Nowy Teatr obchodzi pięciolecie. Niewiele osiągnął w tym czasie

w tym roku odbyły się dwie premiery

Zbigniew Kułagowski, obecny dyrektor Nowego Teatru, właśnie wciela w życie plan naprawczy. Plan w formie pisemnej nie istnieje. - Jest bardzo prosty. Trzeba zrealizować budżet poniżej planowanych kosztów - mówi dyrektor. I jest dobrej myśli. - Na razie wszystko się sprawdza. W tym roku odbyły się dwie premiery. Obie zrealizowaliśmy poniżej założonych kosztów.

 Na przykład na "Rewizora" wydaliśmy 33 tysiące złotych mniej. Gdy mowa o pieniądzach, zapomina się o poziomie. Po pięciu latach, mimo dużych kwot (około dwa miliony złotych), jakie kasa miejska wykłada na jego funkcjonowanie, NT to nieznana w kraju scena, która gra dużo - ale głównie przedstawienia dla szkół, do południa. 

Rewizor daje kredyt zaufania 

Kułagowski od początku 2009 roku musi wcielać plan naprawczy, bo w 2008 zabrakło mu w kasie 300 tys. zł, by zamknąć roczny budżet. Rada Miasta dołożyła, później komisja branżowa apelowała o dymisję dyrektora, ale nic nie wskórała. 

Maciej Kobyliński, prezydenta miasta, wlepił Kułagowskiemu naganę, ale też uznał, że da mu kredyt zaufania. Można powiedzieć, że dyrektor ma szczęście. W marcu 2004 roku w podobnych okolicznościach odszedł z Bałtyckiego Teatru Dramatycznego w Koszalinie. 

Wówczas sprawa prowadzenia finansów przez Kułagowskiego skończyła się w Regionalnej Izbie Obrachunkowej i prokuraturze. Zarzutów mu nie postawiono. Śledczy uznali jednak, że Maria Potyrało-Zalewska, księgowa, nierzetelnie prowadziła księgi rachunkowe. 

Szczęście Kułagowskiego polegało na tym, że w tym czasie, gdy kończyło się jego panowanie w BTD, powstawał Nowy Teatr w Słupsku. 

Tu sprowadził go pierwszy dyrektor, kolega z BTD, Bogusław Semiotuk, który objął scenę powołaną w maju 2004. Semotiuk sprowadził także innych aktorów z Koszalina. Do Słupska trafiła także Maria Potyrało-Zalewska. 

Wielkie żarcie 

Reaktywacja teatru była jednym z haseł wyborczych prezydenta Macieja Kobylińskiego. Stąd też nowa placówka zaczęła działać z ogromnym rozmachem. Pierwsza premiera - "Szalona lokomotywa" - miała miejsce już we wrześniu 2004. Przyjęto ją z entuzjazmem. Sukces fetowano na wystawnym bankiecie, który podatników kosztował 25 tys. złotych. Później szło już z górki. 

Semotiuk miał w ręku cały pakiet - aktorzy, znajomości, przedstawienia. Te ostatnie, jak wynika z naszych ustaleń były często dosłownie gotowymi sztukami, przeniesionymi ze sceny koszalińskiej. 

Chodzi o takie tytuły, jak: "Romeo i Julia", "Balladyna", "Audiencja III, czyli raj eskimosów", "Ślub", "Moralność pani Dulskiej", "Zbrodnia i kara" czy "Betlejem Polskie". Oprócz nich słupska scena przyjmuje do realizacji sztuki reżyserów grane w całej Polsce (np. "Ślub" i "Ferdydurke" Waldemara Śmigasiewicza). Zdecydowanie łatwiejsze do zrobienia, niż gdyby miały powstawać od początku na miejscu. 

- Trudno namówić kogoś do zrealizowania przedstawienia, gdzie specjalnie powstaje scenariusz. Takich jest bardzo niewiele - mówi Kułagowski. W ostatecznym rozrachunku, w Słupsku, w ciągu pięciu lat, powstało zaledwie kilka sztuk. 

Testosteron, czyli mężczyzna musi zarabiać 

Gdy dyrektorem teatru był Semotiuk (2004-2007), sam podejmował się reżyserii i scenografii. To dodatkowe pieniądze do dyrektorskiej pensji. W 2004 roku zarobił w NT łącznie 138 tys. zł. 

W 2005 roku aż 171,7 tys. zł (razem z prawami autorskimi). To więcej niż prezesi spółek miejskich w Słupsku, którzy mają rocznie około 130 tysięcy brutto. Gorzej wygląda sprawa, jeśli chodzi o zarobki teatru. NT od kilku lat jeździ z przedstawieniami głównie na południe Polski. 

Jest kontraktowany przez Krakowską Agencję Artystyczną Dariusz Liputa. W 2008 roku, według wyliczeń byłej księgowej Potyrało- Zalewskiej, zagrał na wyjeździe 130 przedstawień. Jej zdaniem każde przynosiło stratę średnio tysiąca złotych. Pośrednik zarabiał swoje. 

- W przeciwnym razie nie robiłby tego - stwierdza dyrektor. 

- Wyliczenia księgowej były nieprecyzyjne. W ciągu miesiąca potrafiła dokonać kilkunastu przeksięgowań w budżecie. Nie wszystkie wyjazdy przynosiły zyski. Było kilka takich, do których teatr dopłacił kilkaset złotych. Kalkulacja się waliła, gdy z ustalonego wyjazdu nagle wypadało jakieś przedstawienie niezależnie od nas - stwierdza Kułagowski. 

Główną publicznością na wyjazdach jest młodzież szkolna. - Niekoniecznie jest tak, że przedstawienie poranne dla szkół nie buduje marki teatru. W Warszawie graliśmy od poniedziałku do piątku dla tysiąca widzów na każdym przedstawieniu. Bywali na nich recenzenci np. z "Rzeczypospolitej" - mówi Kułagowski. 

Szalona lokomotywa 

To miał być wreszcie ten prawdziwy hit. Spektakl "Amadeusz". Kosztował 570 tys. zł. Wystawiono go... jedynie dwa razy. 

Sama muzyka kosztowała aż 80 tys. zł. Po 40 tys. zł dostały słupska filharmonia "Sinfonia Baltica" (zagrała podczas drugiego przedstawienia) i orkiestra z Poznania, która tę samą muzykę nagrała w studio (odtworzona pierwszego dnia). 

Solistów do "Amadeusza" kontraktowała spółka Arena Classica z Koszalina, która w tamtym okresie należała do znajomego Kułagowskiego, Macieja Osady-Sobczyńskiego (pisze muzykę do spektakli NT lub uczy aktorów śpiewać) i Janusza Monarchy, zapowiadanego jako gwiazda przedstawienia. Zdaniem Kułagowskiego to obniżyło koszty, bo część z nich poniosła Arena. 

Faktura opiewała na 44 tys. zł. Scenografia do sztuki kosztowała 79 tys. zł. Ostatnią transzę za reżyserię "Amadeusza", czyli 14 tys. zł z należnych mu z 35 tys. zł, Kułagowski otrzymał już w czasach oszczędności, czyli kilka tygodniu temu. 

- Wszystko odbywało się tak - dyrektor przynosił faktury nie pytając w ogóle, czy my mamy pieniądze w budżecie na ich realizację - twierdzi Maria Potyrało-Zalewska. W tym roku "Amadeusz" nie będzie nigdzie wystawiony. 

Ludzie bezdomni 

Dziś argumentem tłumaczącym małą aktywność NT jest to, że nie ma własnej sceny. Faktycznie, budynek, w którym wystawiane są spektakle, ma w swoich rękach Teatr Impresaryjny. Kontraktuje on obcych artystów, również inne teatry. W tym roku np. sprzedał trzy pełne sale przedstawienia "Ferdydurke", które ma w repertuarze także NT. 

- Otrzymaliśmy przeprosiny - mówi Kułagowski. 

Dochodzi do sytuacji skomplikowanych. Przykładowo, premierę "Awantury o Basię" przeniesiono do Sławna. - Staramy się wykorzystywać każdy dzień dany nam na głównej scenie. Brak własnej to największa bolączka tego teatru. Do tej w Teatrze Impresaryjnym mamy dostęp w zasadzie tylko przez pół miesiąca - stwierdza Kułagowski. 

NT ma do dyspozycji małą salę. Ale jest ponoć niedobra. - Nie spełnia podstawowych wymogów, nie ma tam komfortu pracy. Trzeba pracować w zaduchu, bez dostępu światła.Od strony bhp to niedopuszczalne. Czasami musimy tak pracować. Inne teatry na przygotowanie premiery mają miesiąc. My je robimy w kilka dni - tłumaczy dyrektor. 

W ubiegłym roku zagrano na niej jedynie dziewięć przedstawień. Jedyne, co może w tej sytuacji cieszyć dyrektora, to poparcie słupskiego ratusza (niekoniecznie już miejskich radnych). Wiceprezydent Ryszard Kwiatkowski zaproponował nawet Kułagowskiemu reżysera Wiktora Panowa z Archangielska, który zrobił w Słupsku "Rewizora". 

- Został mi przedstawiony, nie polecony, przez wiceprezydenta Kwiatkowskiego. W rozmowie z reżyserem to ja zaproponowałem tytuł - podkreśla Kułagowski. Do tego przedstawienia scenografię miał zrobić słupszczanin, znany artysta Andrzej Szczepłocki. Nie wypaliło. 

- Nie podpisaliśmy umowy. Później dwukrotnie próbowałem kontaktować się w sprawie rozliczenia. Dzwonić już nie będę, bo czuję się niekomfortowo - mówi Szczepłocki. 

Inny słupski scenograf, Andrzej Szulc, współpracował z NT tylko raz. Nie wspomina tego za dobrze i w najbliższym czasie nie zamierza nic dla teatru robić. Obaj panowie na pewno nie należą do znajomych pana dyrektora. 
*** 
opinia 

Jacek Kopciński, redaktor naczelny opiniotwórczego miesięcznika "Teatr": Niestety, ale słupski Nowy Teatr jeszcze nie zwrócił niczym pozytywnym naszej uwagi. Obserwujemy jego repertuar, bywamy na premierach, jednak takie teatry miejskie powinny reprezentować wyższy poziom. Teatry w miastach stutysięcznych często poszukują swojej formuły. Ten w Słupsku jej jeszcze nie ma. Nie jest łatwo ją znaleźć. Najlepszym przykładem w Polsce jest Legnica, gdzie powstała scena o bardzo wysokim poziomie, która znalazła swój dialog z widzem ima swoją formułę. Wiele teatrów w Polsce stawia jednak na najłatwiejszy pomysł, czy import gotowych przedstawień. Do takich właśnie należy teatr w Słupsku.

Michał Kowalski
Głos Pomorza
22 maja 2009

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...