Niewinne i zdradliwe

„Francuska niespodzianka" - reż. Cezary Morawski - Teatr Polski we Wrocławiu - 5.02.2023

Temu, że „Francuska niespodzianka" bawi, nie da się zaprzeczyć. Trzeba jednak rozbroić to, co się za tym komizmem kryje.

Słowo „niespodzianka" ma w sobie zarówno coś niewinnego, jak i zdradliwego. Na pierwszy rzut oka wygląda dość sympatycznie, ale każdy, kto za niespodziankami nie przepada, dostrzeże, że lubią one flirtować z ironią losu. Zdawać by się mogło, że z tym właśnie podstępnym przypadkiem mamy jako widzowie do czynienia, gdy oglądamy, jak Sophie (Monika Bolly) przyłapuje swojego męża Stéphane'a (Marek Feliksiak) z młodą i atrakcyjną Julie (Martyna Witowska) w mieszkaniu.

Sztuka, której inscenizację przygotował Cezary Morawski, aktor, reżyser i były dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu, to „Francuska niespodzianka" Jeana Poireta - komedia, która w Paryżu odniosła niemały sukces i tak samo jak bardziej znana „Klatka szaleńców" autorstwa tegoż francuskiego aktora i reżysera doczekała się adaptacji filmowej. We Francji po raz pierwszy ujrzała światło dzienne w 1980 roku (a przynajmniej taka wersja funkcjonuje w polskim Internecie - przy wyszukiwaniu za pomocą francuskiego tytułu można się też natknąć na rok 1982) w Théâtre du Palais Royal i później poza wspomnianym teatrem jej inscenizacje mogły zaistnieć także w Théâtre Édouard VII, Théâtre de la Michodière czy też Théâtre Marigny.

Jak podaje RMF Classic w artykule zapowiadającym premierę w Teatrze Polskim, reżyser zdecydował się na wprowadzenie wielu zmian do scenariusza. Celem tego zabiegu miało być uaktualnienie sztuki: „Od czasu napisania sztuki zmieniła się energia słowa, my się zmieniliśmy, zmieniło się także nastawienie do słowa «miłość». Poza tym dzisiaj myślimy i reagujemy szybciej, w związku z tym musieliśmy zastosować trochę skrótów". Trzeba przyznać, że efekt uwspółcześnienia utworu Poireta jest satysfakcjonujący, a sama decyzja wydaje się sensowna biorąc pod uwagę, że komizm to kategoria podlegająca kulturowej zmienności. Zgrabnie w to założenie wpisują się scenografia i kostiumy stworzone przez Małgorzatę Żak (absolwentki Wydziału Malarstwa i Rzeźby Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych w Gdańsku, kierowniczki Katedry Projektowania Kostiumu na Wydziale Plastyki Teatralnej w Madrycie oraz dziekany Wydziału do Spraw Rozwoju i Promocji Artystycznej w madryckiej Królewskiej Wyższej Szkole Dramatycznej).

Finalnie mamy do czynienia z akcją rozgrywającą się w eleganckim i nowoczesnym apartamencie z widokiem na wieżę Eiffla, a komiczność fabuły zdecydowanie do widowni trafiła. Towarzysząca spektaklowi figlarna muzyka skomponowana przez Marcina Partykę, kompozytora muzyki teatralnej i absolwenta Akademii Muzycznej im. Karola Szymanowskiego w Katowicach, również przyczyniła się do zbudowania rozluźniającej atmosfery. Uznanie należy się również aktorom - wyrazistość ról pierwszoplanowych nadała potrzebną komedii dozę przerysowania, a skontrastowanie ich z bardziej stonowanymi postaciami Walterów dobrze zagrało w scenie wspólnie spędzonego wieczoru, gdy wytworna rodzina zostaje zaproszona do mieszkania, w którym rozgrywają się wszystkie wydarzenia.

Co w takim razie zostało tutaj do „rozbrojenia"? Zanim przejdę do wytłumaczenia się z wprowadzenia, które mogło zabrzmieć nieco pretensjonalnie, trzeba przedstawić fabułę spektaklu, w gruncie rzeczy prostą w swych założeniach. Początek już znamy: mąż zostaje przyłapany na zdradzie. Aby wybrnąć z niezręcznej sytuacji, wymyśla historię, która chyba nawet jego samego zdziwiła: oznajmia żonie, że Julie to jego córka z poprzedniego związku. Sieć kłamstw, w które się wplątuje, jest w oczywisty sposób groteskowa, ale Sophie zamiast łaskawego ucięcia wytłumaczeń męża wyniesieniem walizek z rzeczami współmałżonka za drzwi pozwala kłamstwom rozrastać się dalej, zyskując w ten sposób możliwość podziwiania absurdu rozwijającej się sytuacji. Po jakimś czasie dowiadujemy się, że tak naprawdę mamy do czynienia z intrygą uknutą przez zapobiegliwą żonę, która domyślając się niewierności Stephane'a postanowiła znaleźć sposób na zniechęcenie go do zdrad. Jej triumf jednak nie trwa długo - spektakl kończy się wydarzeniem analogicznym do przedstawionego na początku, z tym że role zostały odwrócone i Stephan wkracza do pokoju w chwili, gdy jego żona flirtuje z młodym Frédéricem Walterem (Jakub Grębski).

To poniżenie Sophie sprawia, że można odnieść wrażenie, jakby ten krępujący incydent stanowił swego rodzaju karę. Teoretycznie w tej sztuce ośmieszony jest niewierny mąż, ale to on śmieje się jako ostatni. Kobietę utożsamiono z intryganctwem i ta cecha zostaje jej wytknięta. Postać Julie raczej nie oferuje obrazu kobiety, który by ratował połowę ludzkiej populacji przed stereotypową reprezentacją; zdaje się być trzpiotowata, co w połączeniu z wyraźną seksualizacją sprawia, że wpisuje się ona w typ bimbo girl, ładnej, ale niezbyt inteligentnej dziewczyny.

Miejsce „niszczyciela dobrej zabawy", jakie może mi teraz przypaść, wydaje się dość niechlubne, ale w gruncie rzeczy nie skreślam całej przyjemności, jaką może dać obejrzenie tego spektaklu. Uważam jednak, że należy kulturę przeżywać świadomie i nie uciekać od zauważenia gry na stereotypach płciowych wtedy, gdy ma ona miejsce.

Paulina Sibilska
Dziennik Teatralny Wrocław
13 lutego 2023
Portrety
Cezary Morawski

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...