Nina Andrycz i mężczyźni

W horoskopie przepowiedziano jej długowieczność, ale nie wspomniano, że szturmem zdobędzie polską scenę teatralną.

I choć to jej aktorskie kreacje przeszły do historii, ciężko oprzeć się wrażeniu, że karierę przyćmiło fascynujące życie, które wiodła za kulisami.

- Nina Andrycz - aktorka nazywana przez wielu wielką damą polskiego teatru - zmarła 31 stycznia 2014 r. Miała 101 lat
- Była również jako autorka tomików poezji i powieści oraz prywatnie - żona premiera PRL-u, Józefa Cyrankiewicza. W jej wspomnieniach to wspaniały mężczyzna i kochający mąż
- "Kiedy skończyło się bywanie w salonach, poczułam się wyzwolona (...) Wyszłam za mąż za lidera niezależnego PPS-u. A potem zobaczyłam jak jest ukatowany przez swoich towarzyszy" - wspominała
- Widzowie pamiętają ją głównie jako odtwórczynię ról władczyń, królowych, arystokratek i dam, dlatego określano ją mianem królowej PRL-owskiej sceny
- W kinie grała sporadycznie, m.in. w "Warszawskiej premierze" (1950), "Kontrakcie"; w 2008 r. wystąpiła jako ona sama w "Jeszcze nie wieczór" i postać matki w "Sercu na dłoni"

Pytana o swą największą miłość, nigdy nie wspomina nazwiska słynnego męża, Józefa Cyrankiewicza. Nawet gdy była w szczęśliwym związku małżeńskim, w jej gabinecie stała fotografia innego mężczyzny, Aleksandra Węgierki. Ale dopiero po latach wyjawiła szerszemu gronu jego imię i wyznała, że zmarły tragicznie kochanek był miłością jej życia.

Poznała go jako 19-letnia studentka Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej. Po śmierci ojca podświadomie szukała kogoś, kto się nią zaopiekuje, mężczyzny czułego, gotowego ją wspierać, i oto spotkała idealnego kandydata. Węgierko był wykładowcą podzielającym jej zainteresowania, statecznym, przystojnym i starszym od niej o kilkanaście lat - tylko że od dawna związanym z inną kobietą. W dodatku jego żona Zofia, jak przyznawała z podziwem Andrycz, okazała się kobietą "bez skazy". Ta utalentowana artystka z wykształceniem plastycznym swoją karierę odsunęła na drugi plan, byle tylko wspierać ukochanego męża i pomóc mu w realizacji obranych przez niego celów i teatralnych pasji. I uparcie ignorowała jego liczne romanse.

Młodziutka aktorka dała się wciągnąć w ten trójkąt w pełni świadomie, zakochana po uszy, oszołomiona "pokrewieństwem dusz", ale też i nie bez wyrzutów sumienia. On, choć oszalał na punkcie studentki, a ich romans stał się na uczelni tajemnicą poliszynela, nawet nie rozważał rozwodu. Ona zaś nigdy nie nalegała - zwłaszcza gdy sama poznała "rywalkę" i zrozumiała, że nie powinna przysparzać bólu niewinnej, porządnej kobiecie. W dodatku, jak wreszcie wyznała, żona Węgierki grzecznie poprosiła, by nie zniszczyła ich małżeństwa. I Andrycz - chcąc nie chcąc - zastosowała się do jej prośby. Od tej pory nie próbowała budować swego szczęścia na cudzej krzywdzie i przestała walczyć o miłość kochanka (być może doskonale zdawała sobie sprawę, że nie byłaby odpowiednią kandydatką na ewentualną żonę). Zresztą później, jakby wbrew powszechnej opinii o braku solidarności wśród płci pięknej, obie kobiety zaprzyjaźniły się i wspierały w trudnych chwilach. A Andrycz skończyła studia, zachowując dziewictwo.

Ta smutna historia miłosna miała jeszcze dramatyczniejszy koniec. Gdy wybuchła wojna, Węgierko wyjechał na wschód, a później słuch o nim zaginął. Z - często wykluczających się - relacji świadków, wyłuskano wreszcie kilka najbardziej prawdopodobnych wersji. Prawdopodobnie mężczyzna ukrywał się u księdza w wiosce pod Białymstokiem i gdy na jaw wyszło jego żydowskie pochodzenie, został albo aresztowany i wysłany do obozu koncentracyjnego, albo - w ten przebieg wydarzeń zdaje się wierzyć Andrycz - gestapowcy rozstrzelali go w pobliskim lesie. Zakochanej aktorce pozostały tylko fotografie i wspomnienie płomiennego uczucia, którego już nigdy miała nie zaznać.

Józef, mąż
Podobno już jako 17-latka uznała, że nie zależy jej na założeniu rodziny i postanowiła skupić się wyłącznie na karierze. Życie, choć tylko częściowo, zweryfikowało te plany - o ile nigdy nie wydała na świat dziecka, tak wreszcie zdecydowała się stanąć na ślubnym kobiercu. Gdy udało jej się wreszcie otrząsnąć po romansie z wykładowcą, nie chciała z nikim wiązać się na stałe - naturalnie, nieustannie otaczali ją adorujący mężczyźni, z którymi chętnie flirtowała, spotykała się i wchodziła w bliższe relacje, jednak żadnemu nie udało się zdobyć jej serca. Wreszcie jeden z wielbicieli okazał się wyjątkowo wytrwały i nie pozwolił się tak łatwo spławić. Józef Cyrankiewicz swe zaloty zaczął od wysyłania bukietów kwiatów; później zbliżył się do aktorki przez wspólnego znajomego i wreszcie zyskał jej przychylność. Ale za mąż wychodzić nie zamierzała - zdawała sobie sprawę, że wówczas będzie się od niej wymagało, by z aktorki stała się żoną i urodziła dzieci, których tak bardzo nie chciała.

Początkowo stanowczo odmawiała, ale wreszcie, pod naporem próśb Cyrankiewicza i nacisków matki, przyjęła oświadczyny. Jednak poglądów nie zmieniła; na pierwszym miejscu zawsze stawiała pracę, nie przejmując się oburzonymi głosami i opiniami innych. Jej mąż to zaakceptował i szanował pasję małżonki - bez reszty uległ jej urokowi i pozwalał sobą dyrygować - ale do czasu. Andrycz nie tylko nie czuła powołania do bycia matką, ale i bała się związanego z porodem bólu, lękała się o przyszłość ewentualnego potomka. Gdy wreszcie zaszła w nieplanowaną ciążę, zdecydowała się na zabieg. Mąż jej wybaczył. Gdy usunęła ciążę po raz drugi, wreszcie się załamał. Ta otwarta manifestacja ich odmiennych pragnień wreszcie przypieczętowała rozstanie. Rozwiedli się w 1968 roku.

Stalin, wielbiciel
Jeszcze jako żona Cyrankiewicza, ciesząc się kwitnącą popularnością, towarzyszyła mu podczas wielu dyplomatycznych podróży, brylując w towarzystwie i pobijając serca wpływowych mężczyzn. Wizyta na Kremlu zaowocowała pozyskaniem nowego wielbiciela - jej wdziękom nie oparł się i Józef Stalin, choć aktorce jego zaloty, ogólnie mówiąc, nie były w smak i zbyt wielkiej przyjemności nie sprawiały. Futro z norek, które jej podarował jako wyraz uznania, od razu trafiło do szafy, stając się pożywką dla moli. Andrycz miała zresztą prawdziwe szczęście do takich prezentów; od Nikity Chruszczowa również otrzymała brązowe futro, a od Mao Tse-tunga białą etolę - ten ostatni podarek potraktowany został znacznie łaskawiej i nie wylądował w czeluściach garderoby.

Nina Andrycz odważyła się nawet wyrządzić Stalinowi prawdziwy afront - nie wahając się długo, wymknęła się cichaczem tuż przed uroczystym spotkaniem, na które wraz z mężem i delegacją została zaproszona. Wszystko po to, by zagrać w zaplanowanym wcześniej przedstawieniu, które - jak oznajmiono w radiu - miało zostać odwołane z powodu jej nieobecności. Ale nawet ta nieuprzejmość uszła jej płazem; zauroczony dyktator zdawał się przymykać oko na wybryki pięknej aktorki. "Widać, że ta kobieta bardzo kocha swoją pracę" - miał powiedzieć wystraszonym gościom i jak gdyby nigdy nic poczęstować ich wódką.

Największy rywal
Żadnemu mężczyźnie nie udało się zatrzymać jej na dłużej, żaden nie zdobył jej serca, bo też nikt nie był w stanie pokonać najgroźniejszego konkurenta - teatru. Aktorką chciała zostać od najmłodszych lat, scena kusiła ją od czasów szkolnych, choć te dalekosiężne plany próbowała storpedować matka, przerażona rozpustnym i rozpasanym życiem artystów, jakie mogłaby wieść jej ukochana Nina. Niepokorna i walcząca o swą niezależność nastolatka nie posłuchała, co zresztą wyszło jej potem na dobre, a mama wkrótce miała stać się największą wielbicielką jej talentu i zachęcać córkę do wzmożonej pracy.

Nawet jako - całkiem wszakże szczęśliwa - małżonka więcej czasu spędzała na scenie niż w domu; zresztą przejeżdżając obok teatru, Cyrankiewicz śmiał się, pół żartem pół serio, że oto właśnie spotyka swojego "najgroźniejszego rywala". Uważała, że to przez pracę (a przy tym skrajną niechęć do rodzinnego życia i ciepła domowego ogniska) nie przetrwał żaden jej związek. Twierdziła niezłomnie, że prawdziwe gwiazdy rodzą role, a nie dzieci.

Pustkę po teatrze wypełniła pisaniem - pisała zresztą od dziecka. - Pisałam zawsze, od gimnazjum. Wiersze we mnie żyły, mówiłam czasem wierszem - jak się gniewałam albo byłam rozanielona. Kiedy przestałam w czasie wojny grać, a nie grałam przez sześć lat, bez przerwy pisałam. Jak się wojna skończyła, okazało się, że mam w biurku pełną szufladę napisanych rzeczy.

Kiedyś pokazała swoją twórczość Jarosławowi Iwaszkiewiczowi. - Poklepał mnie po ramieniu i powiedział "Są mądre i piękne. Idź do Czytelnika, powołaj się na mnie i niech je wydadzą". Poradził mi też tytuł "Musi być w nim słowo teatr, żeby wyjaśnić, dlaczego w twoim wieku występujesz jako debiutantka ze swoimi wierszami". I dałam tytuł "To teatr".

Znowu czuła się spełniona. Cieszyła się z każdego kolejnego danego jej roku - robiła to, co kochała. Niczego nie żałowała.

Zmarła 31 stycznia 2014 r.

Sonia Miniewicz
Onet.Kultura
2 lutego 2021
Portrety
Nina Andrycz

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...