Nieustannie szuka spełnienia w aktorstwie i w miłości

sylwetka Magdaleny Cieleckiej

Magdalena Cielecka dorastała w zapyziałym miasteczku i miała mnóstwo kompleksów. Dziś jest uznawana za jedną z najpiękniejszych kobiet. Do egzaminu na krakowską PWST przygotował ją doświadczony aktor z częstochowskiego teatru - Marek Ślosarski. Kiedy stanęła przed komisją, nawet nie dano jej dokończyć przygotowanego monologu. Od razu dostrzeżono w niej wielki talent dramatyczny.

«Magda Cielecka ze względu na posągową urodę i powściągliwy charakter ma opinię zimnej kobiety a opinię "królowej lodu". Nigdy nie zagra ciepłej i łagodnej żony i matki. Mimo że pojawiała się w różnych spektaklach i filmach, jej image nie zmienia się od wielu lat. Może dlatego ostatnio coraz rzadziej można zobaczyć ją na ekranie.

- Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Sama zadaję sobie to pytanie. Zawsze byłam aktorką kojarzoną z trudnym, wymagającym repertuarem, wcześniej mówiono: "ta od Jarzyny", teraz "ta od Warlikowskiego". Może to jest jakieś ograniczenie? Staram się to odczarować, mówię w mediach głośno i wyraźnie, że czekam teraz na inne propozycje - deklaruje w "Pani".

Chodzi jednak uparcie na castingi. Oczywiście już te indywidualne, na których nie musi przeciskać się przez tłum mniej znanych koleżanek. Próbuje z konkretnymi partnerami, konkretne role. I najczęściej... odpada. Reżyserzy wynajdują różne wytłumaczenia. Głównie sugerują, że ma silną osobowość i przytłacza resztę obsady. To, co mogłoby więc być jej atutem, okazuje się problemem.

Wkroczyła w trudny wiek dla aktorki. Może dlatego omijają ją ciekawe propozycje. Ale za to odnalazła wreszcie szczęście w miłości.

Z szalonym ojcem

Miała być chłopcem. Pewnie dlatego ma w sobie tyle męskiej siły i determinacji. Jej mama urodziła bowiem najpierw syna Piotra. Potem miał być kolejny - Paweł. Tymczasem okazało się, że na świat przyszła dziewczynka. Mama była tak zaskoczona, że dała córce pierwsze imię, które przyszło jej do głowy: Magdalena.

Wychowywała się w małej miejscowości pod Częstochową - Żarki-Letnisko. Zgodnie ze swoją nazwą, w czasach Peerelu zjeżdżał się tam na wakacje cały Śląsk. Większość mieszkańców utrzymywała się więc z wynajmu pokoi. Rodzina Cieleckich nie miała jednak na to warunków, bo w ich domu mieszkały wspólnie aż trzy pokolenia. Nie była to jednak idylla - ponieważ ojciec Magdy nie stronił od alkoholu. Zmarł w wieku 45 lat.

- W naszej rodzinie krążą opowieści i anegdoty o tym, jaki był wspaniały i szalony. I jeszcze do niedawna buntowałam się i mówiłam: "Dlaczego tak go wybielacie, dlaczego nikt nie pamięta, że bywało ciężko?". Była we mnie złość i rodzaj niezgody na to, że takie mieliśmy życie. Dzisiaj to rozumiem i wręcz sama chcę pielęgnować tamten jego obraz i jego osobowość - mówi w "Zwierciadle".

Kisiel na obiad

Kiedy jako nastolatka dojeżdżała do częstochowskiego liceum, chodziła po mieście z wielką teczką, udając uczennicę szkoły plastycznej. Miała długą spódnicę, na szyi drewniane korale, rzemienie, kierpce kupione w Sukiennicach w Krakowie, a do tego torbę "konduktorkę". Pod tym uniformem ukrywała ciało, z którego nie do końca była zadowolona. Zamartwiała się o to, że ma zbyt chłopięcą figurę - wąskie biodra, za chude nogi i kanciaste kolana.

- Grałam też na gitarze i śpiewałam piosenki z Piwnicy pod Baranami. Były do tego konkursy recytatorskie, w których startowałam namiętnie i odnosiłam nawet spore sukcesy. To wtedy tak naprawdę złapałam teatralnego bakcyla. Ale nie dlatego, że poczułam "magię sceny", ale przez ludzi, których tam poznałam. To był mój świat, mój klimat, przyjaźnie i miłości. Pomyślałam sobie wtedy: "Z takimi ludźmi chcę spędzić życie" - tłumaczy w serwisie Gazeta.pl

Do egzaminu na krakowską PWST przygotował ją doświadczony aktor z częstochowskiego teatru - Marek Ślosarski. Kiedy stanęła przed komisją, nawet nie dano jej dokończyć przygotowanego monologu. Od razu dostrzeżono w niej wielki talent dramatyczny. - Czasy były ciężkie, mieszkałam w akademiku, w czteroosobowym pokoju, miałam rentę po ojcu, który zmarł, gdy miałam 19 lat, plus stypendium socjalne. Mama nie była w stanie nic mi dorzucić, więc klepałam biedę. Bywało tak, że już nic nie zostawało i jedliśmy tylko kisiel. Szczerze mówiąc, moja sytuacja nie była wyjątkowa, wszyscy tak żyli, żywili się w barach mlecznych - opowiada w "Pani".

Jak z półświatka

Sukcesy przyszły niemal natychmiast - pierwszą rolę zagrała tuż na początku studiów w Starym Teatrze. Potem Barbara Sass zaangażowała ją do filmu "Pokuszenie", dzięki czemu dostała nagrodę za najlepszą rolę kobiecą na festiwalu w Gdyni, mając zaledwie 23 lata. Nic więc dziwnego, że propozycję etatu złożyły jej w tym samym czasie dwa krakowskie teatry -Ludowy i Stary. Wybrała ten drugi. To było spełnienie jej marzeń - choć wręcz na wejściu została z niego niemal wyrzucona.

- Ówczesny dyrektor Tadeusz Bradecki zaproponował mi granie w "Ocalonych" Edwarda Bonda. Marzyłam o Szekspirze, o występowaniu na scenie w pięknych sukniach, jak Dorota Segda, jak Ania Radwan, a tu każą mi mówić "k...", "ja pier..." i wyglądać jak z półświatka. Nikt jeszcze wtedy nie słyszał w Polsce o brutalistach! Powiedziałam, że nie zagram tego, i wtedy usłyszałam, że albo gram, albo do widzenia. Cóż było robić? Zagrałam - śmieje się w Gazecie.pl. Już na studiach poznała młodego reżysera - Grzegorza Jarzynę. I od razu przypadli sobie do gustu, stając się nierozłączną parą w życiu prywatnym i artystycznym. Ponieważ Kraków był zbyt konserwatywny dla ich wizji teatru, wyjechali do Warszawy. Skupiając wokół siebie młodych aktorów, stworzyli środowisko, które nie tylko wspólnie tworzyło, ale również spędzało wolny czas. Nic więc dziwnego, że byli postrzegani jako rewolucjoniści, którzy chcą zerwać z krępującą ich tradycją. - Mogę mieć tylko żal, chociaż żalem raczej bym tego nie nazwała, raczej trzeźwym spostrzeżeniem, że zagrałam za mało ról w dobrych filmach. Zdarzało mi się dostać dobre role w złych filmach albo takich, które się nie przebiły do odbiorcy. Tak się ułożyło. Szczyt mojej zawodowej popularności przypadł na lata 90., to był czas transformacji, polskie kino szukało swojej drogi i w ogóle nie było fajnych ról dla kobiet. Ale mimo pewnych rozczarowań bardzo lubię swój zawód i nigdy nie szukałam planu B - wyjaśnia w "Pani".

(Naj)lepszy model

Związek z Jarzyną w pewnym momencie się zakończył. Cielecka nie była jednak długo sama. Wspólna praca na filmowym planie z Andrzejem Chyrą szybko przerodziła się w ognisty romans i stali się łakomym kąskiem dla plotkarskich mediów. Paparazzi czyhali na nich niemal wszędzie, bo za wspólne zdjęcia zakochanych płacono krocie. To nie mogło nie pozostać bez wpływu na wzajemne relacje pary.

- Czasem żartuję, że każdy związek ma swoją przydatność do spożycia. Brzmi cynicznie, ale coś w tym jest. Nie mówię, że nie wierzę w miłość do końca życia, ale nie wierzę w przyrzekanie miłości do końca życia. A kończąc związek, w którym coś nie gra, mamy szansę spotkać lepszego dla nas człowieka i po prostu ulepszyć swoje życie - tłumaczy w "Elle".

Potem w życiu Cieleckiej pojawił się kolejny aktor - tym razem z młodszego pokolenia. Związek z Łukaszem Garlickim nie przetrwał jednak długo. Może dlatego przez kilka następnych lat gwiazda była sama -i wcale nie było jej z tym łatwo. - Nie mogę powiedzieć, że byłam nieszczęśliwa, ale czasami czułam się źle i cierpiałam. To także było pouczające doświadczenie. Starałam się zająć sobą, poznać siebie, czytałam różne mądre książki. To dało mi pewność, że potrafię być sama, że nie zginę. Nie mam poczucia pustki, są wokół mnie przyjaciele. Samotność nie jest straszna, choć oczywiście wolę być w dobrym związku - wyjaśnia w "Pani".

No i miłość znowu znalazła aktorkę. Podczas urlopowego wyjazdu do Izraela poznała w jednej z restauracji syna polskich emigrantów, który pracuje tam jako przewodnik turystyczny. David Wajntraub ma 44 lata, jest wysoki, ma ciemną cerę, długie włosy i styl hipisa. Cielecka zaprosiła go nad polskie morze w podziękowaniu za opiekę w Izraelu. I tak zaczął się romans. Tabloidy plotkowały już o ślubie, który rzekomo miał się odbyć w... Watykanie, ale na razie aktorka dementuje te plotki.

- Każdy mój następny facet jest jakimś wariantem poprzedniego. Jego lepszą wersją. Chociaż nie do końca wierzę w tę teorię, że kobieta szuka w mężczyźnie swojego ojca, to u mnie można byłoby taką prawidłowość zobaczyć - mówi gwiazda w "Zwierciadle".»

Paweł Gzyl
Polska Gazeta Krakowska
16 czerwca 2015

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...