Nurt główny – przystawki

20. Festiwal Szekspirowski

20. Festiwal Szekspirowski był rekordowy i mógł być, choćby poprzez namnożenie rocznicowe, festiwalem wyjątkowym. Jak twierdzą organizatorzy był to największy festiwal szekspirowski na świecie i składało się nań 76 wydarzeń, 32 teatry, 306 artystów i 7 scen w 10 dni. Pod względem artystycznym był to jeden z najsłabszych festów drugiej dziesięciolatki, jednak bez wątpienia Festiwal utrzymał pozycję najważniejszego wydarzenia kultury wysokiej na Pomorzu. Trudno jednak nie zauważyć, że pomorski produkt eksportowy szybko zmierza w kierunku formatu estetycznego Jarmarku Dominikańskiego a liczne niedoróbki organizacyjne, w tym endemiczny wręcz poziom jakości informacji, powodują, że nawet dobre pomysły giną w kisielu bylejakości.

Festiwal Szekspirowski (FS) organizowany głównie przez Gdański Teatr Szekspirowski (GTS) niepokojąco i szybko zmierza w kierunku celebryckiego eventu na wielką skalę, zostawiając w tyle marzenia o ambitnym, innowacyjnym wydarzeniu kulturotwórczym, jakim są najważniejsze festiwale w Polsce (np. Malta czy Boska Komedia).

Chichot Yoricka

Nie było żadnych komunikatów wyjaśniających, więc należy przyjąć, że według selekcjonerów obejrzeliśmy najlepsze prezentacje z danego sezonu, jak mówi regulamin "Konkursu na najlepszą polską inscenizację dzieł dramatycznych Williama Szekspira oraz utworów inspirowanych dziełami Williama Szekspira" (w skrócie: Konkurs o Złotego Yoricka). Warto jednak pamiętać, że "Hamlet" Garbaczewskiego był premierowany w sezonie 2014/2015 a w niezakończonym jeszcze sezonie obecnym (pojęcie sezonu zmieniło się) były takie tytuły, jak np. "Miarka za miarkę" Korsunovasa, "Crazy God" Teatru Pieśń Kozła czy „Burze": z Białegostoku i Polskiego Baletu Narodowego, itd., itd. Wydaje się, że przy problemach finansowych i logistycznych, które sprawiają, że Yorick nie jest lub z rzadka jest prezentacją najlepszych spektakli, należy odstąpić od konkursu lub przeprowadzić go zupełnie inaczej (np. zapraszać najlepsze spektakle w trakcie sezonu i przyznawać nagrody za poprzedni a nie dany sezon, inaczej zbudować skład Jury, odwołać się do szerszego spectrum opinii, w tym widzów – pomysłów jest dużo, nie tylko zresztą na konkurs). W tej chwili Yorick nie ma prestiżu, choć oczywiście każdy dyrektor teatru chętnie przyjmie nagrodę za zwycięstwo jego spektaklu.

Barbara Wysocka po raz pierwszy od dłuższego czasu wystąpiła w Trójmieście bez pomocnej kartki. "Urwała się" na jeden dzień z Bregencji, gdzie przygotowuje premierę "Don Giovanniego". Jej parafraza "Juliusza Cezara" została bardzo dobrze przyjęta przez Warszawę, w Gdańsku spektakl dostał nagrodę za najlepszą inscenizację szekspirowską. To spektakl typowo "warszawski", pouczający, trochę w stylu Bronisława Geremka (nieśmiertelne „Społeczeństwo polskie nie dorosło do demokracji" po przegranej Tadeusza Mazowieckiego w wyborach prezydenckich z kompromitowanym na wszelkie sposoby egzotycznym Stanisławem "Stanem" Tymińskim). To, biorąc pod uwagę, co się zdarzyło w Polsce, także spektakl zabawny. Formalnie i narracyjnie ciekawy, znaczeniowo co najmniej dwuznaczny. Zaczyna się od końca, by szybko wrócić na tory chronologii, siedmioro aktorów gra wiele postaci, czasami się tymi postaciami wymieniają. Grepsy typu: "Idę oglądać Rio", dominująca nonszalancja, Czachor śmieszy w drugiej części. Ta przypowieść o cynizmie władzy i bezradnych rewolucjonistach stających się obowiązkowo nawozem rewolucji, byłaby do przyjęcia, gdyby nie odniesienia polskie. Spektakl jest "gorący", premierowany 3 miesiące po 25 października i przez cały czas irytująco, poprzez muzykę, przypomina o kontekście. Jak prawie każda polska, ambitna manifestacja sceniczna, rzecz jest kodowana i kontrowana, zwykły śmiertelnik nie jest w stanie wszystkiego rozszyfrować a i specjaliści muszą poprawić, by zrozumieć. Zaproponuję pierwszą, samonarzucającą się interpretację, ale niejedyną, wszak Cezar może być np. także metaforą dawnego porządku a rewolucjoniści mogą nosić różne barwy.

"Juliusz Cezar" jest mocno spóźnioną, nieco fałszywą refleksją nad polską historią ostatnich 35. lat, spowodowaną wynikiem wyborów 2015. Nasi liderzy nie potrafili lub nie mogli/nie chcieli sprostać wyzwaniu czasu i czynów, których stali się sprawcami. Po krótkim okresie euforii z Polaków wyszło, co najgorsze, nasza elita polityczna nie dorosła do epokowych wyzwań, zabrakło empatii społecznej, powrócił w kolejnej mutacji podział na "chamy" i "pany". W efekcie rozregulowano państwo, jesteśmy 5., najbiedniejszym członkiem Unii Europejskiej, większość nie wygrała na przemianach ustrojowych i postanowiła dać czerwoną kartkę rządzącym. Polacy nie potrafili skonsumować wolności ("Po co wolność" Kultu), dawnych przyjaciół w rewolucji "pożarła galopująca prostytucja"("Biała flaga" Republiki), przegrani czekają na sygnał z centrali ("Centrala" Brygady Kryzys), który nadchodzi i jest... fragmentem obwieszczenia stanu wojennego głosem Jaruzelskiego, który w ten sposób jest odniesieniem do Jarosława Kaczyńskiego.

I jeszcze o fałszu, choć nie odrzucam szlachetnych intencji twórców teatru zaangażowanego, jakim chce być Teatr Powszechny pod dowództwem Pawła Łysaka (wiele działań społecznych, jedyny teatr, który odważył się wesprzeć październikowy, opozycyjny w stosunku do władz centralnych Kongres Kultury). Ludzie kultury, czy szerzej nawet, choć umownie, inteligencja, wyłączyli się z procesu transformacji zbyt szybko i zajęli się "swoimi" sprawami, stali się jednymi z najbardziej hołubionych beneficjentów przeobrażeń. Trochę "protestując", ale nie za dużo, by nie narazić się środowiskowo, można uzyskać sławę artysty zaangażowanego i wcinać na śniadanie kawior lub banalne już ośmiorniczki. Dlaczego więc mamy słuchać tych, którzy mając kompetencje, i wręcz obowiązek, nie potrafili lub nie chcieli towarzyszyć skomplikowanemu procesowi transformacji? Jaką oni mają dziś legitymację do pouczania i protestu? No właśnie – w czyim imieniu przemawiają? Na pewno nie w imieniu większości wykluczonych i przegranych. Wiem, że prosto i niepopularnie, ale do obrony. Najlepszy na polu bitwy Arkadiusz Brykalski, artystyczny teatr polityczny po raz pierwszy, spektakl irytujący po obejrzeniu, rośnie z dnia na dzień (ciekawe, co będzie za tydzień), ale niezgoda pozostaje.

Trudno zaakceptować nominację "Burzy" Anny Augustynowicz do trójki pretendującej o główny laur. To spektakl nieadekwatny do pozycji, jaką zajmuje ta uznana i bardzo szanowana środowiskowo reżyserka. Krytycy mogą oczywiście doszukiwać się analogii i korespondencji, ale trzeba uczciwie zauważyć, że większość widowni albo spała albo toczyła nieustanne bitwy z Morfeuszem, niektórzy płakali (to skutek uboczny ciągłego ziewania). Monochromatyczny świat Augustynowicz, oglądany po raz kolejny, razi manierycznością, ustawienie aktorów, w tym wielkiego przecież Bogusława Kierca (Prospero) wprawia w poważne zakłopotanie. Za mało pretekstów, by uwiarygodnić przesłanie, choć zdolny krytyk znajdzie głębię, uchodźców, wykluczonych. (pw)

Hamletowska destylacja

W przypadku inscenizacji Krzysztofa Garbaczewskiego przyjmuje się różne powody, aby je odrzucić, akceptować fragmentarycznie lub w całości bronić, nie wdając się w dyskusje nad mniej udanymi scenami. Środowiskowo dano mu prawo, aby eksperymentował i podważał prawdy objawione innymi, czasami niewyszukanymi, choć nie do końca pretensjonalnymi. Jego "Hamlet" to próba odejścia od strukturalnych badań nad tekstem Szekspira, komentarz do wiecznie pokutujących sensów przypisywanych Hamletowi, to również odwołanie się reżysera do osobistej polemiki z mitem Hamleta i... bieżącą sytuacją w Krakowie, choć może szerzej - w naszym pięknym kraju. Dyskurs trzech scenicznych Hamletów przynosi konstatację o niezgłębionych polach interpretacyjnych tekstu i desygnatach znaczeń, którymi świat teatru posługuje się od wieków. Hamlet podlega też "maszynizacji", jest produktem, ekstraktem, ulegającym procesowi destylacji. Wszyscy wokół stanowią dla niego element trybiku, nie są punktem odniesienia. Matka, Horacy, Ofelia mają mu tylko dać przestrzeń do swobodnej autorefleksji i autoprezentacji.

Reżyser przygląda się jak w soczewce zarówno Hamletowi, jak i światu, pozostającemu wciąż w konflikcie z samym sobą, zaprzeczającemu wcześniej uznanym prawdom, wypaczającym je i piętnującym. To właśnie ogromne lustro/soczewka pozostają zapamiętane ze spektaklu, wielkie oko/ucho patrzące z góry, jak również gigantyczna makieta rozlewu krwi. Horacy - narrator wizualizuje wspomnienia o Hamlecie, posługując się obrazem wideo. Kamera podąża zresztą za poszczególnymi postaciami. Widzimy zaplecze teatru, wnętrze kabiny krakowskiego tira, gdzie rozmawiają Poloniusz z Ofelią, widzimy rozgorączkowanego Hamleta miotającego się w strugach deszczu. Wyjście w Krakowie poza przestrzeń teatru to polemika z kołtunerią i twardogłowymi, podsycone krzykiem "przerwać spektakl". W Gdańsku być może i tylko rozszerzono nam pole widzenia. A być może polemika z wrażliwością młodego Garbaczewskiego jest powrotem do intelektualnego wysiłku, pochylenia się nad skutkami cywilizacyjnej niemocy, w którą "wpuszczony" został zarówno Hamlet, jak i widz. (kw)

Wolny Iran musi być, wolny Iran!

Kiedy piszę te słowa, jesteśmy już po meczu Polska-Iran w siatkówce. Wygraliśmy, ale kibice irańscy hejtują w necie, konkretnie na Instagramie, bo Facebooka i Twittera mają zablokowane. Śmieszno-strasznie, ale sytuacja w Iranie, mimo że trochę się zmieniła od rzeczywistości, którą znamy z filmu "Rękopisy nie płoną", nadal jest tragiczna. Potwierdza to zachowanie artystów i reżysera, którzy operowali podczas pobytu w Gdańsku językiem ezopowym na scenie i poza nią. Towarzyszyli im w charakterze przyzwoitek przedstawiciele ministerstwa kultury, dowcipkujący i robiący zdjęcia komórką podczas spektaklu – pewnie po powrocie złożą raport niekoniecznie kulturalny.

"Hamlet" teherańskiego Teatru Quantum, pokazywany już w Europie w 2014 roku, to, jak sami twórcy podają, wolna adaptacja Szekspira. Nie znam na tyle kultury irańskiej, estetyki i przede wszystkim najważniejszego, czyli poczucia humoru, by osadzić propozycję w kontekstach tradycji i współczesności irańskiej. Gdyby traktować inscenizację reżysera Arasha Dadgara w odniesieniu do tradycji europejskiej, można byłoby jedynie wzruszyć ramionami – to awangarda z lat 60-70, manierycznie zagrana, przerysowana do granic wytrzymałości, z arcymonologu tylko jedno zdanie i to siedzącego na kiblu. Ale nie to było najważniejsze.

"Hamlet" jest jedynie pretekstem. Nawet nieprzygotowany widz musiał odebrać teherańską prezentację jako krzyk wolności. Częste aluzje polityczne do współczesności, gęsta, mroczna atmosfera, rzeczywistość podsłuchiwana, rządzi śmierć, grabarz rozdaje karty. Słuszne pokrzepienie ze strony widowni w postaci gorącego przyjęcia jakby obowiązkowe. Do zapamiętania: niebanalna, ciemnoskóra Ofelia, bardzo dobry Klaudiusz. Artystyczny teatr polityczny po raz drugi. (pw)

Niech żyje nienawiść, pogarda, bunt, śmierć

Tmuna Theatre z Izraela zaprezentował jeden z najciekawszych spektakli tej edycji festiwalu. Łącząc teksty stradfordyczka ze współczesnym monologiem Heinera Müllera, reżyserka Nava Zuckerman dowiodła w sposób klarowny i sugestywny, że okrucieństwo i nihilizm wpisane zostały w trzewia cywilizacji, narodów oraz jednostek. Prawda ujawniona poprzez Hamleta nie tylko obnaża iluzje świata politycznego, ale również rozlicza jego samego w świetle bezradności czy bezczynności. Hamlet umiera na oczach widzów, jego rola zdaje się być tylko kurtuazyjna, ale pozostają Ofelia i Horacy. To właśnie Horacy otrzymał przywilej pociągania za sznurki i komentowania, jemu powierzono prowokowanie i ostatnie słowo, dając asumpt do kolejnych przemyśleń. Utrzymał przywilej bycia powiernikiem, strażnikiem i doradcą. Ostatecznie udowadnia, jak umowna jest jego rola w kontekście zbrodni świata i tragedii Szekspira. Ofelia nie wybiera samobójstwa, postanawia dawać świadectwo. Tu mówi Elektra. W sercu ciemności. W słońcu tortur. Do metropolii świata. W imieniu ofiar. Wyrzucam z siebie wszelkie nasienie, które przyjęłam. Mleko moich piersi zamieniam w śmiertelną truciznę. Unieważniam świat zrodzony ze mnie. Duszę świat ze mnie zrodzony między udami. Grzebię go w swoim łonie. Precz ze szczęściem pokory. Niech żyje nienawiść, pogarda, bunt, śmierć. Kiedy uzbrojona w rzeźnicki nóż przejdzie przez wasze sypialnie, wtedy poznacie prawdę.*

Brutalizm ludzi Szekspira zostaje dodatkowo oszpecony przez język Müllera. Niemieckowschodni pisarz nie pozostawia złudzeń w tyleż bieżącym, co uniwersalnym komentarzu sytuacji jak zawsze politycznej. Odwołuje się do rzeczywistości Wschodnich Niemiec, ale również konfliktu izraelsko-palestyńskiego, symbolicznie ujętego jako walka o wiadro ziemi, na której nie pomieszczą się ciała żołnierzy, których skazano na śmierć w bratobójczej walce. Szekspir tylko przychodzi z pomocą, aby głosić o deprawacjach i skażeniu tego świata. Tekst Wisławy Szymborskiej "Dzieci epoki", wykorzystany w całości w spektaklu przez Hamleta, utrzymuje poziom emocji zmierzających do wykluczenia idei o samostanowieniu jednostki. Koncept totalnej zagłady wywoływanej przez niespełnione oczekiwania i ambicje małych ludzi ubranych w mundury i ordery, niemal króluje niepodzielnie. Boga nie ma. Być widzem czy nie być człowiekiem? Być widzem czy nie, być człowiekiem?

Spektator ma czas, aby dokonać wewnętrznych usprawiedliwień podczas czterokrotnej zmiany miejsc. Momenty przejścia (albo Przejścia) służą pozornemu uwiedzeniu widza, wprowadzeniu go w błogi nastrój, że oto znalazł się w teatrze tylko. Niektórzy ocenili zresztą ten teatr jako przestarzały, anachroniczny wręcz. Pod fasadą zaproponowanej formy dostrzec można jednak prostotę i siłę prawdy. Zbyt często banalizujemy prostotę dla pozorów świeżej prowokacji i plątaniny słów.

To ja, Ofelia. Której nie chciała rzeka. Kobieta na stryczku. Kobieta z przeciętymi żyłami. Kobieta ze śmiertelną dawką „Na wargach śnieg" Kobieta z głową w piecyku gazowym. Wczoraj przestałam się zabijać. Jestem sama z moim piersiami moimi udami moim łonem. Druzgoczę narzędzia mojej niewoli krzesło stół łóżko. Niszczę pole bitwy które było moim domem.* Krzyk strażniczki nie ma w sobie nic z banału. (kw)

Nurt główny – przystawki

36 z 37? 38? parafraz sztuk Szekspira (liczba zależy od zaliczenia w poczet dzieł "Henryka VIII" i "Edwarda III") opowiedzianych przy stoliku przez formację Forced Entertainment z Sheffield, przyniosło pierwszą w Polsce prezentację "Króla Jana" i przegląd półek angielskiego Rossmana. Rzecz ciekawostkowa, zaliczenie do nurtu głównego niezrozumiałe, frekwencja średnia i rozczarowanie widzów, którzy wykupili bilety na większą ilość tytułów (niektórzy mieli pretensje o brak widocznej informacji nt. języka przedstawienia, ale brak informacji to już, niestety, powoli norma na FS). Oglądając opowieści o sztukach Szekspira, doskwierało jedno pytanie: ile było pełnych zdań z Mistrza?

Szekspir koncertowo to dwa wydarzenia. Stanisław Soyka z Cracow Singers rozpoczęli uroczyście oraz inauguracyjnie 20. edycję festiwalu a Soyka po 20. latach wrócił do autorskich kompozycji sonetów Szeskpira. Koncert zapowiadany na 90 minut, skończył się nieoczekiwanie, chyba również dla zespołu, już po godzinie. Zaskoczeniem dla niektórych okazało się także symboliczne użycie fortepianu. Soyka wyłącznie raz skorzystał z jednego klawisza, aby nastroić chór. Sam koncert wypadł przyjemnie, choć energia była bardzo stonowana. Podobnie zresztą było podczas koncertu Belgijki Caroll Vanwelden zamykającej festiwal swoimi interpretacjami sonetów Szekspira. Być może uroczysta nuda w jazzowej osłonie miała wpisać się w jubileuszową edycję.

W gdańskiej wersji aktorów włoskich wsparli: Jerzy Michalski z Teatru Muzycznego w Gdyni oraz Wyard fan Penjum (zestresowany, ale dzielny koń, owoc stresu zostawił na scenie) i Paweł Knitter z Teatru Konnego Cabriola. Zapamiętane także: aktor po laryngektomii, mikrofon w przełyku i nierozszyfrowany do końca napis Mene Tekel Peres na dzielnym i dumnym Wyardzie oraz machina z żarówkami. Ersatz Castelucciego zaliczony. (pw)

"Hamlet#casting" wg scenariusza i w reżyserii Anny Król to udana próba zbagatelizowania Szekspira poprzez nagromadzenie niepotrzebnych słów niepokojąco uciekających od jakiejkolwiek prawdy. Literacki weryzm ograniczył się do wybranych fraz, a konwencja gadających głów i próba przypisania im znaczenia wniosły wyłącznie znużenie i poczucie sztuczności w przemawianiu do widza. Zwielokrotniona deklamacja wyjątków z "Hamleta", cytowanie m. in. Jana Kotta, Szczepana Twardocha, Marcina Świetlickiego, odwoływanie się do wątków serialowych i telewizyjnych, grepsowanie, podbite zabiegiem bieżącego filmowania aktora, skutecznie uniemożliwiły zrozumienie celów i sensów tego pomysłu zrealizowanego na potrzeby Big Book Festival. Kwestia roli życia, podnoszona jako clue spektaklu przez realizatorów, wydaje się być aktorską próbą zrozumienia siebie, a nie siebie przez pryzmat tekstu Szekspira. Atutem okazały się wyłącznie muzyka na żywo i śpiew wykonywane przez Leskiego i Skubasa.

Silviu Purcărete "Snem nocy letniej" z zespołem Teatru Bałtycki Dom z Petersburga otworzył nowy rozdział w podejściu na pewno do tego tekstu. Wykorzystując zewnętrzne atrybuty aktorów, nadał wymowne, groteskowo-farsowe znaczenie całości przekazu. Reżyser przypisał "realnemu" wątkowi znamiona politycznych prawd lokalnych (struktura familijno-mafijna), co może specjalnie odkrywcze nie było. Artystyczne walory jego inscenizacji zostały wydobyte przede wszystkim dzięki koncepcji plastyczno-poetyckiej oraz kuglarsko-komicznej. Widać u Purcărete tendencje do niemal operowych obrazów, otwierających głębię znaczeń i tajemnicy, zaplanowanych kontekstów literackich (Oberon niczym Woland, Puk jak Behemot z "Mistrza i Malgorzaty"), a nawet filmowych (Oberon jako przedstawiciel kościelnego patrycjatu od Felliniego w znakomitym, wielofunkcyjnym kostiumie, Puk podobny do Edwarda Nożycorękiego). Reżyser bawi się konwencjami, chcąc uzyskać gęsty konsensus interpretacji i wywołać "uniwersalną puentę". Poznajemy inny, od zwyczajowych, pomysł na osobowości kochanków rzuconych przypadkowi i fanaberii trzymających władzę. W grze dominuje ekspresja, mieszcząca się w ramach "konwencjonalnej" ekstrawagancji. Znużenie przychodzi na koniec, kiedy zupełnie niepotrzebnie multiplikuje się scenę dworskiego pokazu. (kw)

Off co, czyli odwieczne problemy

O randze festiwalu świadczy z reguły przegląd/konkurs główny. Kwalifikowanie spektakli do nurtów festiwalowych właściwie co roku pozostawia mniej lub więcej do życzenia. Od kiedy Festiwal zrezygnował z próby diagnozy i nie ma ambicji tematyzowania i kontekstowania, pojęcie offu zupełnie się zamazało. W tym roku Krzysztof Grabowski, odpowiedzialny od kilku lat za ten nurt, "poszalał". Nie dość, że zamienił dotychczasowy przegląd w konkurs z nagrodami finansowymi, to zakwalifikował do niego 28 spektakli, performansów, tańców, improwizacji i filmów (pełna lista). Konia z bryczką temu, kto potrafi to porównać i ocenić albo poznać kryteria. Brawa za rozszerzenie festiwalu na Trójmiasto i nowe miejsca, apel o bardziej sprecyzowane kryteria w przyszłości.

Zobacz wyniki konkursów Festiwalu Szekspirowskiego

Najodważniejszą z obejrzanych propozycji był "Makbet - wina pramatki" według konceptu i w wykonaniu trzech performerek: Moniki Wińczyk z Poznania oraz Katarzyny Pastuszak i Magdaleny Mellin z Trójmiasta (ta ostatnia była również autorką tekstów). Blisko godzinny performans bardzo podzielił widzów, z których duża część nie dotrwała do końca. To zrozumiała reakcja na intensywny przekaz, wszak zadaniem performansu jest prowokowanie widza i jego nawyków estetycznych. Pastuszak i Wińczyk specjalizują się w przekroczeniowym performansie fizycznym, poligonem sztuki jest dla nich własne ciało. Mellin, nowej osobowości performatywnej w naszym regionie, bliższe są obrazy i słowo, traktowane wszechstronnie: znaczeniowo, rytmicznie i po prostu użytkowo.

"Makbet - wina pramatki" sięga głęboko, do prapoczątku. Odwołuje się do archetypów człowieczeństwa i kobiecości, nie prowadzi jednoznacznej linii znaczeniowej, ale zmusza do zadania sobie pytań o praźródło naszego lęku i jestestwa, jeszcze sprzed grzechu pierworodnego. Komunikat nie ogranicza się do antropologii, jest także krzykiem współczesnej kobiety. Refrenizowane "Moje ciało – mój wybór", powracające werbalnie sprzeczności tkwiące w paradygmacie powinności, u której podłoża stoją nakazy religijno-społeczne, są przejmującym manifestem wolności. (pw)

W offowym przeglądzie wystąpiła Franciszka Kierc, była długoletnia tancerka Bałtyckiego Teatru Tańca, w monodramie "Dwa ukochania" inspirowanym "Sonetem 144" Szekspira. Po kilku latach nieobecności w Gdańsku, utalentowana i zjawiskowa artystka zaprezentowała poprawną, kilkunastuminutową odsłonę taneczno-muzyczną poświęconą szaleństwu miłości, która miesza obłęd ze świętością. Gorące przyjęcie ze strony trójmiejskich artystów, wyjątkowa obecność samych Izadory i Marka Weissów, wpisały się niewątpliwie po stronie plusów.

Pod koniec zeszłego roku odbyła się premiera "Lady M." w reżyserii Idy Bocian, spektaklu zakwalifikowanego do tegorocznego offu festiwalowego. To aspirujący artystycznie spektakl, z zaskakującym, zwizualizowanym pomysłem na wprowadzenie innych postaci. "Lady M." rozgrywa się w jednym pomieszczeniu, wyposażonym w kilka domowych atrybutów oraz ekran/monitor i oczywiście pilota/kontrolera bezprzewodowego. Bohaterka, którą można ulokować w średnim przedziale wiekowym lat około trzydziestu, wiedzie unormowane życie samotnej użytkowniczki gier. Ma ambicje, jest zaborcza, przedsiębiorcza i wynajduje same konstruktywne rozwiązania. Selekcjonuje żywych, liczy umarłych, konfabuluje w archaicznym środowisku językowym oraz współczesnym środowisku oprogramowania. Usuwa wszelkie przeszkody, aby dojść do władzy, oszukuje nawet program i "ściemnia" widzom. Czytaj całą recenzję.

Na festiwalu nie zabrakło improwizowanego nurtu kabaretowego. Jury dostrzegło potencjał "Szekspiracji" Peletonu (Ewa Czernowicz, Karolina Rucińska, Małgorzata Tremiszewska, Wojciech Tremiszewski, Hubert Świątek), działającego od dwóch lat głównie w Sopocie. Grupa otrzymała wyróżnienie w kwocie 700 zł za osobowość sceniczną i poczucie humoru. Widzowie docenili głównie inteligentne, improwizowane komunikaty wzmocnione niewymuszoną interakcją z publicznością. W podobnej formule próbował przebić się do publiczności tajemniczy Wojtek w stylizowanym na kabaret programie "Jaki jest twój bagaż?". Pretensjonalny dowcip często zasadzał się na grubych żartach czy wulgaryzmach. (kw)

Wydawnictwa okolicznościowe

Z okazji jubileuszu Fundacja Theatrum Gedanense wydała dwa albumy. "Teatr dwóch czasów. Spacer po Gdańskim Teatrze Szekspirowskim" to rozkodowanie jezyka architektury budynknku przy ul. W. Bogusławskiego 1. To, co wydaje się niejasne czy odrzucone w pierwszym oglądzie szkatuły/sarkofagu, może nabrać barw dzięki tekstowi profesora Jerzego Limona i zamieszczonym ilustracjom. Być może nawet termin "apologia niewygody", ukuty przez Jarosława Zalesińskiego a odnoszący się do argumentów zwolenników budynku, nabierze innych rozmiarów.

"Planeta Szekspir. Druga dekada Festiwalu Szekspirowskiego w Gdańsku 2007-2016" pamięci profesora Andrzeja Żurowskiego, pod redakcją Barbary Świąder-Puchowskiej, z posłowiem Jerzego Limona, to obszerna publikacja zawierająca recenzje i zdjęcia powstałe na okoliczność dziewięciu kolejnych edycji. Tegoroczny festiwal został zapowiedziany poprzez przedstawienie programu fragmentami recenzji i wyjątkami z materiałów promocyjnych. W albumie nie znalazły miejsca szczegółowe informacje o liczbach, miejscach a charakter poszczególnych edycji ujęty został skrótowo tylko we wstępie, dając początek do dyskusji, a nie polemikę jako taką. Album poprzez ilość zamieszczonych tekstów użytkowych nie zbliża się do poziomu naukowego opracowania, co dziwi w kontekście wcześniejszych edycji pod redakcją profesora Jana Ciechowicza ("Konkurs szekspirowski - wczoraj i dziś", wyd. 1997, "Gdańsk jest teatrem. Dziesięć lat Festiwalu Szekspirowskiego 1997-2006", wyd. 2006). Ocena festiwalu powierzona została w całości dziennikarzom, nie zawsze specjalistom w wąskiej dziedzinie teatru, co z jednej strony jest wyrazem doceniena ich wysiłku, ale z innej perspektywy - oczekiwać by można akademickiej oceny dekady Festiwalu Szekspirowskiego, najobszerniejszego i najbardziej prestiżowego w regionie. Wszystkie zamieszczone w albumie recenzje i opinie są dostępne w internecie, na ogólnopolskim wortalu e-teatr, co w XXI wieku ułatwia wyrobienie sobie zdania, ale osłabia sens tak sformatowanego wydawnictwa. Na ocenę wpływa także brak innych źródeł poza e-teatrem (choćby teatralny.pl) i zaskakująco spora ilość błędów.

Za kilka tygodni ma się ukazać dwutomowa antologia wierszy współczesnych poetów do obrazów Henryka Cześnika. Pozycja przygotowana przez Tadeusza Dąbrowskiego i Janusza Górskiego, zapowiadana jako dzieło sztuki wydawniczej, nie będzie dostępna w sprzedaży. (kw)

Kultura "odhaczona" albo jubileuszowe czepialstwo, czyli co dalej?

Gigantyczny, nieosiągalny dla innych tego typu instytucji budżet, baza i umiejętności pozyskiwania dodatkowych środków, przychylność władz i lokalnego biznesu, patronat Księcia Walii, wiele innych atrybutów i wreszcie, the last but not the least, wizjonerska osobowość profesora Jerzego Limona, nie tylko Człowieka Roku, ale co najmniej Dekady, dysponującego wielkim prestiżem i władzą, zobowiązują do adekwatnego potraktowania Festiwalu. Poza tym GTS i FS to być może jedyna z wielu powodów (nie tylko finansowych) szansa stworzenia wydarzenia godnego Gdańska i regionu.

Paradoksalnie po oddaniu do użytku siedziby, zniknęła dawna energia i zanika szlachetność idei. Festiwal zrutynizował się, w cenie są slogany i reklamowe epitety. W komunikatach wysyłanych przez GTS i FS dominuje nomenklatura pr-owa, a jakość informacji, często jej brak po prostu, zdumiewają. Po dwóch latach bezskutecznych uwag i próśb o lepsze informowanie, trzeba po prostu przyjąć, że Festiwal i Teatr zrezygnowały ze standardów informacyjnych. Prezentowanie bardzo trudnych czasami i mocno zanurzonych w kontekstach widowisk bez przygotowania i oprawy to właśnie "Kultura odhaczona". Szkoda, że środowisko GTS idzie tą drogą.

Przykładów jest mnóstwo – choćby brak oprawy dla Castelucciego oraz Irańczyków. W pierwszym przypadku tylko wtajemniczeni w ostatniej chwili dowiedzieli się o projekcji filmowej pierwowzoru, niestety podobno bardzo słabej jakości i do tego tylko po włosku. W drugim przypadku stracono kapitalną szansę przybliżenia kultury i współczesności irańskiej. Iran jest obecnie na "topie", nawet tak mały, ale ambitny festiwal jak Sopot Film Festival zrobił to lepiej, zauważył zjawisko, dając godną reprezentację filmową z dodatkiem prelekcji. A gdyby tak jeszcze ktoś pomyślał i próbował połączyć te dwa fakty? Współpraca instytucji i animatorów kultury w Trójmieście to wielki i smutny temat.

Niektórych irytowała konferansjerka na poziomie remizy strażackiej i podziękowania dla sponsorów przed spektaklami, denerwowały wpadki konferansjerów. Nie było smaczków, kolorytu, kuluary były nudne, panowało chyba ogólne samozadowolenie. (...)

Może warto zatrzymać się na chwilę i dokonać profesjonalnej ewaluacji? (...)

Skoro Festiwal Szekspirowski zrezygnował z ambicji profesjonalnej oceny aktywności szekspirowskiej w Polsce, próby tematyzowania trendów światowych i tworzenia niezapomnianych wydarzeń i spotkań (np. zestawienia dwóch "Makbetów" polsko-rosyjskich Garbaczewskiego i Klaty), powinno się pojawić coś w zamian, by FS tworzył jakość. (...)

Wielkie festiwale mają formułę showcase, są wizytówką miasta i Regionu – podobnie powinno być z Szekspirowskim. Festiwal powinien otworzyć się także na nowe osoby, jeśli chcemy konkurować z Krakowem, Poznaniem czy Wrocławiem. To byłby gest ze strony Jerzego Limona. Gdyby dopuścił na początek lokalnych kuratorów, rozpisał otwarty konkurs z prawdziwego zdarzenia, zaistniałaby nowa jakość, powstałaby wrzawa, tak potrzebna zapatrzonemu w siebie gdańskiemu środowisku intelektualnemu. Wtedy Teatr Szekspirowski byłby kulturotwórczy pod każdym względem, stałby się wielką wartością. To, że i tak jest najlepszy w Regionie, jest smutnym świadectwem pozycji gdańskiej kultury na mapie polskich festiwali. Mówić o tym trzeba z ogromnym smutkiem a w lokalnym błogostanie takie konstatacje są bardzo niebezpieczne, bo panuje przekonanie, że jesteśmy najlepsi, a ESK nie dostaliśmy wyłącznie przez niedobrego ministra wrocławskiego Zdrojewskiego. Mamy niewykorzystywany potencjał intelektualny i artystyczny, brakuje iskry lub Iskrzącego, by go pobudzić. Może sygnał nadejdzie z "... the world's most inspiring venue"?*.

___

*Tytuł folderu promocyjnego GTS.

Katarzyna Wysocka, Piotr Wyszomirski , Piotr Wyszomirski
Gazeta Świętojańska
16 sierpnia 2016

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...