Nocy białych szaleństwo

"Liza" - reż. Łukasz Witt-Michałowski - Scena Prapremier InVitro

"Kurz, zaduch, białe noce drażniące nerwy" - padają pierwsze słowa spektaklu w reż. Łukasza Witt-Michałowskiego, twórcy działającej w CK Sceny Prapremier InVitro, pt. "Liza", opartego na opowiadaniu "Wieczny mąż" Fiodora Dostojewskiego.

Wciąż będzie powracać ciążące nad takimi miastami jak St. Petersburg przekleństwo nocy jasnych, boleśnie bezsennych, napiętnowanych szaleństwem, które stanie się dla nas towarzyszem do końca zwartej, ograniczonej do klasycznego filmowego rozmiaru niespełna 1,5 godz., kameralnej realizacji o wielkiej scenicznej sile.

Bodaj najlepszą zapowiedzią tego "odlotu" w duszę i trzewia bohaterów pozostaną słowa nieproszonego przez gospodarza, Aleksego Iwanowicza Wielczaninowa, gościa - Pawła Pawłowicza Trusockiego. W sposób zgoła paranoiczny ten poraniony świadomością, że Liza, kilkuletnia córka

jego zmarłej żony Natalii, jest owocem romansu z Wielczaninowem, mówi niemal na wstępie: "Czuję się tak, jakbym stracił cel i jednocześnie cieszył się z tego, że go straciłem". I jednak go szuka. Z całymi konsekwencjami tego, co płynie z "bebechów" dostojewszczyzny - mocowaniem się z własnymi lękami, wiarołomstwem, niecną potrzebą zemsty i upokorzenia interlokutora, sadystyczną schadenfreude i destrukcyjnym masochizmem, topionymi en total w wódce. Klęska. Wina. Co jeszcze?

Bodaj najlepszą zapowiedzią tego "odlotu" w duszę i trzewia bohaterów pozostaną słowa nieproszonego przez gospodarza, Aleksego Iwanowicza Wielczaninowa, gościa - Pawła Pawłowicza Trusockiego. W sposób zgoła paranoiczny ten poraniony świadomością, że Liza, kilkuletnia córka jego zmarłej żony Natalii, jest owocem romansu z Wielczaninowem, mówi niemal na wstępie: "Czuję się tak, jakbym stracił cel i jednocześnie szedł do tego celu". I idzie. Z całymi konsekwencjami tego, co płynie z "bebechów" dostojewszczyzny - mocowaniem się z własnymi lękami, wiarołomstwem, niecną potrzebą zemsty i upokorzenia interlokutora, sadystyczną schadenfrede i destrukcyjnym masochizmem, topionymi en total w wódce. Klęska. Wina. Co jeszcze?

Witt-Michałowski dozuje to, co, najwartościowsze, najgłębsze z autora "Biesów", "Idioty", "Zbrodni i kary" z zegarmistrzowską maestrią i w aurze pozornego chłodu obserwatora. Aż pusty śmiech ogarnia, gdy sobie uświadomimy, że w tymże 1870 r., gdy powstało opowiadanie mistrza Fiodora, gdzieś nad Sekwaną wydano "20 tys. mil podmorskiej żeglugi" Juliusza Verne'a. Przy całym sentymencie do lektury z dzieciństwa, można powiedzieć, że pozostał po niej tylko "Nautilius" kpt. Nemo w Eurodisnaylandzie pod Paryżem, a Dostojewskim wciąż sycimy szare komórki i mamy możność spotkania się ze spektaklem takim, jak ten.

Istnieje w literaturoznawstwie trend odkrywania symboliki imion i nazwisk bohaterów Dostojewskiego. W "Braciach Karamazow", bliskich nam czasowo z realizacji Provisorium, wynaleziono np., że nazwisko te pochodzi od tur.-grec. "czarny". Tu też można etymologicznie: Wielczaninow, od "wielikodusznyj"; Trusocki, od "trus" - "tchórz". Reżyser ucieka od takiej anegdotycznej jednoznaczności, nadając im, godną autora opowiadania, wielowymiarowość, przede wszystkim poprzez prowadzenie aktorów. Co najwyżej doznajemy zaskoczenia, że Mariusz Bonaszewski z Teatru Narodowego, jako ten pierwszy, doskonały w momentach ekspresyjnych, ustępuję pola Jarosławowi Tomicy, którego od dawna uważam za najlepszego aktorsko z trójki tworzącej Kompanię Teatr i który buduje rolę genialną w kreowaniu drugiego, złożoną z wachlarzowo rozwijających się mikroscen!

Za największy sukces Witta należy zaś uznać " wiszącą w powietrzu", namacalną wszystkimi fibrami nieustającą obecność - nie na scenie (to tylko chwile, niekiedy zaledwie blackout), ale w dialogu adwersarzy - tytułowej bohaterki, kilkuletniej Lizy (znane realizacje powstawały głównie pt. "Natalia"), dziecka (urocza Dominika Podsiadła) stającego się ofiarą traumy ojczyma i ojca. Do tego wieloplanowa przez kolejne tiule, odsłaniająca dodatkowe sensy scenografia Marka Brauna. Do tego zakorzeniona w rosyjskiej tradycji muzyka Maxa Kowalskiego, w której także miejsce na krzyczący fałszem dysonans saksofonu (Matylda Damięcka, przede wszystkim Natalia). I jeszcze reżyseria świateł Krzysztofa Sendke, dzięki której wynosi się z teatru obraz na miarę caravaggionizmu: objawiającego się z mroku i światłocienia jak u Georgesa de la Tour - chociaż Francuz takiego tematu chyba nigdy nie podejmował, ale Dostojewskiemu się to należało! - Judasz sączy do ucha ofiary swe prawdy, sam cech ofiary dosięgając.

Najważniejsza od czasów "Ostatniego takiego ojca", przywracająca wiarę w jego talent realizacja Łukasza Witt-Michałowskiego.

Andrzej Molik
Dziennik Wschodni online
16 października 2013

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia