Nieprzesądnie złupiony Orton

"Łup", Teatr Wybrzeże w Gdańsku / Natalia Klimczak

Joe Orton to jeden z najbardziej wyrazistych głosów twórców homoseksualnych Wielkiej Brytanii. Jego sztuka "Łup" wyprzedziła zniesienie cenzury, uznanie że homoseksualizm nie jest przestępstwem, emisję pierwszych odcinków "Latającego Cyrku Monty Pythona". Swoją polską prapremierę spektakl miał na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże.

Iwo Verdal był asystentem takich reżyserów, jak: Krystian Lupa, Krzysztof Warlikowski czy Paweł Miśkiewicz. „Łup” to jego pierwszy z dwóch zaplanowanych na ten sezon artystyczny spektakli w Teatrze Wybrzeże. Jak widać, reżyser nie należy do osób przesądnych. Premiera jego sztuki odbyła się w dnia 13 w piątek.  

W dzień pogrzebu wokół trumny nieboszczki gromadzi się pogrążona w smutku rodzina, przyjaciel syna, niewinna pielęgniarka i tajemniczy pracownik miejskich wodociągów. Po podłodze toczy się szklane oko, trumna zostaje wypchana banknotami, role poszczególnych bohaterów w historii zmieniają się jak w kalejdoskopie. Groteskowa opowieść ze zwłokami w tle, balansuje na granicy farsy i kąśliwej obserwacji rzeczywistości. 

W rolach głównych pojawiają się: Mirosław Baka, Grzegorz Falkowski, Krzysztof Gordon, Anna Kociarz i Maciej Konopiński. Teoretycznie te nazwiska są zapowiedzią wyśmienitej gry aktorskiej. W przypadku premierowego pokazu „Łupu” na teorii jednak się skończyło. Bardziej plastikowe od ich gry były tego wieczoru tylko sztuczne paprotki smętnie wiszące po bokach sceny. Na szczęście scenariusz sam w sobie kipi czarnym, typowo brytyjskim, humorem. Ów fakt maskuje nieco niedoskonałości tego przedstawienia. 

Istnienie scenografii jest dość dyskusyjne. Być może należałoby się zastanowić, kiedy powinno się uznawać jej występowanie w teatrze, a kiedy nie. W tym przypadku najlepiej byłoby pominąć ten niechlubny element spektaklu. Dwie ścianki z boazerii do złudzenia przypominające te pojawiające się w „Lorettcie” czy „Miasteczku G.” tworzą boki sceny. Po środku pozostaje niezapełniona niczym przestrzeń, której tłem są niczym nie zasłonięte obdrapane ściany Sceny Kameralnej. Rekwizyty są jednak, jak na tego typu spektakl, dość okazałe. Dwie trumny, kilka krzeseł, pojemnik na organy nieboszczki, pieniądze, manekin itd. Kostiumy, szczególnie te Anny Kociarz, to najbardziej absorbujący uwagę widza element. 

Całość jednak jest dość jałowa. Po wyjściu z teatru odczuwa się niedosyt. Niby było ok, ale czegoś brak. Może bardziej wyeksponowanego żartu? Może większego luzu artystów? Może dynamiki w przedstawieniu? Sztuki wystawiane na Scenie Kameralnej Teatru Wybrzeże w Sopocie nie mają być ambitne, mają bawić. Pomimo wielu niedociągnięć w „Łupie”, podczas trwania spektaklu śmiechy na sali nie milkną. Można więc śmiało uznać, że cel został osiągnięty.

Natalia Klimczak
Dziennik Teatralny Trójmiasto
23 lutego 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia