Niełatwa rozmowa z widzem

Zgadzam się z Grzegorzem Stryjeńskim, że najprostsza metoda skutecznego zarządzania teatrem to przede wszystkim natychmiastowe zaprzestanie grania spektakli, bo te generują największe koszty. Można też zrobić inwentaryzację posiadanych przez teatr budynków i część z nich wynająć, bo wtedy to, co generuje kolejne straty, zacznie generować wpływy. Najlepiej wynająć agencjom artystycznym, które zapraszają, jak mawiał niegdyś Andrzej Wanat, "warszawskie małpy", które jakkolwiek by patrzeć, cieszą się sporą sympatią społeczeństwa.

Można też z części budynków uczynić restauracje, kluby nocne i na pewno wszystko będzie tętniło życiem. Zawsze też można zorganizować publiczne pokazy "M jak miłość" czy "Na Wspólnej", a po przepełnionym refleksją seansie spędzić czas na spotkaniu z odtwórcami głównych ról. Rola moderatora takich spotkań nasuwa się sama. Widownia się jeszcze bardziej zapełni, a koszty będą niewspółmiernie niskie.

Uciekałbym też od pomysłów scen letnich, bo te bez wątpienia wygenerują kolejne koszty, a w konsekwencji stratę, która może jeszcze bardziej pogrążyć teatr. Z kolei robienie teatru według badań statystycznych i oczekiwań widzów uznałbym za szaleństwo, bo można wpaść w jakieś spektakle wieloobsadowe, jak "Trylogia" (a to pachnie Janem Klatą) czy, nie daj Boże, "Pan Wołodyjowski", który mógłby się zakończyć wysadzeniem całego teatru w powietrze.

Cezary Morawski konstatuje w swojej koncepcji zarządzania teatrem: "Teatr Polski jest zadłużony i jest to sytuacja trudna". Grzegorz Stryjeński mówi w Radiu Wrocław, że teatr jest niedofinansowany. Czy można te dwa zdania połączyć i zaryzykować odważne stwierdzenie, że teatr jest zadłużony, bo jest niedofinansowany?

Cezary Morawski chce zwiększyć frekwencję w teatrze o 100%. Elementem planu Grzegorza Stryjeńskiego było wstrzymanie grania spektakli (od czerwca do września, jak mówi w wywiadzie), ponieważ są nierentowne nawet przy pełnej widowni.

Stryjeński twierdzi, że plan Morawskiego jest spójny i sensowny. Jak się w tym wszystkim połapać?

Morawski postuluje zmianę polityki obsadowej, tak aby teatr mógł grać trzy spektakle równolegle jednego dnia. To szczytna idea, ale związana jest z generowaniem kolejnych kosztów. Każdy spektakl zagrany na scenie uszczupla dotację. Chyba że zwiększy się cenę biletów do 200 złotych i zachowa frekwencję na poziomie +100%, jak w koncepcji Morawskiego. Ale trudno znaleźć w Polsce taki teatr, który miałby 150 tysięcy widzów płacących za każdy bilet przynajmniej 100-150 złotych. Pamiętam nieukrywaną wściekłość i histerię księgowej w Teatrze Wybrzeże, gdy dowiedziała się o wznowieniu "Hamleta" w reżyserii Jana Klaty. Rozumiem, że walczyła o stan kasy teatru, która przestaje się zgadzać, jak tylko machina teatralna idzie w ruch. A jednak to przedstawienie, grane przy pełnej widowni, wśród licznych i entuzjastycznych recenzji, kojarzy się z finansowym fiaskiem. Czy to źle zarządzany teatr? Teatr niedofinansowany? Bilety za tanie? Widownia za mała? W historii teatru miasta Gdańsk "Hamlet" Jana Klaty pozostaje jedną z ważniejszych produkcji teatralnych. Czy Maciej Nowak powinien więc zrezygnować z "Hamleta"? Czy decyzja o pozostawieniu go w repertuarze była słuszna, choć pogrążała niedofinansowany teatr? Dziś nikt nie pamięta o finansach, a nauczyciele pokątnie uczą młodzież "Hamleta" na kopiach wideo z tego właśnie spektaklu.

Mam wrażenie, że Cezary Morawski mógł napisać wszystko w swoim planie. O optymalizacji repertuaru, o koprodukcji z innymi instytucjami, o oszczędności, o lepszym wykorzystaniu dotacji (czyli że dotychczas było z tym kiepsko?), o udanych negocjacjach w przyszłości i outsourcingu. Można też bilansować działalność teatru i potrzeby gawiedzi spektaklami z udziałem gwiazd z Warszawy i Krakowa - jak to ładnie zostało ujęte w planie działalności teatru. No i że w przyszłości musi być "efektywniejsza polityka sprzedażowa biletów". Także o pozyskiwaniu środków spoza budżetu, funduszach unijnych. Nawet o utworzeniu nowego stanowiska dla osoby specjalizującej się w pozyskiwaniu takich środków - co oczywiście dodatkowo wpędzi teatr w kłopoty natury finansowej, bo kolejny etat, bo ZUS, bo podatki.

Grzegorz Stryjeński w swoim wywiadzie twierdzi, że teatru nie stać na pracę z reżyserami pokroju Krystiana Lupy i Jana Klaty - i zapewne tak jest, bo jest to teatr niedofinansowany. I z długami.

Ale w planie Morawskiego pojawiają się te nazwiska. Czy to znaczy, że planowana była renegocjacja umowy z Krystianem Lupą, który po zmianie dyrektora nie jest zainteresowany współpracą, a który zgodnie ze słowami Stryjeńskiego pobiera wynagrodzenie nazbyt sowite?

Nie winiłbym Cezarego Morawskiego za mało spójny plan finansowy, w którym wielokrotnie to, co zazwyczaj w publicznym teatrze generuje koszty, ma przynosić dochody. To nie jego wina, że dał się wciągnąć w rozgrywkę o jeden z najlepszych polskich teatrów. Zapewne bardzo zapragnął tego teatru i trudno się dziwić. Jest przecież związany z teatrem od wielu lat, jest wykształconym menedżerem teatru.

Pytanie tak naprawdę ważne to pytanie do Marszałka Województwa Dolnośląskiego: jakiego teatru oczekuje reprezentowany przez Pana Urząd? Z Krystianem Lupą i reżyserami poszukującymi? Czy z warszawsko-krakowskimi farsami i sceną letnią? Zdaje się, że Wrocław miał przez lata ambicję posiadania teatru, który stanąłby w jednym rzędzie z najlepszymi scenami w Polsce. I to Wrocław stworzył takie warunki, aby najwybitniejsi polscy artyści czuli się w tym miejscu komfortowo, aby w tym teatrze mogli pracować najzdolniejsi przedstawiciele każdego pokolenia aktorów, reżyserów, scenografów i wszelkiej maści ludzi teatru. To Wrocław stał się miejscem teatralnych pielgrzymek jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku - także dzięki Teatrowi Polskiemu. I nie tyle chodzi o to, by Krzysztof Mieszkowski był lub nie był dyrektorem, ale o to, by dać szansę na prowadzenie tego teatru komuś, kto będzie w stanie kontynuować wypracowane także przez Krzysztofa Mieszkowskiego tradycje, które pozwalają postrzegać Wrocław jako ważny punkt na teatralnej mapie Polski.

Jeżeli miałby to być taki teatr, to nie wolno dopuszczać kandydatów z planem naszkicowanym na kolanie, należałoby ustalić precyzyjnie warunki finansowania teatru, bo każdy menedżer, który podejmie się zadania prowadzenia Teatru Polskiego we Wrocławiu, stwierdzi po kilku dniach pracy, że teatr jest niedofinansowany i albo wymaga gruntownej restrukturyzacji, albo zachowania status quo i zweryfikowania dotacji.

Nie wiem, czy wszystkie teatry funkcjonują na granicy bankructwa, ale wiem, że są takie teatry w Europie, gdzie nawet zmiana dyrektora nie powoduje repertuarowych zawieruch. Gdzie na rok, czasem dwa lub trzy z góry zaplanowana jest praca teatru. Zakontraktowani reżyserzy, rozdysponowane sceny. Być może jest to teatr przewidywalny, ale przede wszystkim jest to teatr dofinansowany. I nie jest to teatr z repertuarowym disco polo, które gwarantuje ciągły napływ widowni, ale teatr z repertuarem wymagającym od widza. I, jak łatwo się przekonać, teatr, który na brak widza nie narzeka. I jeżeli, jako widz z daleka, kibicowałbym Wrocławiowi, to takiego teatru mu właśnie życzę. Teatru, w którym nowy dyrektor nie komunikuje się ze swoimi aktorami za pośrednictwem mediów, gdzie nie zmienia się zamków i telefonów jak przy zamachu stanu, gdzie władza gwarantuje stałe i systematyczne poparcie dla miejsca, w którym za publiczne pieniądze nie próbuje się rozbawiać gawiedzi, ale toczy się niełatwą czasem rozmowę z widzem.

___

Wojciech Kajak - teatrolog. Pracował jako kierownik Biura Festiwalu Prapremier, kierownik Działu Promocji i Marketingu w Teatrze Polskim w Bydgoszczy i Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Do 2012 roku wykładowca uniwersytecki. Od 2006 roku przedsiębiorca.

Wojciech Kajak
E-teatr
23 września 2016

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia