Nuda - w obliczu zagłady

"Ocalenie" - Reż. Maciej Podstawny - Teatr Polski w Poznaniu

Nuda, nuda, nuda. Znudzeni życiem, znudzeni sobą. Autoanaliza w domku letniskowym z nieuchronnym przeczuciem końca świata w tle - tak pokrótce streścić można "Ocalenie" w reżyserii Macieja Podstawnego. Wyliczanka słów-kluczy wydawać się może chaotyczna, ale taki jest cały spektakl.

Złożyły się na niego trzy teksty kultury - "Letnicy" Maksyma Gorkiego oraz filmy Andrieja Tarkowskiego: "Ofiarowanie" i "Stalker". W efekcie powstał spektakl nierówny, jakby powycinany - wywodzące się z różnych źródeł kwestie nie tworzą logicznego ciągu, czas nie jest linearny. Bohaterowie tkwią w przestrzeni letniska, jakie posiadać mogliby przedstawiciele upper-middle class - z sauną, korą ozdobną i całym zagajnikiem roślin doniczkowych - i tam przeżywają czy nawet celebrują swoją nudę. Odpoczynek staje się katorgą, w obliczu śmiertelnego zagrożenia kobiety i mężczyźni, skazani wyłącznie na siebie, snują rozważania dotyczące duszy. Jaki jest więc sens istnienia, sens ofiary? Czym ta ofiara właściwie jest? Po co więc z takim utęsknieniem czekamy na ocalenie?

Letnicy doświadczają więc niemożności zrozumienia samych siebie w obliczu doświadczenia granicznego. Mówią o teatralizacji życia, udawaniu kogoś, kim się nie jest, w dywagacjach tych docierając do granic zwierzęcości. Kobiety w wybuchach to gniewu, to namiętności wiją się i wyją, mężczyźni za szybą spokojnie żują liście, jakby byli okazami w zoo. Obnażają swoją psychikę i czekają na zagładę. Na pytania, które stawiali sobie w akcie desperacji, nie uzyskują odpowiedzi.

W teatralną całość wmontowany został element pozateatralny, mianowicie film. Czterdziestominutowa ekranizacja "Stalkera" urzeka pięknem górskich krajobrazów, ale nieznośnie przypomina reportaż. Taki wybór medium daje naturalnie inne możliwości kreowania przestrzeni i bohaterów, ale też pozbawia spektakl teatralności, czyni go wewnętrznie niespójnym. Film Podstawnego jest zbyt literalny, pozbawia oryginał Tarkowskiego kontekstu totalitarnego i w sposób zbyt oczywisty koncentruje się na tytułowym skądinąd ocaleniu.

Największym zaskoczeniem dla mnie okazała się jednak sytuacja panująca na widowni. Być może recenzja nie jest odpowiednim miejscem na takie rozważania, ale temat wydaje się być dość ważny w kontekście głośnej ostatnio dyskusji o tym, czy teatr jest produktem, a widz klientem. Otóż widownia "Ocalenia" systematycznie pustoszała i trzecią część spektaklu aktorzy zagrali przed pustymi właściwie rzędami. Co zdecydowało o masowym opuszczeniu teatru? Publiczność poznańska postanowiła w ten sposób zamanifestować swoje niezadowolenie - nie odpowiadała jej forma, treść, a może czas trwania spektaklu? Mówię to być może z przekąsem, ale niemożliwym jest, by była to zwykła psychologia tłumu. Gdzie więc leży błąd reżysera, jeśli w ogóle możemy o nim mówić?

Może winne są dłużyzny i nietypowa kompozycja. Kiedy w trakcie pierwszej części widz z mozołem układa relacje bohaterów tak, by chociaż je zrozumieć, nagle zostaje wytrącony z równowagi - reżyser oferuje mu ni mniej, ni więcej, tylko seans filmowy. Powolne konstruowanie postaci, ich miotanie się w niezrozumiałych parokosyzmach skontrastowane z pojawiającym się nagle dystansem, bogactwo środków aktorskich uzupełnione chaotycznymi sekwencjami dialogowymi Wszystkiego jest jakby za wiele i ta mnogość nie przekonuje.

Zagłada, grożąc swoją nieuchronnością, jest skądinąd bardzo postmodernistyczna - wymusza bałagan na scenie, ale za to nie wymaga sensowności zdarzeń czy nawet logicznego ich uporządkowania. Pozwala przebierać do woli w środkach scenicznych bez wyraźnej koncepcji. A na koniec i tak przechodzi bokiem, jak majowa burza.

Ewelina Szczepanik
Teatr dla Was
9 czerwca 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia