Nieprzepracowane traumy wracają

"Zanurzenie" - aut. Michael Rubenfeld i Marcin Wierzchowski - reż. Marcin Wierzchowski - Teatr Śląski w Katowicach - 2023-03-01

"Zanurzenie" w reżyserii Marcina Wierzchowskiego na katowickiej scenie Teatru Śląskiego to przejmujący spektakl opowiadający o rodzinnych traumach, tworzących bariery nie do pokonania dla członków pozornie zgranej familii. Atutem przedstawienia jest dobre aktorstwo i autentyczność bohaterów, która wynika niewątpliwie z formy pracy nad spektaklem. To znakomita wiwisekcja rodzinnego życia.

"Zanurzenie" to pierwsza sztuka zrealizowana przez Marcina Wierzchowskiego w Teatrze Śląskim. Reżyser ten ma na swoim koncie już m.in. Grand Prix X Międzynarodowego Festiwalu Boska Komedia w Krakowie czy nagrodę specjalną na 15. edycji tego Festiwalu za spektakl Alte Hajm/Stary Dom z Teatru Nowego w Poznaniu, którą otrzymał pospołu z Michaelem Rubenfeldem, kanadyjskim aktorem teatralnym i filmowym o polskich korzeniach, a także producentem artystycznym, będącym zarazem współtwórcą katowickiego spektaklu. "Zanurzenie" nie posiadało wcześniej nakreślonego scenariusza. Poszczególne sceny były improwizowane, a następnie zapisywane. Reżyser znany jest z tego, że stworzył własny system pracy z aktorem, a w swojej pracy inspiruje się Mike'iem Leigh, brytyjskim reżyserem teatralnym i filmowym, który portretuje w swoich pełnych naturalizmu realizacjach brytyjską klasę średnią i robotniczą. Docenić trzeba też pracę Stanisława Chludzińskiego w dziedzinie współpracy dramaturgicznej.

Akcja spektaklu rozgrywa się w katowickim mieszkaniu rodziny Kamockich. Dobrze sytuowana familia wygląda na zgraną i zżytą. Szybko okazuje się, że to jedynie pozory. Za fasadą utkaną z fikcji kryje się rodzinny dramat, który podzielił Kamockich kilkanaście lat temu. Towarzyszy im trauma po tragicznej śmierci jednego z jej członków, która blokuje ich wzajemne relacje. Głową rodziny jest Łucja Kamocka – w tej roli świetnie wypadła Violetta Smolińska, która zdominowała scenę. Twardą ręką rządzi nie tylko w domu, ale świetnie sprawdza się jako wzięta prawniczka. Silna, zdecydowana kobieta – jest niczym skała-opoka, ale niebawem zobaczymy, że to raczej piaskowiec niż marmur. To wielowymiarowa bohaterka, która przechodzi potężną wewnętrzną metamorfozę. Jest gotowa walczyć o odszkodowanie dla syna niczym lwica, ale rozpada się zupełnie, gdy na jaw wychodzą relacje łączące jej męża z Teresą Mazurek. Postać tę z kolei stworzyła Karina Grabowska. Jest przeciwieństwem Łucji – zagubiona, przygnębiona, lekko zgarbiona i pogrążona w nieprzepracowanej żałobie matka, która straciła jedyne dziecko. Stabat Mater Dolorosa. Patrząc na Grabowską można zobaczyć materializację cierpienia po stracie dziecka. Ulgę w bólu przynosi jej niejasna relacja łącząca ją z Władysławem Kamockim, granym przez Grzegorza Przybyła. Mężczyzna lawiruje między dwoma kobietami. Przygniata go świadomość, że nie zdołał uratować topiącego się Daniela, więc zbliża się do jego matki, aby ją wspierać.

Dynamizm do rodziny Kamockich wprowadza przebojowa, lecz i sceptycznie nastawiona do życia Olga (Agnieszka Radzikowska). Rodzinny portret dopełnia postać Mikołaja (Dawid Kobiela), który pozuje na bon vivanta, jednakże w głębi duszy trawi go nieukojony ból i przekonanie, że to przez niego zginął jego rówieśnik. Żaden z bohaterów nie jest wolny od traumy i każdy zmaga się z demonami przeszłości. Jedynym sposobem na przepracowanie straty jest szczera rozmowa, jednak na tę rodzina zdobywa się przypadkowo, dopiero kiedy w jej życiu pojawia się pewien nieznajomy. Niespodziewany, cierpiący na amnezję, gość (Michael Rubenfeld) staje się katalizatorem procesu zmian następujących w członkach rodziny. Za jego sprawą rodzinne sekrety wychodzą na jaw, a rodzina „zanurza się" w przeszłości. Swoją drogą proces ten został świetnie uchwycony i wyartykułowany. Kim jednak jest ów tajemniczy mężczyzna, podający się za zmarłego Daniela? Figurą retoryczną? Zbiorową halucynacją? A może po prostu przypadkową osobą, która uruchamia wspomnienia, generując potrzebę przepracowania traumy? Problemy, które poruszono w spektaklu, są bardzo realne i wspólne dla wielu rodzin – nie tylko polskich, a ich ukazanie na katowickiej scenie – niezwykle przejmujące.

W przypadku "Zanurzenia" zasadniczo mamy do czynienia z dwoma przeplatającymi się historiami. Wątek główny dotyczy traumy dwóch rodzin po tragicznej śmierci Daniela, nastolatka, który utopił się w Bałtyku podczas zabawy z kuzynem. Z kolei drugi opowiada dzieje ukraińskiej rodziny i problemów, z jakimi mierzą się uchodźcy w Polsce. Historia ta ewokuje mechanizm kozła ofiarnego, jednakże kolejne akordy przedstawienia odsłaniają prawdę, która burzy schematy wynikające ze stereotypowego postrzegania Obcych. Wątek ten urywa się jednak, widzowie nigdy nie dowiedzą się, jak zakończyła się historia młodziutkiego Wadima i nie poznają konsekwencji czekających go za podrobienie uprawnień umożliwiających podjęcie pracy. Szkoda, bo opowieść ta wciąga, przyćmiewając nieco główną narrację i tytułowy problem.

Zaprezentowany wycinek z wyobrażonego życia Iriny, Wadima i Rity jest niczym dobry teaser osobnego spektaklu, który chętnie zobaczyłabym na scenie Teatru Śląskiego. W głównej mierze dzieje się tak za sprawą Kateryny Vasiukovej wcielającej się w postać Iriny Koroblyovej. Jest autentyczna, pełna prawdziwych emocji, które nie są skrojone pod przypadkową postać. Widać, że kreowana przez nią bohaterka stała się jej bliska. Losy aktorki podobne są do dziejów teatralnej Iriny, bowiem ona też przyjechała do Polski z dziećmi, uciekając przed wojną, swoją postać obdarzyła więc całą paletą emocji. Przedstawienie ogląda się niczym precyzyjnie opracowany dokument. Artystyczny, rzecz jasna, ale hipnotycznie wciągający. W spektaklu pada wiele gorzkich słów, ale nie ma w nich przesady. Poznajemy punkt widzenia uchodźców, a to zmusza do refleksji. To potrzebne i ważne przedstawienie.

Katowicki spektakl, choć porusza poważne tematy, okraszony jest też odrobiną humoru. Słowne żarty w głównej mierze wynikają z nieporozumień pojawiających się w komunikacji międzykulturowej pomiędzy Kamockimi a ich zagranicznymi gośćmi. Zła odmiana słów (wpisana w scenariusz rzecz jasna), nieporozumienia językowe, kłopoty ze zrozumieniem pewnych fraz – humor językowy oparty na obserwacji osób pochodzących z różnych krajów to jedyny żart, na jaki mogą sobie pozwolić realizatorzy, aby nie zburzyć precyzyjnie budowanego klimatu przedstawienia. I wypada to znakomicie.

W beczce miodu musi się jednak znaleźć łyżka dziegciu. W spektaklu zabrakło tłumaczenia (może odrobinę za długiej) rozmowy Rity z Iriną, która prowadzona była w języku ukraińskim. O ile w pierwszej scenie zapewniono tłumaczenie wyświetlane na ekranie, o tyle w drugiej, bardziej dynamicznej, zapomniano o napisach umożliwiających zrozumienie dialogu.

To jednak można szybko naprawić, a zanurzenie się w "Zanurzeniu" to prawdziwa satysfakcja, choć doprawiona smutkiem.

Magdalena Mikrut-Majeranek
teatrologia.info
5 kwietnia 2023

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...