Niepewni wolimy wstrzymać się chwilę...

"Hamlet" - reż. M Pęcikiewicz - Teatr Polski we Wrocławiu

Uczestnictwo w spektaklu, jaki zaserwowała widzom Monika Pęcikiewicz, jest przeżyciem trudnym. Trudnym obustronnie, ponieważ zarówno aktorzy, jak i widzowie zostali postawieni w krępującej sytuacji.

Po premierze studenckiej oraz spotkaniu z twórcami można odnieść nieodparte wrażenie, że jedna i druga strona stara się doszukać w spektaklu sensu, którego nie ma. Nie pomaga opowiadanie reżyserki o tym, co chciała widzom przekazać, nie pomaga aktorstwo zdolnego Michała Majnicza, ani dobre chęci publiczności. Dorabianie ideologii do oglądanych obrazów w imię ratowania dobrego imienia twórców nie zmienia faktu, że prezentowany spektakl jest niespójny – składa się na niego grupa obrazów, które nie tworzą harmonijnej całości. W teatrze jak w życiu – nie zawsze się udaje.

Podjęcie pewnego rodzaju gry z publicznością ma miejsce w momencie, gdy na widowni podczas trwania spektaklu zapala się światło, a na scenę wkraczają panie sprzątaczki, by wyczyścić podłogę z plamy krwi. Scena wychodzenia aktorów ze swoich ról i zwracania się do siebie po imieniu miała być elementem budującym wielopoziomowe i wieloaspektowe sceniczne istnienie. Niestety gdzieś pomiędzy rolą a prywatnym “ja” zagubił się sens wypowiadanych słów, uciekło znaczenie. Na scenie mogliśmy oglądać wszystko – zmaganie się aktora z materią słowa, walkę postaci o swój sceniczny byt, przeobrażenie aktora w postać. Zabrakło jednak Szekspira. Złożoność świata, z jaką spotykamy się w dziele wybitnego dramatopisarza zamieniona została na rozważania nad skomplikowanym istnieniem scenicznego bytu. Boleśnie trafne szekspirowskie maksymy rozmyły się w pleksiglasowej rzeczywistości, w której utopiono przesłanie. Odnalezienie go staje się z każdą chwilą trwania przedstawienia coraz trudniejsze.

Przesunięcie akcentów, jakiego dokonała reżyserka, można postrzegać w kategoriach odważnego kroku, pod warunkiem jednak, że dostrzegamy uzasadnienie takich działań. Usunięcie postaci ducha ojca (o morderstwie króla informuje Hamleta Horacy), a także utopienie Ofelii przez najlepszego przyjaciela Hamleta to niektóre z zabiegów, jakie mamy okazję obserwować. Czy takie jawne pozbawienie tej historii wątku metafizycznego, usunięcie wszystkich elementów, które sugerują istnienie rzeczywistości pozazmysłowej ma zaświadczać, że tak naprawdę wszystkie problemy człowieka mają źródło wyłącznie w jego umyśle? Napięcia, które w pierwowzorze literackim wynikało z niedopowiedzeń i dawało pole do snucia domysłów (nie wiemy przecież do końca, czy śmierć Ofelii była przypadkiem czy samobójstwem, nie wiemy, czy duch ojca jest tworem chorego umysłu czy zjawą) tutaj nie ma w ogóle. W konsekwencji zamiast rozważań nad ludzkim losem i istotą człowieczej egzystencji otrzymujemy banalną historię o morderstwie. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim snuje się zagubiony, wyrwany z kontekstu Hamlet.

Stworzenie silnych i wyrazistych postaci kobiecych oraz wyraźne wycofanie Hamleta, który zdaje się przeżywać swój własny dramat w oderwaniu od całej otaczającej go rzeczywistości sprawia, że możemy odnaleźć pewną paralelę z rzeczywistością, w której żyjemy. Strach przed konsekwencjami, nieumiejętność wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny, ucieczka we własne światy to elementy, które kumulując się w postaci Hamleta, stawiają diagnozę naszej kondycji. Takie poprowadzenie postaci jest pomysłem ciekawym i przeprowadzonym konsekwentnie. Tchórz i emocjonalny asekurant - to jedna z możliwych interpretacji postaci Hamleta jako człowieka naszych czasów.

Na uwagę zasługuje niewielka, lecz niezwykle wyrazista rola grabarza (Andrzej Wilk). Umiejętnie oscylując pomiędzy tragizmem a komizmem wydaje się być najbardziej ludzki ze wszystkich oglądanych na scenie postaci. Bez wydumanych, przeintelektualizowanych prawd, lecz z zachowaniem zdrowego dystansu, streszcza istotę ludzkiej egzystencji. Wszak każdy z nas prędzej czy później podzieli los setek jego klientów.

Choć w spektaklu mamy okazję obserwować kilka ciekawych wizualnych rozwiązań, jak chociażby wideoscenografię, która stanowi wizualny komentarz do prezentowanych wydarzeń, nie można jednak z czystym sumieniem przyznać, by była to udana inscenizacja szekspirowskiego arcydzieła. Mówiąc wprost – reżyserka przekombinowała, chcąc umieścić w jednym przedstawieniu zbyt wiele poziomów i pięter znaczeniowych, nie decydując się jednocześnie na żadną konkretną interpretację, wstrzymując się od wyboru. Stwierdzenie reżyserki, że widz powinien sam dopowiadać sobie sens, jest przerzucaniem na odbiorcę odpowiedzialności, której twórca boi się podjąć. Idąc tym tropem paradoksalnie możemy przyznać rację Monice Pęcikiewicz, która stwierdziła, że zrobiła spektakl osobisty – o sobie samej oraz o osobach z jej najbliższego otoczenia. Czyżby postawa wycofanego asekuranta była czymś więcej niż tylko inscenizacyjnym pomysłem?

Olga Ptak
Dziennik Teatralny Opole
24 czerwca 2008

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia