O człowieku bez tożsamości

"Dozorca" - reż: Piotr Cieślak - Teatr Narodowy w Warszawie

Brak odniesienia do wyższych wartości czyni człowieka nieszczęśliwym i zagubionym. Zawiesza istotę ludzką w jakiejś pustce, z której nie ma wyjścia. A jeśli nawet złudnie wydaje się, że jest, to i tak prowadzi ono do następnej pustki.

Ta klaustrofobiczna przestrzeń w sensie psychologicznym nie może napawać człowieka radością, bo zamyka mu perspektywę i celowość dalszej egzystencji, odbiera nadzieję i prowadzi donikąd. A przecież cała struktura duchowo-psychiczno-emocjonalna człowieka nastawiona jest właśnie na nadzieję. Jej brak oznacza zarazem bezsens egzystencji. W "Dozorcy" Harolda Pintera trzech mężczyzn przeżywa ból egzystencji. Każdy na swój sposób, bo każdy z nich o czym innym marzy i czego innego pragnie. 

"Dozorca" jest sztuką o beznadziei. Sztuką o ludzkiej samotności. Sztuką o tym, że człowiek mimo przebywania w otoczeniu innych nie potrafi wejść z nimi w relacje. Brak wzajemnej komunikacji musi prowadzić do obcości, a ta z kolei do poczucia niepotrzebności. To świat nadzwyczaj ponury, przeczący naturze człowieka. I w takim świecie umieszcza Pinter swoich bohaterów. Jakby za karę. Tylko za jaką karę? Tego nie wiemy, albowiem Pinter tworzy wokół swoich postaci pewną aurę tajemnicy. Ale osoby te wyjęte z kontekstu społecznego w pewnym sensie pozbawione są tożsamości.

Właściwie to nie wiadomo, skąd tak naprawdę przybywa tytułowy dozorca Davies (Janusz Gajos). Podaje różne miejscowości, gdzie bywał, wymienia też różne imiona, pod którymi funkcjonuje. Jest starym człowiekiem bez przynależności do określonego miejsca, bez poczucia czasu i bez określonej identyfikacji. No i bez środków do życia. To bezdomny, którego wyrzucono na bruk już z kolejnej pracy i nad którym ulitował się młody człowiek Aston (Oskar Hamerski). Zaprosił go do swojego domu, wprawdzie zrujnowanego i wymagającego remontu, ale jeden pokój - właśnie Astona, nadaje się jeszcze do zamieszkiwania. Aston oferuje bezdomnemu pobyt do czasu, aż coś sobie znajdzie. Davies początkowo jest nieco onieśmielony, wkrótce oswaja się z nową sytuacją, choć do końca nie pojmuje gestu Astona. Jak to, tak zupełnie bezinteresownie ten młody człowiek pozwala jemu, obcemu włóczędze, mieszkać u siebie, daje mu jeść, kupuje buty, a nawet zostawia klucz do mieszkania? Daviesowi nie mieści się to w głowie. A gdy już oswaja się z sytuacją i wie, że ma gdzie mieszkać, zaczyna mieć wymagania. Staje się natrętny i co chwilę czegoś się domaga. A to przeszkadza mu otwarte okno w nocy, a to Aston kupił mu za małe buty, a to stara kuchenka gazowa stoi za blisko łóżka, itd., itd.

Sytuacja Daviesa zmienia się diametralnie, gdy pojawia się Mick (Karol Pocheć) i okazuje się, że jest bratem Astona. To Mick jest właścicielem tej rudery, która wymaga remontu. Kupił ten dom, by jego brat miał gdzie mieszkać. Davies, zorientowawszy się, kto tu jest panem, natychmiast zmienia front i przypochlebia się Mickowi, ignorując Astona, a nawet strofując go raz po raz. Perspektywa otrzymania stałej pracy jako dozorcy domu jeszcze bardziej go rozzuchwala. Kiedy jednak zaczyna przesadzać w krytykowaniu Astona i Mick, stając w obronie brata, każe wynosić się Daviesowi, ten ponownie zmienia front i zaczyna się podlizywać Astonowi, dyskredytując z kolei jego brata. W rezultacie wszystko wskazuje na to, że Davies wróci do bezdomności i znowu znajdzie się na ulicy. Tego wprawdzie Pinter już nie pokazuje w sztuce, ale wyraźnie sugeruje to finałowa scena i bezradne pytanie Daviesa: "Gdzie ja pójdę?".

Przedstawienie Piotra Cieślaka utrzymane w tradycyjnej konwencji zrealizowane jest precyzyjnie, zgodnie z literą tekstu autorskiego. Reżyser ani na jotę nie wychodzi poza tekst i nie próbuje wystawiać sztuki Pintera (napisanej w 1959 r.) w modnej dziś estetyce. Piotr Cieślak zaufał aktorom. W rezultacie powstał właściwie spektakl aktorski Janusza Gajosa. Dwaj pozostali wykonawcy, Oskar Hamerski i Karol Pocheć, pozostają raczej w tle. I to z różnym skutkiem, raz z lepszym, raz z gorszym. Aston Hamerskiego jest wyciszony. Nie zawsze był taki. Kiedyś wykazywał nadmierną pobudliwość, znalazł się więc w szpitalu psychiatrycznym, gdzie zaaplikowano mu terapię elektrowstrząsową. Od tamtej pory jest aż nadto spokojny, cichy, zamknięty w sobie, introwertyczny. Oskar Hamerski owo wyciszenie chwilami pojmuje tak dosłownie, że jego kwestie nie dochodzą do widowni. Zupełnie odwrotnie niż Karol Pocheć grający Micka z niepotrzebną nadekspresją.

Janusz Gajos zagarnął całą przestrzeń psychiczną spektaklu. I nie tylko dlatego, że gra główną rolę, ale z powodu silnej osobowości artystycznej. Ten znakomity aktor z pełną świadomością wykonuje każdy szczegół w budowaniu postaci Daviesa. Czy to będzie mimika, czy powolny obrót głowy, czy niby wykonany od niechcenia gest ręką, czy słynne Gajosowe uniesienie palca w górę, czym akcentuje swoją konkretną kwestię i skupia na niej szczególną uwagę widza, czy też będzie to niby zupełnie przypadkowe i nieważne poprawienie jakiegoś detalu przy ubraniu jak spodnie, pasek itp., czy będzie to chwilowe zawieszenie głosu, zmiana tonacji, czy też cokolwiek innego - zawsze jest to świadomie użyty przez aktora środek wyrazu.

Janusz Gajos gra postać człowieka dość złożonego charakterologicznie. Gdy pojawia się w domu braci, doprowadza w pewnym momencie do sytuacji konfliktowej między nimi, jest intrygantem, egoistą, osobą prymitywną w ocenie ludzi i zdarzeń. A czasem wręcz kanalią, kiedy szantażuje Astona zakładem psychiatrycznym. Nie może więc budzić sympatii widza. Ale kiedy w finale przestraszony utratą łóżka do spania i dachu nad głową znowu zmienia front i zwraca się do Astona: "Niech pan powie, że mam sobie pójść" - budzi litość i zwyczajnie po ludzku robi nam się go żal. Szkoda tylko, że zabrakło wyraźnej pointy w finale przedstawienia.

Natomiast nijak ma się do spektaklu okropna scenografia zagracająca scenę jakimiś rupieciami wyciągniętymi ze śmietnika: świecące kabelki, telefony komórkowe, telewizory, stara lodówka, zepsuta, pokryta rdzą kuchenka gazowa, zdezolowane krzesła, ogólny brud. To ma być śmietnik życia? Odzwierciedlenie wnętrza bohaterów? Temat dawny, przechodzony, ograny już na różne sposoby. Ta graciarnia nie służy przedstawieniu.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
18 marca 2010

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia