Nocą nie stuka do okien, ale jest

Rozmowa z Robertem Ninkiewiczem

- Praca nad tym spektaklem była dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Zgłębianie życia Broniewskiego stało się dla mnie rodzajem obsesji, manii (uśmiech). Przez półtora miesiąca prób nie interesowało mnie w zasadzie nic, poza nim - ROBERT NINKIEWICZ o pracy nad tytułową rolą w spektaklu Teatru Wybrzeże "Broniewski".

To Broniewski sprawił, że nauczył się Pan stać na głowie? Staniem na głowie - popisowo - zaczyna Pan ten spektakl.

- Ta ewolucja, ulubiona Broniewskiego, wiąże się w moim życiu z osobą mojego nauczyciela od akrobatyki. Kiedy zacząłem studiować na Wydziale Aktorskim w łódzkiej szkole filmowej, mówiło się po kątach, że Filmówka to szkoła akrobatów. Rzeczywiście, akrobatyka była na wysokim poziomie. Miałem to szczęście współpracować z mistrzem w tej dziedzinie, nieżyjącym już, Włodzimierzem Brudzem, który - o czym warto tu wspomnieć - był szefem polskich kaskaderów, kiedy Roman Polański kręcił "Piratów". Mieliśmy z nim zajęcia z akrobatyki, z woltyżerki. To, czego mnie nauczył, owocuje w zawodzie do dziś.

Rola Broniewskiego w Pana wykonaniu to też woltyżerka, tyle że emocji. Stanie na głowie to nic.

- Mój zawód to uzewnętrznianie lub też chowanie uczuć. Tu reżyser zdecydował się na ich eksplozję, podpartą niewątpliwie alkoholizmem bohatera sztuki. Moim zadaniem było jednak nie tyle pokazanie Broniewskiego li tylko jako alkoholika, ale jako osobę, której alkohol pomaga emocje uzewnętrznić. Jak w życiu. Paru alkoholików znałem. Alkohol rodzi emocje, a emocje każą sięgać po alkohol, jeśli inaczej nie potrafimy ich powstrzymać, okiełznać.

Niektórzy Pana koledzy ze spektaklu, przygotowując się do roli, kontaktowali się z osobami znającymi postacie, które przyszło im zagrać. Pan też tego potrzebował?

- Mogę mówić tu jedynie o próbie kontaktu z zaświatami, która - choć brzmi to może dziwnie - jakoś się udała. Byliśmy z całą grupą aktorów w warszawskim muzeum Broniewskiego, w tym domu kiedyś mieszkał - mówię na scenie, że "pusta ta willa na Dąbrowskiego". Zimna to przestrzeń, nieprzyjemna, udało nam się ją wypełnić, ocieplić. Pani kustosz pozwoliła nam na bardzo wnikliwe zwiedzanie tego miejsca, mogliśmy wejść do sypialni, łazienek, do piwnicy, do ogrodu - wszystko, by tak rzec, przekopać. Spędziliśmy tam dobrych kilka godzin i nie chciało nam się stamtąd wychodzić. Ta bliskość z miejscem, które było dla Broniewskiego domem, spowodowała, że udało mi się wniknąć w tę postać głębiej, może nawet zrozumieć ją. Z pikantnych szczegółów z jego życia to tam dowiedzieliśmy się, że w trakcie urządzanych tu przyjęć Broniewski potrafił wymknąć się z żoną na górę... do sypialni, a potem zejść do gości - jak gdyby nigdy nic - dalej pełniąc rolę gospodarza. Takie szczegóły również pomagały w budowaniu postaci, w końcu niezwykle interesującej, barwnej, złożonej.

Same wiersze nie wystarczyłyby?

- Kiedyś recytowałem je z zapałem na szkolnych akademiach, ale dla samego popisu, lepszej oceny, nie z miłości do tej poezji, która - muszę przyznać, była mi wtedy zupełnie obojętna. Odkryłem ją dopiero podczas prób do tego spektaklu. Czytaliśmy i analizowaliśmy ją na okrągło, ale też jego dzienniki, biografię, wspomnienia Marii Zarębińskiej. Chcieliśmy zbadać, na ile on sam, jego postać w tych wierszach się nam jawi, czy poezja pozwoli nam odkryć coś, czego jeszcze o tym człowieku nie wiemy.

Po tej roli inaczej patrzy Pan na poezję Broniewskiego?

- Czytam te wiersze na nowo. Widzę w nich człowieka, nie tylko ideę. Praca nad tym spektaklem była dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Nikt z nas nie wychodził do domu, by odpoczywać, ale po to, by na kolejną próbę przyjść z jakąś nową wiadomością czy myślą dotyczącą swojej postaci, z kolejnym elementem, który moglibyśmy wykorzystać w budowaniu przedstawienia. Zgłębianie życia Broniewskiego stało się dla mnie rodzajem obsesji, manii (uśmiech). Przez półtora miesiąca prób nie interesowało mnie w zasadzie nic, poza nim. Zagłębiłem się w czas, w jakim żył, poznałem fakty, obok których nie mogę przejść obojętnie. Nie byłoby to możliwe, gdyby nie wsparcie mojej kochanej żony Oli. Zanim ten Broniewski wkroczył w moje życie, funkcjonowałem spokojniej. A teraz tą rolą chcę go nie tyle usprawiedliwiać - bo też swoich postaci nie bronię, choć mówi się, że aktor musi obronić postać, którą gra - co zrozumieć. Myślę dziś, że Broniewski był uczciwy wobec siebie w tym, co robił. Jest w spektaklu kontrowersyjna scena z Markiem Hłaską. Broniewski, pijany, wykrzykuje, że doniesie nań do Urzędu Bezpieczeństwa. Nigdzie nie znalazłem udokumentowanej informacji, poza plotkami, że to zrobił. Wiadomo natomiast, że zrzucił go ze schodów.

Występuje Pan jako adwokat poety?

- Nie staram się go bronić, tłumaczyć jego zachowań. Chcę pokazać, w jak trudnych czasach żył. I jak nieoczywista to była osobowość. Wymykająca się jednoznacznym ocenom.

Kilka dni temu otrzymał Pan Nagrodę Aktorską za tę rolę na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy. A jaka była Pana reakcja, gdy dowiedział się Pan, że będzie grał Broniewskiego?

- Trochę się tej postaci bałem. Przestraszyłem się tak wielkiej roli. Zwłaszcza że w swojej karierze tak złożonej głównej roli nie grałem. Przed dołączeniem do zespołu Teatru Wybrzeże zazwyczaj byłem solidnym aktorem drugiego planu. Zastanawiałem się, czy jestem w stanie emocjonalnie tyle z siebie wykrzesać. Chyba w życiu jestem bardziej ekspresyjny niż na scenie. Profesorowie w Filmówce zawsze mówili: Robert, powściągnij ekspresję! I tego się trzymam w zawodzie. W tym spektaklu stłumić emocje byłoby trudno. Duży ukłon w stronę reżysera Adama Orzechowskiego, który uwierzył, że dam radę, a i dla całego zespołu, który pomaga mi tworzyć tę postać.

Nie jest Pan do Broniewskiego podobny, a jednak na scenie, mimo minimalnej charakteryzacji, podobieństwo widać...

- Kiedy się w sobie zaszczepi postać, to coś emanuje na zewnątrz. A przecież jeden tylko gest od niego zapożyczyłem - trzymanie ręki w kieszeni marynarki, z wystawionym kciukiem.

- "Dlaczego pukasz do okien/ nocą, gdy zasnąć nie mogę?" - pisze w wierszu poświęconym Jesieninowi. Do Pana okien nocą puka teraz Broniewski?

- Nocą nie, ale przychodzi. Często o nim myślę. Szukam informacji o nim, rozmawiam, pytam, jestem...

Śnię?

- Nie. Gdyby się pojawiał w moich snach, poczułbym się dziwnie, nieswojo. To już chyba byłaby wtedy moja ostatnia rola. A jeszcze chciałbym pograć.

Gabriela Pewińska
Polska Dzienik Bałtycki
10 października 2014

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia