijać, nabierać rumieńców. Bohaterowie indywidualizują się, dostrzegamy ostrzej zarysowane cechy charakterów. Już nie są pokazani wyłącznie przez pryzmat karykaturalnych schematów i komediowych gagów, lecz zyskują głębię i indywidualne osobowości. Każdy z nich ma swoje własne niespełnione marzenia i zawiedzione nadzieje. Wegetują, nie czując się dobrze w rolach, które przyszło im grać – lecz zarazem nikt z nich nie ma siły ani odwagi, by zmienić cokolwiek. To trwanie w bezruchu i uśmierzanie bólu jest narodowym, postkomunistycznym przekleństwem, spuścizną dawnych czasów, kiedy człowiek na wsi żył w utrwalonym przekonaniu, że swojego losu nie zmieni.

Po niezbyt obiecującym początku rutyna zostaje przełamana – z Warszawy przyjeżdża mężczyzna, młody literat, którego imienia nie znamy, ale którego Myszka zaczyna nazywać Czaruś. Wzbudza żywe zainteresowanie całej lokalnej społeczności i próbuje uwieść Myszkę, snując opowieści o kraju, do którego zmierza – pięknej Portugalii, gdzie niebo spotyka się z morzem, gdzie ludzie żyją marzeniami, smutni i szczęśliwi zarazem, w zgodzie ze swym losem. Ta Portugalia staje się dla nich symbolem ucieczki do czegoś lepszego, do piękniejszego życia. W miarę trwania spektaklu okazuje się jednak, że znajomość z literatem nie jest przepustką do bajecznej przyszłości – jest on tylko kolejnym, zagubionym w swoim życiu człowiekiem, szukającym właściwej drogi. Jego problemy i cele różnią się zasadniczo od pragnień Myszki. On ucieka od wielkomiejskiego życia, od jego tempa i pogoni za pieniądzem; chce odnaleźć szczęście w spokoju wsi, szuka prawdziwych, autentycznych uczuć i swojego „ja”. Idealizuje daleki kraj, do którego zmierza, a który staje się dla niego Utopią. Ona z kolei chce wyrwać się ze wsi do miasta, by zakosztować ciekawszego, bardziej ekscytującego życia. Reprezentują dwie skrajne postawy wobec życia. Myszka walczy, nawet jeśli traktuje tę walkę z odrobiną pogardy, jak bój z góry przegrany, Czaruś ucieka od odpowiedzialności i problemów do nieistniejącego, lepszego świata, którego symbolem jest Portugalia.

W czasie spektaklu bardzo wyraźnie i głęboko zarysowują się charaktery bohaterów, którzy definiują się poprzez swoje czyny i słowa. Niesamowicie dobrze zagrana jest postać Szatana, alkoholika w skrajnym stadium, który ledwo może chodzić – jest uosobieniem wszystkich cech „modelowego pijaka”, przejaskrawiony, ale zarazem realistyczny. Równie ciekawy jest Czaruś, którego tak naprawdę poznajemy dopiero przy końcu sztuki. Te postaci są moim zdaniem świetnie zbudowane.

Po niezbyt ciekawej pierwszej połowie miałam o tej sztuce opinię raczej mało entuzjastyczną. Wydawała mi się płaska i banalna, wręcz schematyczna – typowe ujęcie typowych problemów. Jednak w dużej mierze zrehabilitowała się w drugim akcie, ukazując pogłębione portrety bohaterów, a tym samym obraz naszego społeczeństwa. Zamiast nic nie wnoszącej satyry na Polaka-alkoholika okazała się gorzką tragikomedią, mówiącą o zawiedzionych nadziejach, uwikłaniu we własny los i braku odwagi. O chęci zmiany swojego życia i bierności, która jest problemem zarówno ludzi z miast, jak i mieszkańców wsi.

Matylda Kurska
ksiazeizebrak.pl
15 marca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia