Niezgrabne "cimcirymci"

"Iwona księżniczka Burgunda", PWST w Krakowie

W "Iwonie, księżniczce Burgunda" pokazywanej na PWST dopuszczalna jest każda ekstrawagancja, wszystkie grzechy i grzeszki. Na wszystkie świństewka i skazy można przymknąć; ba, nawet całkiem zamknąć oko - a najlepiej oba. Z wyjątkiem jedynie nietaktu bycia niezgrabnym. Niemedialnym. Nieprzebojowym. Niefotogenicznym. Takim... "cimcirymci".

Już od pierwszej sceny w spektaklu wyreżyserowanym przez Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik ogromny nacisk położony jest na wygląd zewnętrzny. Staranne makijaże, buty na obcasie i seksowne sukienki aktorek dopełnione są olbrzymimi zdjęciami modelek wyświetlanymi w tle. Panowie ochoczo zrzucają koszule. Atrakcyjność fizyczna, szyk mody i błyszczący uśmiech rodem z Hollywood wyznaczają kanon, z którym musi zmierzyć się Iwona (Gabriela Oberbek) - i jest to walka z góry skazana na porażkę. W tej wersji „Iwony...” bowiem to głównie fizyczna „nie-modelkowość”, a wręcz otyłość bohaterki powodują jej wyobcowanie i zupełne nieprzystawanie do otoczenia. Pośród długonogich dam dworu nieforemne „cimcirymci” ginie z kretesem, niczym nastolatka z nadwagą w rzeczywistości kształtowanej przez wizerunki anorektycznych modelek na okładkach czasopism. Kontrast na tle ciała w każdej kolejnej scenie jest przez reżyserkę podkreślany, wydobywany na nowo, by kulminację znaleźć w drugiej części spektaklu, kiedy to cały dwór popisuje się sprawnością na treningu sztuk walki, w którym nie ma i nie może być miejsca dla opasłej, nieruchawej Iwony.

Rozlazłe „cimcirymci”, jak nazywa Iwonę wściekły Król Ignacy, zupełnie nie przystaje do pracowicie budowanego wizerunku medialnego królewskiego dworu; zwyczajnie nie nadaje się do pokazania publicznie. Dlatego Iwony trzeba się pozbyć, zabić i zdusić jej „cimcirymciostwo”, aby pozostał tylko wizerunek, którym spokojnie można manipulować i który łatwo jest okroić z niechcianych elementów. Tak jak w ostatniej scenie, kiedy to orszak żałobny roni krokodyle łzy i składa kwiaty pod olbrzymią, poprawioną fotografią Iwony szczupłej i atrakcyjnej, uginającej kolana w seksownej sukience, w pozie Marylin Monroe. Bo tylko po takiej księżniczce wypada przecież rozpaczać.

Wiele świeżości wnoszą do spektaklu Hajewskiej-Krzysztofik młodzi aktorzy: Gabriela Oberbek w roli Iwony, świetny Filip Perkowski jako Król Ignacy. Ciekawie wypadają zmagania Tomasza Schuchardta z rolą szamoczącego się we własnym zblazowaniu Księcia Filipa, a także Michał Czyż w roli Walentego - paparazzo i narzeczonego Iwony w jednym.

Atutem „Iwony...” jest również przejrzysta, przemyślana scenografia – konsekwentnie ograniczona do krzeseł i ekranu przez większość przedstawienia. Jedynie w końcowych scenach pojawiają się wpół-przezroczyste ściany i fortepian, na którym gra Iwona, próbując zagłuszyć szepty czających się zabójców - akompaniując niejako własnej śmierci.

Jednak, mimo wymienionych plusów, spektakl niestety nie powala i momentami, zwłaszcza w pierwszej części, jego jednostajność może zwyczajnie nudzić. Genialny dramat co prawda niesie akcję wartko do przodu, ale kolejne środki zastosowane przez reżyserkę wnoszą do przedstawienia niewiele nowego. Jednym słowem, „Iwona...” w wersji z PWST nie zachwyca. Nawet mimo energii wniesionej przez młody zespół aktorski, jest nijaka i mało charakterystyczna. Trochę taka „cimcirymci”.

Aleksandra Kamińska
Dziennik Teatralny Kraków
16 marca 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia