O Kantorze, o sobie

Na rocznicę śmierci Tadeusz Kantora jego aktorzy przygotowali spektakl - choć właściwsze byłoby pewnie słowo seans. Albo wieczór wspomnień, ubrany w teatralną formę.
Od Kantora trudno się uwolnić - był zbyt zaborczą osobowością, żeby lata spędzone w jego teatrze nie wpłynęły na życie i sposób uprawiania sztuki ludzi z nim związanych. I o tym trochę jest ten spektakl. Aktorzy, którzy grali u Kantora, noszą w sobie pamięć ról i przedstawień. Pamięć ta przychodzi nieoczekiwanie, fragmentami, strzępkami. Tomasz Dobrowolski, który był akustykiem Cricotu i grał też Pedla w "Umarłej klasie", w spektaklu Wełmińskiego wstaje od konsolety, wkłada czapkę i śpiewa "Gott erhalte", gdy ze sceny padają słowa: "no to mamy wojnę...". Fragment "Umarłej klasy" ożywa na moment, potem ożywa ślub Matki i Ojca z "Wielopola, Wielopola", czyli Andrzeja Wełmińskiego i Teresy Wełmińskiej. Wełmiński odkrywa zdumiony i nieco przerażony, że pod płaszczem nosi mundur. Taki sam, jak ten, który miał w "Wielopolu", co widzimy na wielkiej fotografii ze spektaklu za jego plecami. Nakładają się dwa czasy, z głośników dobiega przytłumione nagranie sceny z "Wielopola", aktorzy powtarzają gesty, które przez lata grania weszły w ich ciała. Powtarzanie i przypominanie - bardzo z ducha teatru Kantora - to zasada całego spektaklu. Pojawiają się sceny z dawniejszych przedstawień - "Mątwy", "Wariata i zakonnicy", z pierwszych, niekantorowskich działań Cricotu - "Kineform" Andrzeja Pawłowskiego czy śpiewana przez Jana Güntnera piosenka maszyny do szycia Teatru Karbunkuł. Kantorowskie z ducha jest też miejsce, w który grany jest spektakl: wąska i surowa Scena w Bramie przypomina trochę piwnicę Krzysztoforów, zawsze za ciasną, w której upychano publiczność i aktorów. "Umarła klasa", grana w kącie Krzysztoforów, robiła o wiele większe wrażenie niż w większych przestrzeniach, do których ją przenoszono w późniejszych latach. Z ducha Kantora jest też cała trupa aktorska - podejrzani komedianci przetaczający się przez scenę, zbici w kłąb, wyglądający zza dyktowej ścianki, zmagający się z tekturowymi pudłami, usiłujący zaistnieć fragmentem roli, strzępkiem dialogu. Na końcu efektownie wyjaśniają etymologię nazwy Cricot - na ścianie, w blasku fajerwerków, pojawia się neonowy rysunek Zbigniewa Gostomskiego "To cyrk", a z zawieszonych pod sufitem liter układa się napis "Cricot" - anagram "To cyrk"... Seans Andrzeja Wełmińskiego nie dorównuje spektaklom Kantora (nie ma zresztą takich ambicji), jest bałaganiarski, niepozbierany, chwilami nużący, chwilami przegadany. Ale lepszy taki bezpretensjonalny wieczór niż solenna akademia ku czci wielkiego artysty. Aktorzy Teatru Cricot 2 i Teatru M.I.S.T. "Minęło, minęło, i tak przeminą wszystkie historie...", scenariusz i reżyseria - Andrzej Wełmiński, premiera na Scenie w Bramie 8 grudnia 2007 r.
Joanna Targoń
Gazeta Wyborcza Kraków
11 grudnia 2007
Portrety
Tadeusz Kantor

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia