Nieźle jest robić wbrew

rozmowa z Michałem Żebrowskim

O nagraniu płyty "Mały Książę" z dziećmi ze świetlic środowiskowych, uruchomieniu własnego teatru, aktorskich pragnieniach i zamiłowaniu do wyzwań Michał Żebrowski opowiada Dariuszowi Pawłowskiemu.

Chciałby Pan być Małym Księciem? 

- Być może Małym Księciem jest każdy z nas. To przecież wielka metafora ludzkiego losu. Każdy człowiek ma swoją planetę. Czasami się spotykamy, tęsknimy do tych spotkań, oswajamy się nawzajem, uczymy się od siebie... 

Czy nagranie "Małego Księcia" z dziećmi, które są podopiecznymi świetlic środowiskowych Promyk Dnia, zmieniło Pana własne spojrzenie na tę książkę? - Przede wszystkim udało mi się przeprowadzić przewrotną może teorię, że człowiek nie jest białą kartą papieru, która się rodzi i starzeje poprzez to, że życie na niej naznacza kleksy, tylko że wraz z dojrzewaniem i owymi kleksami człowiek staje się coraz bardziej dziecinny. W mojej interpretacji Pilot, czyli narrator całości, jest dużym dzieckiem, a Mały Książę jest małym . dorosłym człowiekiem, w sposób taktowny, mądry i uprzejmy tłumaczącym oczywistości, które dziecko rozumie, a "dorosły" nie. 

"Mały Książę"należy do tego typu lektury, którą wszyscy znamy, wiemy mniej więcej, o co chodzi, ale niewiele osób ją naprawdę przeczytało... Oczywiście... 

Czy zatem odkrywanie tego, co jest niby dobrze znane, nie było dla Pana bardziej deprymujące? 

- Dobra obserwacja. Myślę, że taka płyta może być przyczynkiem do rozmawiania z własnym dzieckiem o sprawach, których ono nie rozumie. Bo jeśli czyta się "Małego Księcia" jako lekturę w szkole podstawowej, to jest to po prostu za wcześnie. To przecież filozoficzna baśń, do której zrozumienia dziecku potrzebny jest dorosły. Jeżeli Ogrodnik, który wyrywa baobaby, mówi, że jest to zajęcie nudne, ale bardzo pożyteczne, to wielu dorosłych może coś o tym konflikcie powiedzieć. 

A cóż tym nieczytaniem? 

- Gdy grałem "Pana Tadeusza", w pewnym momencie ktoś powiedział do reżysera: Ale, panie Andrzeju, tego przecież nie ma w tekście! Wtedy pan reżyser odpowiedział: A kto czytał "Pana Tadeusza"... Warto mówić, że pewne rzeczy są ważne i poruszające, ale być może uda mi się choć parę osób namówić do tego, by na własnej skórze odczuły istotę tego tekstu. Bo on jest brutalnie smutny i brutalnie prawdziwy. 

A kto się bardziej bał tego spotkania i nagrania płyty - Pan czy dzieci? 

- Dzieci traktowały to jako niezwykłą frajdę i przygodę. One przyjechały z rodzicami, którzy nigdy nie byli w Warszawie, z terenów zagrożonych wykluczeniem społecznym. Ja to dobrze znam, bo się wśród takich dzieci wychowywałem, traktuję więc tę płytę trochę jak spłacenie długu. Dzieci z terenów, gdzie spędzałem wakacje, były pozbawione komercyjnej rozrywki, której dzieci z bogatych rodzin mają pod dostatkiem, a przez to wspaniale rozbudziły moją wyobraźnię. 

Ta płyta przypomniała mi, że gdy byłem dzieckiem, w sklepach było sporo płyt analogowych z bajkami... 

- Właśnie, brawo! O tym też chciałem przypomnieć. 

Dlaczego dziś tego nie ma? 

- O, przepraszam pana! Kilka lat temu nagrałem trzy płyty "Poczytaj mi tato" i dokładnie punktem wyjścia była tęsknota za tamtymi bajkami na płytach, kiedy to komuniści płacili pieniądze najlepszym artystom i powstawały foniczne arcydzieła. 

Czyli wierzy Pan w to, że internet nie zabrał dzieciakom całej wyobraźni? 

- Pewnie, że wierzę. Ja w ogóle uważam, że się świat ku dobremu rozwija. Wbrew temu, co się słyszy, jestem przekonany, że rozwój technologiczny, cywilizacja powodują, że ludzie są bardziej świadomi i dla siebie lepsi. Między innymi dlatego, że dziś o tym, iż są ludzie bezradni, głodujący, dowiadujemy się wszyscy. 

Może więc artyści bardziej o dzieci powinni zadbać? 

- Mały Książę, który ląduje w Polsce, to wspaniały temat na współczesny film. A mam wrażenie, że nasze kino dzieci się po prostu boi? Coś w tym jest. Pamięta pan "Akademię Pana Kleksa" z Piotrem Fronczewskim - przecież to cudowne było. Rzeczywiście, coś z tym trzeba zrobić. Może sam się zajmę produkcją filmu dziecięcego. To jest bardzo trudne, ale bardzo pożyteczne - zrobić dobry film dla dzieci. A jeśli będzie on naprawdę dobry, to można liczyć na bardzo dużą widownię. 

Płytowy Mały Książę wpisuje się w dość konsekwentny, moim zdaniem, dobór ról dokonywany przez Pana. Są to zwykle rzeczy ważne, ale zarazem uniemożliwiające utożsamienie Pana z jednym bohaterem. Co musi być w propozycji roli, by Pana zainteresowała? 

- Kieruję się zwykle przeczuciem, jednak bardzo ważne jest dla mnie wyzwanie. Gdy zaczynałem zdjęcia do "Wiedźmina", mówiono: tylko nie Żebrowski! Gdy skończyliśmy pracę, powiedziano, że gdyby nie Zebrowski, nie byłoby tego filmu. Przy okazji filmu "1612" także miałem swoje powody, żeby to zagrać, i cieszę się, że to zrobiłem. U Agnieszki Holland w "Janosiku", który wkrótce wejdzie na ekrany, zagrałem, bo powiedziała mi: "Pan zawsze gra takich, którym się wierzy, niech więc pan u mnie zagra zdrajcę". Liczy się też oczywiście towarzystwo, w którym można pracować, no i jakość tekstu. Nie będę tu powtarzał banałów, że polskie kino cierpi na brak dobrych scenariuszy. Staram się ścigać z kolegami w teatrze i niedawno dostałem pisemne potwierdzenie, że dostaniemy wsparcie na otwarcie własnego teatru w sali koncertowej na szóstym piętrze Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. To zapowiada początek nowej ery w moim artystycznym życiu. 

Jaki ma Pan pomysł na ten teatr? 

- Przyznam się szczerze, że z takim marzeniem nosiłem się już w szkole teatralnej. Kilka lat temu założyłem firmę producencką z Eugeniuszem Korinem i produkujemy spektakle teatralne, które cieszą się dużym zainteresowaniem warszawskiej publiczności. Robiliśmy to jednak, tułając się z miejsca na miejsce. Teraz nasz dorobek - i plany przede wszystkim - spotkały się z uznaniem i wsparciem miasta. Mamy trzy hasła określające to, co chcemy robić: wzruszać, nie 

popadając w ckliwość, bawić, nie błaznując, prowokować do myślenia, nie nudząc. 

To jest dopiero wyzwanie! 

- Jak najbardziej. Skończyłem nawet studia z zarządzania, żeby to dobrze prowadzić. 

I pewnie, jak to w Polsce, znowu narobi Pan sobie wrogów ... 

- Tak. Już usłyszałem, że dostałem ten teatr tylko dlatego, że poparłem w wyborach do Parlamentu Europejskiego mojego kolegę, z którym siedziałem w szkolnej ławce, a który jest znakomitym ekspertem od spraw Unii Europejskiej, zna pięć języków i po wielu latach bycia naukowcem po raz pierwszy kandyduje. Po prostu istne polskie piekiełko. 

Mam nadzieję, że się Pan tym nie przejmuje. Zresztą z tego, co Pan mówił choćby o swych rolach, wynika, że lubi być Pan wbrew? 

- Czasem lubię. Przede wszystkim jednak lubię robić swoje. Uważam, że trzeba robić swoje, żeby się dobrze i honorowo zestarzeć. Bo inaczej jest się chłopcem do wynajęcia i w wieku koło sześćdziesiątki człowiek ma szereg pozycji filmowych na koncie, ale się budzi i dookoła jest pustka i piekło. 

Czy robienie swojego wiąże się z tym, że ma Pan wymarzone role, które chce jeszcze zagrać? 

- To są przede wszystkim role teatralne. Ale dojście do nich wymaga wielu lat konsekwentnej pracy, rozwoju intelektualnego i warsztatowego. Myślę, że jeżeli kiedyś Pan Bóg uzna, że już jestem gotowy i mi się to należy, to mi to właśnie da. Teraz skupiam się na tym, żeby dać pracę artystom lepszym od siebie, od których się uczę i w stosunku do których moja zawodowa zazdrość przemienia się na szczęście w podziw, a nie w zawiść. 

A czy także dlatego, że chce Pan być sobą, nie jest Pan wszędzie, jak inni aktorzy? 

- Nie wiem, co kieruje innymi aktorami. Ja po prostu nie potrzebuję być wszędzie. Wolę odmówić, niż się męczyć. Lubię zresztą też być sam. Może dlatego, że myślę, iż to inni męczyliby się ze mną. Jak tylko mogę więc, to uciekam za miasto, by pobyć ze sobą. 

Skoro jest Pan już producentem, menedżerem, szefem, organizatorem, to może jeszcze politykiem? 

- Nie. Nie chcę być gubernatorem jak Arnold Schwarzenegger. Wolę być gubernatorem własnej posesji czy teatru. 

Ale jakaś prowokacja - to pewnie chętnie? 

- Pewnie, jestem prowokatorem. Choć chyba jakaś wielka prowokacja jest dopiero przede mną. Przynajmniej mam nadzieję. 

Proszę na koniec zdradzić swoje najbliższe plany. 

- Wakacje prawdopodobnie spędzę w Rosji na planie tamtejszej produkcji, w której we współczesnej historii zagram pisarza. Potem się zabieram za swój teatr. Będzie też "Janosik" w kinach i w telewizji jako serial. Mam też jeszcze ciekawe plany telewizyjne, ale muszą się one wykrystalizować. Najważniejszy jednak teraz będzie nasz teatr. Wierzę, że będzie się dobrze rozwijać.

Dariuszow Pawłowski
Polska Metropolia Warszawska
2 czerwca 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...