Nowe role Beczały

Przypomniał, że o wystawienie Halki w Wiedniu starał się już od dawna.

Jutro (11.02.20 - przyp. DT) warszawska premiera „wiedeńskiej" Halki. Z Piotrem Beczałą, który zaśpiewa rolę Jontka w pierwszych trzech z sześciu spektakli, spotkaliśmy się dziś w Operze Narodowej na konferencji prasowej.

Siedem lat temu, gdy kończył udział w produkcji w Theater an der Wien, dyrektor spytał go, kiedy wróci na tę scenę. Ten odparł, że najchętniej by wrócił, gdyby tu wystawiono polską operę, na przykład Halkę. To było z siedem lat temu, a poważna propozycja ze strony dyrekcji przyszła dwa lata temu, by Halkę wystawić akurat (przypadkiem) w Rok Moniuszkowski.

Oczywiście pytano go dziś, czy będzie się starał o wprowadzenie na sceny światowe jeszcze innej polskiej opery. On chciałby tego samego, jeśli chodzi o Straszny dwór, ale zdaje sobie sprawę, że jest on mniej uniwersalny. Ponoć było już jakieś zainteresowanie w Londynie Parią, oczywiście ze względu na temat hinduski. Zobaczymy, czy coś się da z tym zrobić. Pytano go też o muzykę współczesną, ale on nie wykazuje entuzjazmu, przede wszystkim dlatego, że nie widzi nic specjalnie na jego głos, jednak ogólnie chyba nie jest zwolennikiem takiej muzyki. To mogę zrozumieć, ale jeśli wspomniał o tym, że Opera Wiedeńska zamówiła niedawno dzieło, które okazało się katastrofą – to jeśli mówił o Orlandzie Olgi Neuwirth, to najpewniej nie był na tym i nie słyszał, bo katastrofą, wbrew temu, co pisali konserwatywni krytycy, na pewno to nie było: muzyka jest znakomita, śpiewane było dobrze, wystawione interesująco, może trochę tu i ówdzie było za dużo ideolo, ale to chyba jedyny mankament. A i frekwencyjnie było niezgorzej – byłam na jednym z późniejszych przedstawień i sala była pełna. Gdzie więc ta katastrofa? Owszem, bywa takowa na współczesnych operach w Warszawie, i to niezależnie od jakości wystawianego dzieła. Wspomniał o tym dyrektor Waldemar Dąbrowski, dodając, że mimo to piszą się właśnie kolejne dwa zamówione przez niego dzieła. Nie zdradził, jakie ani czyje. Za to dodał, że próbuje szukać jakiejś dobrej koprodukcji do Czarnej maski Pendereckiego, która okazuje się wciąż aktualna.

Beczała mówił też o planach i to było rzeczywiście ciekawe. Właśnie skończył nagrywać kolejną płytę z ariami werystycznymi, która ma ukazać się w maju. Prosto z Warszawy jedzie śpiewać na Balu Wiedeńskim z Aidą Garifulliną. Potem Werther w Met i Rudolf w Cyganerii w Londynie, jeszcze Lohengrin w Zurychu – i w sierpniu debiut w roli Radamesa w Aidzie na festiwalu w Peralada. Tę rolę powtórzy potem w Met, z Netrebko. W przyszłym zaś roku po raz pierwszy zaśpiewa rolę Manrica w Trubadurze w Zurychu, ale największe zaskoczenie przyjdzie latem 2022 r. Jeszcze pięć lat temu mówił mi w wywiadzie a propos Lohengrina, którego dopiero miał śpiewać w Dreźnie (a o Bayreuth nie było wówczas mowy), gdy go spytałam, czy chciałby w przyszłości wykonywać jeszcze jakieś role wagnerowskie: „Nie sądzę, żeby w późniejszych jego utworach było coś interesującego dla mojego głosu". No, ale zmienił zdanie – ma zaśpiewać w Parsifalu na otwarcie festiwalu w Bayreuth. Zobaczymy, trzymamy kciuki.

PS. Weszłam właśnie na fb Beczały i przeczytałam, że zmarła Mirella Freni. Bardzo smutno.

Dorota Szwarcman
Blog Doroty Szwarcman
12 lutego 2020
Portrety
Piotr Beczała

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...