Niepokoje jazzującej singielki

"Nie strzelajcie do pianistki" - reż. J. Wójcicki, M. Więcek - Scena Off de BICZ

Przyjazne progi laboratorium teatralnej kameralistyki tym razem ugościły autorów trójmiejskich, częściowo tutaj powracających, częściowo rezydujących

Mariusz Więcek jeszcze niedawno wygrywał wszystkie konkursy poetyckie w okolicy, po czym zniknął na dwa lata, rozbudzając spekulacje suicydalne, bo to ponowoczesny poeta romantyczny. Powrócił od razu w kilku rolach, a sobotni spektakl współreżyserował. Dla gdynianina Jarosława Wójcickiego, studenta IV roku specjalizacji dramaturgicznej, sopocka premiera była pracą dyplomową na wydziale reżyserii teatralnej krakowskiej szkoły teatralnej. Muzykę do monodramu napisała Małgorzata Ciepłuch, absolwentka Akademii Muzycznej w Gdańsku, a przez około 70 minut skupiła uwagę publiczności Wioleta Karpowicz, współpracująca od roku z Teatrem Miniatura.

"Nie strzelajcie do pianistki" to opowieść bardzo współczesna. Bohaterka, wielkomiejska singielka (w małym mieście lub na wsi byłaby po prostu starą panną) rozpięta jest między stabilizującym konkretem (magister prawa), a pragnieniem (studia muzyczne, jazzowa pianistyka), a jeszcze głębiej w pragnieniach realizowanych między zespołami: "Shining Yellow" - "lecimy standardami i mamy pełną widownię", a "Ulicą krokodyli" - ambitnie, za to nikt nie przychodzi. Czyta, co każda aspirująca intelektualnie, wrażliwa i czuła na modę osoba czytać powinna (Jelinek, Houllebecq, Murakami), ogląda równie niewyszukane pozycje jak "Między słowami" czy "Motyl i skafander". Nie potrafi kochać, bo miłości nie dostała w rodzinie (rodzice, "dołująca" babcia), choć pewnie pragnie i poszukuje mniej lub bardziej instynktownie uczucia i chciałaby zrealizować scenariusz banalny, ale wyjściowy dla każdej kobiety, czyli spotkać kogoś, z kim będzie się można zestarzeć i umrzeć.Ogólnie i zewnętrznie osiąga sukcesy (wykształcenie, baza kulturowa, twórczość), dźwiga bagaż lekkopółciężkich traum i, jak przystoi na osobę rozbudzoną intelektualnie, która wchłonęła zbyt wiele trujących lektur w zbyt młodym wieku, jest niespełniona i nieszczęśliwa.

Główne motywy to: rozdarcie, wykluczenie, słabość, niedocenienie i frustracja, czyli generalnie wszystko, co cechuje 95 % osób, które czują się artystami, ale nie mogą się przebić przez wszystkowiedzących, obowiązkowo skretyniałych starców rządzących w instytucjach kultury, pilnujących publicznych pieniędzy i stanowisk. Co obowiązkowe i charakterystyczne dla dzisiejszych czasów w bohaterce nie ma buntu, zamiast tego jest wycofanie; Grażyna żyje życiem systemu, nie ryzykuje, nie walczy z Babilonem. Jest sfrustrowana brakiem sukcesu życiowego, zapomina o stronie emocjonalnej, nie rozwija się harmonijnie, choć niewątpliwie jest wrażliwa na dobro i zło. Jest uzdolniona artystycznie, jak wiele milionów ludzi, ale czy jest artystką, czy tylko się za nią uważa? Czy podzieli los milionów przed nią i po niej, niedocenionych, "skrzywdzonych" przez los niedoszłych geniuszy ? Jest i oczywiście niezbędny w dzisiejszych czasach "dżender":z jednej strony niczym bohaterka "Intymności" chciałaby być fizjologicznie zaspokojona przez anonimowego i gwałtownego samca, z drugiej strony czuje się małą dziewczynką, czekającą na jasne i delikatne uczucie - ot cała kobiecość od Skin po Sade.

Bohaterka czuje się niedoceniona i niesprawiedliwie oceniana. Ten wątek bardzo dobrze podkreślony jest przez klamrowy motyw historii Andrzeja Zauchy, tragicznie zmarłego polskiego piosenkarza i jazzmana, niewystarczająco docenionego za życia i, jeszcze, nie przywróconego na właściwe mu miejsce w dziejach polskiej wokalistyki. Młoda pianistka składa mu hołd, sama chyba godząc się z niedocenieniem własnych wysiłków.

"Nie strzelajcie do pianistki" to zaadaptowany przez premierowego dyplomanta blog internautki, która prosiła o zachowanie anonimowości. Nie ma w nim w ogóle metafizycznej waty, która często występuje w tzw. ambitnej, współczesnej dramaturgii, ale dzięki temu 70 minut spektaklu mija szybko i lekko. Jarosław Wójcicki stworzył adaptację bardzo dobrze skonstruowaną, składającą się z około 10. scen. Każda cząstka coś mówi, jest potrzebna, proporcje między fabułą a metaforą są zręcznie wyważone. Co rzadkie - spektakl ma bardzo dobry rytm. Całość nie przynosi żadnych objawień, ani nowych, nieznanych prawd, jednak budzi szacunek solidna praca całej ekipy, której zwieńczeniem jest kreacja Wiolety Karpowicz, która potwierdza, że w niektórych aktorach po wydziale lalkarskim drzemią wielkie umiejętności. Aktorka przykuwała uwagę skromnymi środkami wyrazu, nie potrzebowała rekwizytów, by wyzwolić ekspresję czy "zaczepić się" scenicznie. Mam nadzieję, że spektakl będzie wracać na scenę prowadzoną przez Ewę Ignaczak i że nieprawdą jest, jakoby ta uznana artystka musiała wkrótce opuścić mozolnie i z sukcesem wykreowane przez siebie miejsce.

Piotr Wyszomirski
Gazeta Świetojanska1
14 grudnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia