Nikt nie jest panem swego losu

Opera i Filharmonia Podlaska w Białymstoku

Czajkowski napisał V symfonię w najszczęśliwszym okresie swojego życia. Błędy młodości już dawno miał za sobą, niedostatek i walkę o pozycję artystyczną także. A jednak nadal uważał, że nad każdym człowiekiem wisi nieubłagane Fatum. I nikt z nim nie wygra.

Rosyjski kompozytor nigdy nie należał do optymistów, często targały nim depresje, miał skomplikowane życie uczuciowe, bo kobiety nie budziły w nim takiego entuzjazmu, jakie on budził w nich, ale z tych burzliwych odmętów wypływał w końcu na spokojne wody. Poradził sobie z nieszczęśliwym małżeństwem, wymuszonym przez niezrównoważoną wielbicielkę, jego muza - jak mawiał - „pracowała dwadzieścia cztery godziny na dobę”, znalazł nawet hojnego mecenasa, a właściwie mecenaskę i mógł żyć spokojnie na przyzwoitym poziomie.   

Uznał jednak, co wyraził w swoich trzech ostatnich autobiograficznych symfoniach, że z losem nie można wygrać, choć walkę należy podjąć. I miał, niestety, rację.

Kiedy słucham V Symfonii e-moll, przypomina mi się historia pruskiego huzara z regimentu von Czettritza. Nazywał się Tomaczewsky, był podobno miłym chłopcem, ale los postanowił go przeczołgać. Najpierw postawił na jego drodze kobietę, która do aniołów nie należała, a jednak potrafiła sprawić, że huzar skapitulował i dał się zakuć w małżeńskie kajdany. Skutki były opłakane, więc nieszczęśnik popadł w depresję, którą zaczął intensywnie leczyć w karczmach. A że kuracja była kosztowna, prędko popadł w długi i sprzedał część ekwipunku, co w XVIII-wiecznej pruskiej armii oznaczało kłopoty.

Nic dziwnego, że huzar wpadł w panikę i wybrał wyjście honorowe - postanowił palnąć sobie w łeb. I tu ponownie starł się z losem. Karabin wprawdzie wypalił, ale kula utkwiła w nosie. Gospodarz, u którego Tomaczewsky stał na kwaterze, wpadł  do pokoju zaalarmowany wystrzałem, zobaczył zakrwawionego lokatora i pobiegł po pomoc. Huzar postanowić poprawić spartaczoną robotę i wyskoczył przez okno, ale zaczepił się o drewniany okap, który osłabił impet upadku. Ocknął się na bruku, cały i zdrowy, jeżeli nie liczyć drewnianych drzazg, które utkwiły tu i ówdzie. Nic to.  Po raz trzeci rzucił się do walki z losem, wpadł do stajni, znalazł gruby powróz, zaczepił o belkę i powiesił się. W tym momencie pojawił się gospodarz z grupą pościgową i odciął wisielca. Pętlę poluzowano, Tomaczewsky odzyskał przytomność i zrozumiał, że Los wygrał.

Nie wiem, czy się z tym pogodził, ale Czajkowski takie pogodzenie zaleca. W notatniku kompozytora zachował się szkic programu filozoficznego skomponowanej w ciągu trzech miesięcy symfonii: „Introdukcja. Całkowite poddanie się losowi albo, co oznacza to samo, niezbadanym wyrokom Opatrzności. Allegro. I. Złorzeczenia, zwątpienie, skargi, wyrzuty... II. Czy mam się rzucić w objęcia wiary???”
Po to, żeby znaleźć spokój i ukojenie (adagio), odprężenie (klasyczny w budowie walc) i pogodzić się z triumfem losu. Dramatyzm V Symfonii równoważy liryka, rozchwianie emocjonalne łagodzi afirmacja przeznaczenia.  

Prawykonanie V Symfonii odbyło się 5 listopada 1888 roku w Petersburgu, pod batutą kompozytora, krytycy byli podzieleni, ale los zadecydował, że ten właśnie utwór stał się najpopularniejszym dziełem symfonicznym Czajkowskiego. Jutro usłyszymy go w wykonaniu Orkiestry Opery i Filharmonii Podlaskiej pod batutą wybitnego dyrygenta Tadeusza Strugały.

Beata Maciejewska
Materiały OiFP
1 lutego 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia