Nikt za portfel się nie złapał

"Baron Cygański" - reż. Henryk Konwiński - Opera Śląska w Bytomiu

„Odgłosy wiosny” w środku zimy zapełniły widownię 15 grudnia w Operze bytomskiej oraz 17 grudnia w katowickim Teatrze Śląskim. Operetka „Baron Cygański” powróciła na deski scen odświeżona, trochę podkolorowana. Absolutnie poprawnie zrobiona. Ale tylko poprawnie.

Wstydem jest zaczynać przygodę z operą w wieku 21 lat. Jednak jak się mówi: lepiej późno niż wcale. Po wielu doświadczeniach z różnymi formami na scenie teatru i z dosyć dobrym przygotowaniem także teoretycznym z wielkim znakiem zapytania i niejasnymi oczekiwaniami czekałam na rozpoczęcie „Barona Cygańskiego" w Teatrze Wyspiańskiego. Ogólnie przyjęło się, że drugie wystawienie sztuki nie należy do mistrzowskich. Zastanawiające było jak to jest z operetką? Może w operze jest inny „przesąd"? Rozmyślania przerwała wysuwająca się batuta z orkiestronu i oklaski publiczności. Miły gest przywitania dyrygenta to znak, że rozpoczynamy!

Jednak nie tak szybko. Operetka Johanna Straussa (syna, należy go kojarzyć z walcami tanecznymi m.in. przesławny Nad pięknym modrym Dunajem) ma ciekawą historię. Zastanawiał mnie fakt skąd na złotej i wymuskanej wiedeńskiej scenie pod koniec XIX wieku wziął się cygański tabor? Skąd inspiracja do napisania operetki z użyciem węgierskich melodii ludowych? Wszystkie wątpliwości rozwiewa fragment biografii Straussa, który w tym czasie jest w Budapeszcie. Zafascynowany cygańskim taborem, połączeniem ich kultury z małymi elementami węgierskiego folkloru wraca do Wiednia z doskonałym pomysłem na operetkę. Aż trudno uwierzyć, że pierwsze spotkanie kompozytora-dyrygenta-skrzypka z Cyganami mogło być tak inspirujące, skoro pod Wiedniem również był duży ich tabor. Jakkolwiek. Strauss wraca do Wiednia i pełen zapału zaczyna pracę nad nowym dziełem. Zostaje zaangażowany Ignatz Schnitzer, który pisze libretto (wł. książeczka) wspomagając się głównymi wątkami z książki Saffi węgierskiego pisarza Móra Jakaia. Ogólny entuzjazm udzielił się równie mocno dyrektorowi Theater an der Wien. Duża suma została przekazana na zakup oryginalnego wozu ze ślepą szkapą, stroje oraz trochę rekwizytów z cygańskiego obozu, który lokalizował się pod miastem. Wszystkie te elementy posłużyły w tworzeniu scenografii operetki. Czy nie można było po prostu namalować kilka makiet i z bazaru zakupić stare patelnie? Takie półśrodki nie wchodziły w grę. Dyrektor za cel postawił sobie, aby widzowie w czasie gdy tylko zobaczą obóz Cyganów na scenie odruchowo złapali się za portfele.

U nas niestety taki odruch nie został zaobserwowany, a można by go było całkiem łatwo osiągnąć a efektownie osiągnąć. Kończąc wątek historyczny na chwilę wrócę do samej Opery w Bytomiu. Największy triumf w historii operetek była grany od 1979 roku przez 30 lat. Teraz przyszedł najwyższy czas na zmianę, odświeżenie tytułu i przypomnienie na nowo. Efekt ogólny jest taki, że tak zrobionego Barona można wrzucić w rok 1910, czy 1963. Absolutnie bez różnicy. Poprawność jest tak duża. Oczywiście w każdym roku zmieniła by się trochę scenografia i materiały na kostiumy. Na scenie mieliśmy doskonale zaprezentowany budżet, który jest przeznaczany na operę i premiery. Jednak wciąż jest myśl, która łączy opery z kunsztem, przepychem (szczególnie, gdy czeka się na III akt – Odgłosy wiosny i czekanie na wybraków serca, którzy wracają z frontu potrzebują dobrej oprawy), a nie drukowanym niebem, chmurkami na płótnie, czy workami srebra, które nie brzęczą, czy stereotypowymi kostiumami Cyganek zrobionymi z kolorowych skrawków materiału (chociaż dawało to wspaniały kontrast, kiedy w I akcie na scenie mamy grupy Cygan i zwykłych mieszkańców). Tak na marginesie zastanawiają mnie już premiery nie tylko w operze, ale także w teatrach w kolejnym sezonie, kiedy jest powszechnie wiadome, że budżety zostały poobcinane nawet grubo po ponad milionie złotych. Analizując dalej samą wizualną stronę operetki. Ogólnie nie można powiedzieć, że coś nie pasowało, mocno raziło. Można mieć tylko uwagi do szczegółów. Na przykład wracając do aktu III, gdzie mamy scenę w sali balowej. Stworzona została oszczędnie, starając się zbudować perspektywę dzięki kolumnom. Dominowała biel i fiolety na kolumnach. Zrobiona na nutkę „nowoczesności". Ale jak to się ma do reszty? Trzymając się poprawności można było wrzucić starą komodę, stoliki czy chociaż zegar z wahadłem.

Duże brawa należą się pani Aleksandra Kozimala-Kliś, kierownikowi baletu. Cudownie poprowadzona ekipa przysparzała wiele uśmiechów na twarzach widzów również na drugim balkonie. Wspaniałe partie solowe jak i grupowe doskonale wywiązywały się ze swoich ról. Rytmika i płynność ruchów połączona z kolorem strojów dawała piorunujący efekt. I ciekawe również było szukanie postaci charakterystycznych w tej grupie. Szczególnie w pamięć wpadała twarz baletnicy o ciemnej karnacji, ostrych rysach, fenomenalnie wykonującej każdy gest. Ta kobieta do ról charakterystycznych jest idealna. Nie da się jej wyrzucić z pamięci. I również jej dużym plusem był uśmiech, który nie schodził jej z twarzy przy kolejnych scenach. Wzór dla reszty koleżanek. Tak trochę rozśmieszyły mnie elementy breakdance'a w jednej z początkowych scen drugiego aktu, który był wykonywany przez grupę Cyganów. Dobrze wykonane elementy tańca nie budzą sprzeciwu, ale zadają pytanie: po co? Chwaląc grupy nie można zapomnieć o chórze. Równy śpiew często jest pomijany w recenzjach, ponieważ wydaje się być oczywistością. Prowadzony przez Krzysztofa Martyniaka pokazał dużą klasę.

Wychodząc z Teatru po prawie trzygodzinnej pierwszej randce z operetką można wyjść prawie usatysfakcjonowanym. Nie ma wielkich fajerwerków, ale jak to zostało stwierdzone przez jednego z widzów: dobrze jest zacząć taką przygodę właśnie od Barona. Chociaż jestem niezmiernie ciekawa jak z klasyczną operą zabawiłby się młody reżyser. Może nowe nazwisko rzeczywiście odświeżyłoby tytuł, a nie tylko podkolorowało? Może również średnia wieku zeszłaby trochę w dół? Trzeba też patrzeć przyszłościowo na ten zabieg. Teatr różnymi eksperymentami próbuje przyciągnąć młodego widza, a wręcz wyrobić go sobie, żeby później dojrzalszy również przyszedł na klasykę gatunku. Trzeba pamiętać, że teraźniejsza widownia opery nie wzięła się znikąd. Jakiejś części została przekazana tradycja odwiedzania takich miejsc.

Agnieszka Niewdana
Dziennik Teatralny Katowice
7 stycznia 2013

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...