Nieokiełznane myśli

13. Międzynarodowe Spotkania Teatralne Okno

Muszę przyznać, że z oceną spektaklu "Woyzeck" początkowo miałam problemy. Wychodząc z teatru, miałam mieszane uczucia. Podobał mi się pomysł przedstawienia, wykonanie, kompozycja, rozwiązania techniczne. Do końca nie wiedziałam jednak, czy jako widz, nie zostałam "nabita w butelkę". Gdzie kończył się spektakl, a gdzie zaczynała się improwizacja? W którym momencie aktor przestał być postacią sceniczną? Czy tę sztukę można w ogóle zinterpretować?

Przedstawienie rozpoczyna się od wstępu, mającego charakter wykładu. Bohater dramatu tłumaczy widzom, że miejscem akcji jest studio radiowe. Dowiadujemy się również kim jest Woyzeck. Właściwie nie zostaje narzucona nam żadna konkretna interpretacja tej postaci, wręcz przeciwnie, sugeruje się wiele możliwych odczytań. Kiedy już teoretycznie dowiadujemy się w jakim celu znaleźliśmy się na widowni i jakie są nasze zadania, jako publiczności, rozpoczyna się właściwe przedstawienie. 

Sztuka jest grą jednego aktora. Rozpoczyna się zabawą z dymem, grą ze światłem, a wszystkiemu towarzyszy tabliczka z napisem „cisza”. Widz właściwie nie wie, co dzieje się na scenie, posłusznie zachowuje nakazaną ciszę i czeka… Aktor podchodzi do reflektora, przysuwa swoją głowę do niego i tak pozostaje dłuższą chwilę. Publiczność spokojnie, aczkolwiek w lekkim napięciu czeka… co dalej? Nagle spokój zostaje gwałtownie przerwany, wszystkim na chwilę przestaje bić serce, cała widownia zamiera w strachu. Aktor wykonuje gwałtowny ruch, tak jakby poparzył się owym reflektorem. Przez chwilę światło - w które byliśmy wpatrzeni dłuższy czas - tworzy na jego twarzy białą plamę, dającą wrażenie płonięcia aktora na scenie. Na szczęście, to tylko zabieg gry aktorskiej, złudzenie optyczne, ciekawy efekt specjalny, popis aktora na scenie. 

W dalszej części spektaklu bohater przechodzi do rozważań filozoficznych. Zadaje nam pytanie o istotę ręki. Czy jesteśmy szczęśliwi, że ją posiadamy? Czy potrafilibyśmy się obyć bez niej? Czym właściwie, fizycznie jest ręka? 

Wydaje mi się, że przestałam być obserwatorem sztuki, że stałam się jej uczestnikiem. Najchętniej wyraziłabym swoje zdanie na podjęty temat. Aktor jednak szybko zmienia tok wypowiedzi, zachęca nas do wczucia się w pewną sytuację. Znów, wodzeni jego narracją, przenosimy się w wyobraźni, w inne miejsce - podróżujemy samochodem, oglądamy widoki, cieszymy się pięknem natury. Nagle wszystko znika. Zamknęliśmy oczy. Otwieramy… Jesteśmy w szpitalu. Tragiczny wypadek, ledwie przeżyliśmy. Otrzymujemy gratulacje, że udało nam się wyjść z tego cało… Niestety, niektóre części ciała zostaną amputowane. „Którą chcesz ocalić?”. Taka narracja, odpowiedni nastrój, sens i rytm wypowiedzi zmusiły mnie do refleksji. Zdawało mi się, że Woyzeck igra sobie z moją podświadomością, prowadzi mnie za rączkę i narzuca mi co mam myśleć. Chyba nikt nie lubi, jak się z nim igra. Ale czy nie tego oczekujemy od teatru? Pod tym względem, sztuka wywarła bezpośredni wpływ na moją osobę. 

Jeszcze kilka takich historii jest przytaczane w toku gry. Czytane są też fragmenty dramatu, a nawet przytaczany jest kodeks cywilny. Kolejne sceny luźno są ze sobą powiązane, nie da się ich tak naprawdę zinterpretować, połączyć w całość. Są to po prostu słowa, myśli, refleksje, które „słyszy” Woyzeck, dlaczego te myśli, a nie inne, dlaczego w takiej formie, a nie w innej… Nawet bohater przedstawienia nie zna odpowiedzi na te pytania. Przedstawienie po prostu odzwierciedla luźne myśli, które kłębią się w naszym umyśle. Skąd one się tam wzięły? Kto, a może – co - nas inspiruje? Trudno odpowiedzieć na te pytania. Sam Woyzeck nawet nie zdaje się szukać na nie odpowiedzi, po prostu przedstawia to co mu przyjdzie do głowy. Improwizuje? Tak, wielką zaletą spektaklu było to, że nie został on wyreżyserowany od A do Z. Aktor znalazł swój czas na improwizację. Świetnie udała się mu scena, w której wykorzystał radio. Szukając odpowiedniej stacji, trafił na wiadomości (oczywiście w języku polskim). Włożył słuchawki i próbował powtarzać, co słyszy. Publiczność odebrała sytuację jako zabawną, gdyż aktor nie znał języka polskiego – próba powtórzenia usłyszanych słów w obcym języku okazała się być niezidentyfikowanym bełkotem. Uważam tą scenę jako jedną z najlepszych. Wykonawca świetnie poradził sobie z improwizacją, jednocześnie wprowadzając widza w tematykę spektaklu (rzecz dzieje się na samym początku sztuki). Woyzeck powtarza to, co usłyszy. Głośno wypowiada swoje myśli. Bez względu na to, czy są one dla niego zrozumiałe czy też nie (audycja radiowa, na pewno miała swój sens, jednak przez barierę językową, była przez bohatera niezrozumiała. My z kolei, jako widzowie byliśmy w stanie rozszyfrować poszczególne słowa, powtarzane przez bohatera, jednak całość, odebraliśmy również jako bełkot). Scena ta daje nam odpowiedź na pytanie, o czym traktuje przedstawienie. O naszych myślach, o interpretacji tych myśli, oraz o ich przyczynie. 

Przedstawienie zakończyło się pogadanką widzów z reżyserem i bohaterem. Nie wiem, na ile owa część była wyreżyserowana, a na ile była improwizacją. Bohater zdawał się nie znać odpowiedzi na wszystkie pytania. W pytaniu o sens i znaczenie tego przedstawienia, zarówno reżyser jak i bohater popadli w konsternację. Zgasły światła, reżyser (wraz z tłumaczem i prowadzącą) opuścił scenę i dalej potoczyła się gra aktora. Improwizacja? Zamierzony zabieg? Nie wiem, ale oceniam to bardzo pozytywnie. Po raz kolejny bohater przedstawił nam sens przedstawienia – wyrażanie myśli, powtarzanie tego, co nam rozum podpowiada. Nie znajdujące lepszego pomysłu na odpowiedź, aktor przytacza nam historię swojego życia. 

Bardzo pozytywne wrażenie zrobił na mnie ten spektakl, jednak jak przyznałam na początku, odnoszę wrażenie, że publiczność została nieświadomie wciągnięta w grę. Wiele pytań chyba pozostało bez odpowiedzi. Spektakl nie podał nam gotowych rozwiązań, a zarzucił tematami do refleksji. Tego typu próbę poszukiwania nowych środków ekspresji, grę z konwencjami i grę z widzem oceniam bardzo pozytywnie. Oby pojawiało się więcej takich (udanych) eksperymentów na deskach teatrów.

Na koniec podejmę się próby zinterpretowania tytułu. „Woyzeck” raczej nie jest przypadkowym tytułem. Wydaje mi się, że nazwisko nawiązuje on do historii żołnierza Franza Woyzecka z niemieckiego dramatu Wernera Herzoga. Franz w owym filmie poddawany był eksperymentom medycznym. „Woyzeck” Borisa Nikitina również jest jednym wielkim eksperymentem. Zarówno eksperymentem na polu gry teatralnej, jak i też przedstawieniem traktującym o eksperymentach z naszymi myślami. Może także formą eksperymentu była gra z widownią.

Agnieszka Dobrzaniecka
Dziennik Teatralny Szczecin
10 listopada 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia