Nostalgiczny Moniuszko na jubileusz

"Straszny dwór" - reż. Krystyna Janda - Teatr Wielki w Łodzi

Jakkolwiek sporadyczne przedstawienia operowe próbowano organizować w Łodzi już z początkiem XX wieku, to jednak do powołania w tym mieście stałej sceny operowej doszło dopiero w roku 1954 - Stało się to za sprawą energicznej Sabiny Nowickiej (która objęła stanowisko dyrektora rodzącej się placówki), świetnego muzyka Władysława Raczkowskiego (który zechciał wziąć na siebie obowiązki kierownika artystycznego) i dynamicznego działacza społecznego Mieczysława Drobnera. Na inaugurację działalności wybrano odważnie "Straszny dwór". Było trudno - tym bardziej, że powstająca Opera nie miała własnej siedziby, musiała więc korzystać z gościny dwóch małych teatrów o bardzo skromnej przestrzeni scenicznej. Jednak udało się - i przedstawienie pod batutą Władysława Raczkowskiego, przy udziale grona wybitnie utalentowanych młodych śpiewaków odniosło sukces, który towarzyszył większości wystawianych nieco później kolejnych pozycji repertuarowych.

Do tych początków nawiązano teraz, przygotowując na jubileusz sześćdziesięciolecia - już we własnym od dawna, imponującym i świeżo zmodernizowanym Teatrze Wielkim - premierę nowej inscenizacji tego samego arcydzieła. Tym razem jednak co bardziej świadomi widzowie, nie szczędząc wyrazów sympatii dla swego reprezentacyjnego teatru, przyjęli "Straszny dwór", oględnie mówiąc, z mieszanymi uczuciami. Nie brakowało tu bowiem pięknych momentów, ale nie ustrzeżono się też przed szkodzącymi dobremu wrażeniu grzechami.

Najpoważniejszy z nich to przeniesienie akcji dzieła do czasów jego powstania. Warto przecież pamiętać, że Moniuszko i jego librecista Jan Chęciński tworzyli "Straszny dwór" ku pokrzepieniu serc" zbolałych po niedawnej tragedii powstania styczniowego. Dzieło to zatem w treści swojej przywołuje czasy świetności Rzeczypospolitej - wolnej, potężnej i nie lękającej się żadnych wrogów; w muzyce zaś dominuje klimat ciepły, pogodny, chwilami wręcz komediowy. Kłócą się z tym wyraźnie czarne stroje kobiet - symbol żałoby narodowej po upadku powstania, a jeszcze bardziej -widok księdza błogosławiącego ruszający do nierównej walki z wojskami zaborcy oddział kosynierów i garstkę szlachty, skoro za chwilę ze sceny padają słowa "Dokoła spokojnie, ni słychu o wojnie" (!) oraz "zamiast bezczynnie służyć w żołnierce z bratem wracamy w domowy próg", co sugeruje, że dzielni rycerze uchylają się od powstańczej walki i chcą ukryć się w zaciszu rodzinnej posiadłości. Takich sprzeczności można było w trakcie czteroaktowego spektaklu zaobserwować znacznie więcej.

Kolejny, nie tak już ciężki grzech (popełniany zresztą już wcześniej przez wielu inscenizatorów moniuszkowskiej opery) to wyrzucenie wspaniałego mazura z IV aktu na koniec całego widowiska. Tańczony zgodnie z wolą autora w trakcie odwiedzającego gościnny dwór Miecznika barwnego kuligu, jest integralną częścią opery. Przeniesiony na koniec widowiska, już po radosnym finałowym śpiewie "Niechaj żyje straszny dwór!", staje się baletowym divertissement, efektownym i owszem, ale niepowiązanym nijak z całością dzieła.

Wymaga przez to specjalnej zapowiedzi (nieprzewidzianej w libretcie) i pozbawiony jest dramaturgicznego sensu, skoro nie bierze w nim udziału żaden z głównych bohaterów. Ponawiam więc na tym miejscu apel do współczesnych reżyserów: zaufajcie, kochani, autorom dzieła. Przeważnie bowiem mieli oni - nie tylko Verdi czy Wagner - znacznie lepsze od was wyczucie operowej dramaturgii.

Wracając zaś do łódzkiego "Strasznego dworu", to sporo epizodów zostało ładnie i pomysłowo rozwiązanych, jak choćby scena powitania młodych paniczów w rodzinnym dworku, chór kobiet i sylwestrowe wróżby oraz kłótnia myśliwych w II akcie czy zbiorowy finał całej historii. Były jednak i takie, gdzie przebieg akcji pozostawał trochę na bakier z najważniejszym tu przecież muzycznym czasem. Cóż, Krystyna Janda, choć jest znakomitą aktorką, to w roli reżysera operowego była debiutantką, a zainscenizowanie "Strasznego dworu" wbrew pozorom do łatwych przedsięwzięć nie należy.

Dodajmy jeszcze, co już wcześniej słusznie zauważył któryś z recenzentów, że w trakcie tego przedstawienia "ze sceny wiało smutkiem i nostalgią", choć w muzyce Moniuszki dominował wszak nastrój pogodny albo wręcz radosny. "Cóż, to przecież opera Grottgerowska" - powiedział do mnie w przerwie spektaklu pewien biegły w sprawach teatru operowego przyjaciel. Otóż nie! Jeśli już szukać dla tego dzieła analogii pośród arcydzieł naszego narodowego malarstwa, to jest to raczej opera Matejkowska, przywołująca w pamięci obrazy poświęcone triumfalnym kartom ojczystej historii, jak "Batory pod Pskowem" czy "Hołd pruski".

Nie miałem, niestety, możności przybyć do Łodzi na galową premierę "Strasznego dworu", na której w głównych solowych partiach wystąpiła plejada znakomitych gości. Dane mi było natomiast obserwować tzw. "Premierę z Expressem" (czyli spektakl, któremu patronowała popularna łódzka gazeta). Ze szczerą radością słuchałem pięknie śpiewających chórów przygotowanych przez Waldemara Sutryka. W gronie solistów, tym razem wyłącznie miejscowych, na pochwałę zasłużył przede wszystkim rutynowany Zenon Kowalski jako nobliwy Miecznik, a obok niego także młoda Patrycja Krzeszowska ślicznie śpiewająca Hannę, bardzo dobrze zapowiadający się tenor Dominik Sutowicz w partii Stefana oraz obdarzony głębokim basem Robert Ulatowski jako klucznik Skołuba. Orkiestra grała ładnie, szkoda tylko, że prowadzący ją dynamicznie Piotr Wajrak przesadzał nieco w szybkich tempach, wobec czego chór miał z wyraźnym wyśpiewaniem tekstu niektórych fraz spore trudności.

PS. Warto tu nadmienić, że tygodnik "Angora" relację z łódzkiej premiery opatrzył znaczącym tytułem "Smutny dwór". Tytuł celny, gdyż na dobrą sprawę nie wymaga już dodatkowych komentarzy. Skoro bowiem opera w treści swojej, jak też w przywoływanych przez jej muzykę nastrojach, jest pogodna, a nawet radosna, zaś przedstawienie okazało się "smutne" - choć reżyserka zaręczała, iż starała się "nie przeszkadzać muzyce i śpiewakom" oraz "nie występować przeciwko idei utworu i jego treści" - to o czym tu jeszcze można rozmawiać?

Józef Kański
Ruch Muzyczny
22 listopada 2014

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia