O czym wolno marzyć?
„Kasie" – aut. Wojciech Tremiszewski – reż. Filip Gieldon – Lubuski Teatr w Zielonej GórzePrzyspieszone tętno, płytki oddech, odruch rytmicznie odbijającej się nogi – stres zmieszany z ekscytacją. Emocje sięgające zenitu na chwilę przed czymś wyjątkowym – wyścigiem życia. Błyszczące sportowe auto kontra migające czerwone światła stopu. Noc należy do nich. Marzenia bombardują umysły wszystkich tych, których dzień nie skończył się wraz z zachodem słońca.
Główna bohaterka spektaklu „Kasie", napisanego przez Wojciecha Tremiszewskiego i wyreżyserowanego przez Filipa Gieldona w Lubuskim Teatrze w Zielonej Górze, co noc wychodzi na dach bloku, aby odpłynąć w równoległą rzeczywistość. Gdzie zabiorą ją marzenia?
Kasia (Marta Stalmierska) to przykładna żona, matka i gospodyni domowa. Gdyby nie współczesny kostium można by ją z łatwością wpisać w obraz żon z amerykańskich kreskówek lat 60. XX wieku. Dzielnie stoi przy desce do prasowania, dzierży żelazko i z cierpliwością wysłuchuje telefonu od męża, który z pracy informuje ją, że wróci późno – zmęczony i z gorączką. A może bohaterka ma trójkę dzieci? Jak Wilma z „Flintstonów" (reż. Joseph Barbera, William Hanna) czy Jane z „Jetsonów" (reż. Joseph Barbera, William Hanna), wiernie pilnuje domowego ogniska, zmuszając się nawet do wzorcowych relacji z teściową.
Pojawiająca się muzyka w stylu retro budowała klimat tamtych dekad i przenosiła widza do pełnych sprzeczności Stanów Zjednoczonych minionego stulecia, gdzie pod powierzchnią konserwatywnego modelu rodziny zaczynały tlić się głębokie społeczne przemiany.
Naprawdę podziwiam pracę aktorów włożoną w przygotowanie tej sztuki. Oprócz tego, że musieli odegrać role (mówić tekst, operować mimiką czy gestem), to jeszcze wielokrotnie się przebierać i zmieniać układ dekoracji. Mnogość przebiórek (kostiumy: Iga Sylwestrzak) i dynamika scenografii (autorstwa Pauliny Czernek-Baneckiej) robiły ogromne wrażenie. Każdy z aktorów zasługuje na długi aplauz.
Uniwersalne obrazy (nie)zwykłego życia głównej bohaterki zostały przeniesione na teatralną scenę, na której pojawiły się: salonowa ława, kanapa, piwniczny regał z wekami, a nawet kominy dachowe – co dało iście filmowy efekt ujęć. Czworo aktorów stworzyło kinową panoramę postaci. Gdy Kasia uciekała myślami od rutyny szarej kury domowej, do jej realiów wkraczały kolejne wcielenia: kelnerka z fastfoodowej sieciówki z łatwością poruszająca się na wrotkach, prostytutka o urodzie Mii Wallace z „Pulp Fiction" (reż. Quentin Tarantino) czy znerwicowana pracowniczka call center – wszystkie znakomicie odegrane przez Zofię Tkaczyńską.
Jakub Mikołajczak zaprezentował niesamowitą elastyczność aktorską – potrafił wcielić się w krnąbrnego synka Kasi bawiącego się klockami, by zaraz potem przedstawić sylwetkę szemranego przyjaciela z czasów szkolnych, Chudego.
Robert Kuraś również zachwycił swoim talentem – jego rola Pawła, męża Kasi, była doskonała. Scena randki w restauracji, podczas której Kasia zaskakuje go pytaniem, który bank najlepiej obrabować długo zostanie w mojej pamięci. Kuraś w niebywale plastyczny sposób pokazał wyobrażoną scenę napadu. Tembrem głosu i ruchami ciała nakreślił realny obraz zdarzeń.
Ruch sceniczny autorstwa Justyny Kaczmarskiej-Orawiec w wykonaniu aktorów był na naprawdę wysokim poziomie – szczególne wrażenie robiły sceny w zwolnionym tempie.
Marzenia Kasi zastępują jej realne życie. W pewnym momencie pojawia się pytanie: w jakim świecie chciałaby żyć? Gdzie jest granica pragnień i kiedy stają się one niebezpieczne? W dzisiejszych czasach jesteśmy więźniami własnych marzeń. Pragniemy coraz więcej, a nasza codzienność przestaje nam wystarczać. Kasia, jak nastolatka, poszukuje własnego miejsca w życiu. Czy ziści się jej American Dream czy może będzie to raczej American Nightmare?
Widowisko Lubuskiego Teatru w Zielonej Górze pt. „Kasie" autorstwa Wojciecha Tremiszewskiego w reżyserii Filipa Gieldona, to sztuka, której warto poświęcić czas – również po wyjściu z teatru. Spektakl nie tylko skłania do refleksji, ale także bawi, co pozwala widzowi zachować równowagę w tej – jednak niełatwej – historii o kobiecie, która oprowadza nas po swoich czterech (jak w piosence Kultu) pokojach, dopóki jeszcze może stać, ponieważ czuje, że: „To dziś jest noc, ostatnia noc. Zarazem pierwsza noc reszty życia...".