Nudnego Sammy'ego zostawmy samego

Najnowszy monodram w wykonaniu Piotra Machalicy przynosi sporo rozczarowań i to już od razu na samym początku. Z czasem robi się jeszcze gorzej: coraz nudniej, coraz bardziej przewidywalnie i coraz mniej wesoło.
Spektakl zaczyna się zdecydowanie za długim wstępem, który jest nikomu niepotrzebną zabawą reflektorami. Aktor przy dźwiękach muzyki przechadza się po scenie w różnych kierunkach, raz po raz przystaje przy którymś ze sprzętów, zastyga na sekundę w jakiejś pozie, po czym rusza w inne miejsce. Nie wiadomo, po co jest ta teatralna uwertura. Jeśli miała nas wprowadzić w dekadencko-melancholijny klimat, to owszem, na początku to uczyniła, ale po kilkudziesięciu zbędnych sekundach wytrąciła nas z niego, irytując swoją długością. W ogóle cały ów monodram był za długi. Albo może powiem inaczej - był na tyle niedobry, że zmusił widza, aby ten odliczał niecierpliwie minuty do końca spektaklu. Być może pierwszym i podstawowym przyczynkiem do tego teatralnego fiaska był wybór tekstu dramatycznego, który nie charakteryzuje się żadną interesującą intrygą, ani nie niesie ze sobą żadnych odkrywczych filozoficznych dywagacji na temat życia. Rzecz dzieje się w skromnym mieszkaniu tytułowego Sammy'ego, który winny jest sporą sumkę pewnemu mafijnemu koledze. Sammy uruchamia więc zwoje myślowe i stara się zrobić wszystko, by zdobyć pożądaną kwotę. Ma na to zaledwie parę godzin. Szamoce się więc trochę pomiędzy zagraconym parawanem a stuletnim fotelem, potem wpada na pomysł, by podzwonić po znajomych. Od tej chwili główną rolę w tej sztuce pełni telefon. To, w jaki sposób można by ten rekwizyt wykorzystać, czyli "ograć", stanowi o sukcesie lub porażce spektaklu. Niestety, w przypadku częstochowskiego monodramu o sukcesie mówić nie można. Nie powaliły nas nieszczególnie wyrafinowane rozwiązania sceniczne (sztandarowym przykładem może być zupełnie tandetne zakończenie) ani, co gorsza, aktorska rola raczej sztuki nie niosła, a jedynie coraz bardziej ją pogrążała. Aktorstwo Piotra Machalicy było zlepkiem ogranych, powtarzających się gestów i sporadycznych, również nieznośnie prostych i wciąż takich samych min. Tempa aktor nie narzuca żadnego, tzn. wszystko wlecze się leniwie i jest ryzyko, że w trakcie trwania sztuki któryś widz może zmrużyć oko i przysnąć. Bo nic nie będzie go w stanie wytrącić z zapadania w sen! Żadnego wstrząsu, żadnego zwrotu akcji, żadnej oryginalnej reakcji aktora! Przez cały czas trwania monodramu tłukła mi się w głowie jedna myśl: Jaki cel obrali sobie twórcy, wybierając ów dramat? Co chcieli widzom przez niego przekazać? Bo mam wrażenie, że oprócz podglądania człowieka, szamocącego się w sieci własnych machlojek, nie zobaczyliśmy nic więcej. A mogliśmy ujrzeć, jak np.: cenne może być nasze życie, każda jego minuta, jak ważne są: uczciwość, rodzina i dobre relacje ze światem. Ale widocznie za dużo byśmy chcieli zobaczyć... Teatr im. Adama Mickiewicza w Częstochowie, Scena Kameralna Ken Hughes "Mały światek Sammy Lee" reżyseria, scenografia, opracowanie muzyczne: Anna Kękuś - Poks Obsada: Piotr Machalica; głos sprawozdawcy radiowego: Włodzimierz Szaranowicz Premiera: 01.03.2008r.
Marta Odziomek
Dziennik Teatralny Katowice
19 marca 2008

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia