Nienawidzę słowa aktorka!

zapis rozmowy z Miriam Goldschmidt

Szóstego sierpnia Miriam Goldschmidt, współautorka monodramu "Warum, Warum" w reżyserii Petera Brooka spotkała się z widzami. Oto zapis rozmowy.

Pytanie z publiczności: Spektakl „Warum, Warum” składa się z tez formułowanych przez wielkie nazwiska światowego teatru (Craiga, Mayerholda, Artauda - przyp. red.). Jestem ciekawa procesu powstawania takiego widowiska.

Miriam Goldschmidt: To długa podróż grupy i Petera Brooka. Zaczęła się w 1972. Jesteśmy grupą międzynarodową. Są tu Japończycy, Irakijczycy, Grecy. Brook był uchodźcą z teatru elżbietańskiego, staroświeckiego. Ja dołączyłam jako ostatnia i najmłodsza. Najpierw z Peterem pracowaliśmy nad „Szczęśliwymi Dniami” Samuela Becketta. Musiał mi zaufać, bo tylko ja z całej grupy mówiłam po niemiecku. Przed kolejnym spektaklem Peter zawalony był różnymi papierami, propozycjami od Marie Hélène Estienne. Razem z tymi papierami szłam z nim na spacer. On przekładał kolejne kartki, nagle wyłapywał jakąś i mówił: „To jest ciekawe, przetłumacz mi to na niemiecki”. No, musiałam wracać do Berlina, żeby potłumaczyć to wszystko.

Pytanie z publiczności: Dlaczego wybraliście niemiecki?
 
M.G: Peter był ciekaw wejścia w niemiecką kulturę i język. Wchłania w siebie obcą kulturę jak bohater „Zeliga” Woody’ego Allena. Można powiedzieć, że jestem jego niemiecką muzą.

Pytanie z publiczności: Wydaje się, że wasza relacja przebiegała gładko przy „Warum, Warum”. Czy zawsze tak było? 

M.G: Mam taką szczególną relację z Brookiem. Istnieje legenda, która krąży po Europie o naszym pierwszym spotkaniu. Kiedy przyszłam do jego gabinetu po raz pierwszy, musiałam wspiąć się na schody i nagle stanęłam koło Petera. Spytał: „Kto Ty jesteś?”. Odpowiedziałam: „Ja”. On: „A kogo szukasz”. Ja na to: „Ciebie”. 
Pytanie z publiczności: Przedstawienie jest istotnie o aktorstwie. Czy bycie aktorką ułatwia grę w takiej sztuce? 

M.G: Nienawidzę słowa aktorka. Po wielu działaniach artystycznych, tańczeniu, różnorodnych występach nagle okazało się, że jestem aktorką. Lubię robić wszystko w teatrze – reżyserować, tworzyć scenografię (tego słowa też nienawidzę). Moim problemem jest to, że myślę i mam swoje pomysły. To przeszkadza reżyserom tworzyć ich czysto autorski spektakl. 

Mateusz Jażdżewski: Peter Brook powiedział kiedyś, że spektakl to dla niego spotkanie ludzi przygotowanych i nieprzygotowanych. Czy czuje się Pani jak tłumacz ze skomplikowanych myśli reżysera na język zrozumiały dla, choćby teoretycznie, nieprzygotowanej publiczności? 

M.G: Myślę, że najciekawszą rzeczą jest relacja ludzi przygotowanych i nieprzygotowanych jednocześnie. Wie Pan, w Afryce publiczność oglądająca gościnne europejskie przedstawienia w ogóle nie jest przygotowana, nie zna konwencji. A jednak trzeba ją zaciekawić. Jeśli ich coś nudzi, to wychodzą. Nie są tak mili jak wy. Te pokazy są intrygujące. Dzieci biegają, nie zwracają na aktorów uwagi i nagle coś ich zaciekawia. Wtedy słuchają. 

Pytanie z publiczności: Wszyscy jesteśmy ciekawi, co to za instrument. (Podczas spektaklu aktorce akompaniował Francesco Angello, który grał na okrągłym blaszanym instrumencie). 

Francesco Angello: Instrument pochodzi ze Szwajcarii. Jest wynikiem 10 lat muzycznych poszukiwań. Głównie w Trynidadzie. Pewna urocza para ze Szwajcarii stworzyła po tych poszukiwaniach „hank”, czyli „rękę”. Komercjalnie istnieje od 5 lat. Kiedy graliśmy w Zürychu, wynalazcy byli na sali. Wzruszający moment.

M.G: Kiedyś odwiedziłam Petera w Paryżu, a tam siedział ten człowiek (wskazuje na Angello). Zagrał dla mnie, a ja stałam jak osłupiała. Brook zaczął się śmiać i spytał się: „Podoba Ci się?”. Ja nadal nie byłam w stanie nic powiedzieć. Wiedziałam jednak, że muszę mieć ten instrument w swoim spektaklu.

Pytania i odpowiedzi spisał Mateusz Jażdżewski
Gazeta Szekspirowska
11 sierpnia 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...