niepokornymjużpodziękujemy.pl

"niepokorni.ru" - reż: Michał Sieczkowski - Teatr Polski w Warszawie

W obliczu takich tragedii, jak atak na szkołę w Biesłanie, czy teatr na Dubrowce; albo katastrofa okrętu Kursk, wszyscy jesteśmy Rosjanami. O takich wydarzeniach pamiętać powinny kolejne pokolenia nie tylko Rosjan. Trzeba przypominać, rozliczać, budzić sumienia. Teatr pewnie też się do tego nadaje. Polityką i publicystyką zajmowali się w nim najwięksi. Wystarczy przywołać Brechta, Piscatora czy Littlewood. Są jednak pewne granice, po przekroczeniu których teatr zaczyna się publicystyką krztusić. Wbrew pozorom nie mam na myśli granic tematycznych. Na scenie opowiedzieć można o wszystkim. Tajemnica tkwi w sposobie opowiadania. Granica dotyczy kwestii estetycznych

Po obejrzeniu spektaklu Niepokorni.ru człowiek zaczyna rozumieć, że świat jednak nie jest taki piękny i kolorowy, jak przypuszczał dotychczas. Okazuje się, że na świecie jest zło. Okazuje się, że bywa naprawdę okropnie. Zdarza się nawet, że człowiek wyrządza krzywdę drugiemu człowiekowi. Ludzie bywają samolubni i wyrachowani, myślą tylko o własnych interesach. Robią to nawet politycy. Na świecie jest również ból. Ból jest zwłaszcza wtedy, gdy wybucha pocisk lub szaleje pożar. Wtedy ludzi boli i nawet potrafią z tego powodu wpaść w rozpacz. A żeby tego było mało, wszystko to mogło zdarzyć się także w Rosji (sic!). Całkiem niezłe objawienie jak na pospolity wieczór grudniowy. Dobrze, że w końcu pozbyłem się złudzeń. W obliczu tak nagle podanej prawdy, przyjąłem ją bez mrugnięcia okiem. Niestety nie mogłem zareagować – spektakl grany jest bez przerwy.

Czworo bohaterów opowiada swoje traumatyczne doświadczenia. Nina (Grażyna Barszczewska) straciła syna w Czeczenii. Przebywał w obozie jenieckim. Próbowała go stamtąd wyciągnąć i była już bliska sukcesu. Niestety obóz został ostrzelany… przez wojska rosyjskie. Michail (Wojciech Czerwiński) też był żołnierzem, synem oficera. Do wojska poszedł razem ze swoim najlepszym przyjacielem. Niestety przyjaciel służył na pokładzie łodzi podwodnej Kursk. Był na niej także wtedy, gdy jednostka ostatni raz opuściła port. Rodzeństwo Marii (Marta Kurzak) było w szkole w Biesłanie, gdy terroryści dokonali zamachu.  Maksim (Piotr Bajtlik) jako lekarz brał udział w akcji ratowniczej w teatrze na Dubrowce w Moskwie. Widział rozmiary tragedii i konsekwencje błędów popełnionych przez służby odbijające zakładników. Te wydarzenia zmieniły ich zupełnie. Przeszli do opozycji, choć byli zwolennikami obozu rządzącego w Rosji. Wspaniały materiał na ważny i gorący spektakl. Co się zatem stało?

Do porażki przyczyniła się konwencja. Widownia teatralna staje się publicznością w programie telewizyjnym Moja Rosja. W czterech rogach kwadratowego podestu ustawiono fotele dla gości. Program prowadzi Natalia (Ewa Makomska), która przypomina trochę „naszą” Drzyzgę, ale jest od niej zdecydowanie wyższa (wiadomo – imperium rosyjskie). Konwencja spektaklu wpływa na sposób gry aktorskiej (myślę, że właśnie w tę stronę, nie odwrotnie.) Nie jest to ani hiperrealizm à la rozmowy w studiu telewizyjnym, jaki znamy z programów talk-show, ani tym bardziej niedorozwinięta forma gry-występu, prezentowana w serialach/widowiskach/pogwarkach  typu Trudne sprawy. Ale nie da się też ani na chwilę zapomnieć, że jesteśmy w teatrze, i do tego na widowni kameralnej sceny szacownego Teatru Polskiego w Warszawie. Aktorzy grają, że są naturalni i że swoje wypowiedzi szyją na poczekaniu. Grają, że odpowiadają na pytania. Najlepiej wybrnęła z tego (jak rozumiem) aktorskiego zadania Grażyna Barszczewska. Nie siliła się na pseudowerystyczną improwizacyjność. Mówiła spokojnym, nieco zmęczonym głosem. Głosem matki, która przepłakała wiele nocy i teraz może już znaleźć w sobie trochę zimnego dystansu. Ale o śmierci syna nigdy nie zapomniała i chce sprawiedliwości. Dalej – prowadząca gra, że jest dociekliwa. A kiedy jej dociekliwość sięga zenitu – goście nie są już w stanie mówić, więc wstają i zaczynają śpiewać. Śpiewają Wysockiego, Okudżawę i Achmatową, bo jesteśmy w Rosji. Ale śpiewają (poza jednym wyjątkiem) po polsku, bo jesteśmy w Polskim. Śpiewają, by w ten sposób wyrazić niewyrażalne. Skoro ma być politycznie i publicystycznie, to może piosenki aspirowały w swej funkcji do miana Brechtowskich songów. Niestety wykonania przypominały raczej muzyczne przerywniki, numery z gminnego przeglądu piosenki aktorskiej lub kawałki z nudnawego musicalu.

Najciekawsze w spektaklu były animacje wyświetlane równocześnie na czterech monitorach i w skali makro na horyzoncie sceny. Wariacje na tematy rosyjskie i radzieckie – polityka, historia, kultura, społeczeństwo, ikony, emblematy, etc., wymieszane z autentycznymi zdjęciami Kurska, Biesłanu, Moskwy, Czeczenii. Te zdjęcia zostają w głowie dużo dłużej, niż jakakolwiek scena ze spektaklu. Mężczyźni wynoszący poparzone dzieci z dymiącego budynku szkoły. Zrozpaczona kobieta wyrzucająca samotny kwiat (czerwony goździk?) w morze. Zatruci gazem ludzie mdlejący na rękach sanitariuszy. Animacje były bezpośrednie i… „prawdziwe”. Dlatego stanowiły jedyny element, który ciekawił, angażował, gniewał, przerażał. O to chyba chodziło twórcom spektaklu w odniesieniu do wszystkich jego elementów.

Radosław Lubiak
Teatrakcje
24 grudnia 2011

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia