O latarni na środku niczego

,,Lighthouse" - reż. Robert Eggers - Kanada / USA

Poprzedni rok był wyjątkowo obfity w oryginalne pozycje horrorowe, za sprawą ciekawego przypadku, który sprawił, że właśnie na 2019 rok przypadły premiery filmów, których twórcy mieli za sobą bardzo udany debiut wpisujący się właśnie w konwencję kina grozy. Mowa o ,,To my" Jordana Peele, ,,Midsommar" Ariego Astera i ,,Lighthouse" Roberta Eggersa. I choć w każdym ze wspomnianych filmów były obecne elementy stylu znane z debiutów, to nie obyło się bez głosów krytycznych (często dużo bardziej niż w przypadku pierwszych filmów).

Może to być dowodem na to, że widownia raczej jest sceptycznie nastawiona do wzbogacenia gatunku o nowe środki i tematykę, ale można także odnieść wrażenie, że teraz mocniej wybrzmiewała krytyka skierowana w te same aspekty filmu, co w przypadku wcześniejszych dzieł – zarzuty o brak logiki, sensu, ciągłości, które miały być tłumaczone pseudoartystycznymi aspiracjami. Pewien brak klarowności w filmowym opowiadaniu wybrzmiewa tu jednoznacznie jako wada – szczególnie w przypadku ,,Lighthouse".

Najbardziej powszechna definicja błędu zakłada, że musi być on niezamierzony, aby zostać jako takowy zakwalifikowany. Warto się zatem zastanowić, czy faktycznie Eggers zapomniał o tym, żeby wyjaśnić o co chodzi w jego filmie, czy może jednak jest w tym jakaś świadoma stylizacja, mająca nas na coś nakierować. Sama oryginalność formy mimowolnie kieruje widza w stronę refleksji o filmie jako efekcie pracy twórczej reżysera, osoby, która stoi za tymi wszystkimi decyzjami, które wpłynęły na ostateczny, niecodzienny obraz filmu (jak niespotykany już format obrazu czy ledwie zrozumiały język). Zupełnie jakby film sam nas zapraszał do rozłożenia go samodzielnie na części pierwsze, do rozwiązania zagadki samemu. Jest to cecha ściśle trzymająca się kina eksperymentalnego, ale i arthouse'u, do którego przecież ,,Lighthouse" mimo gatunkowej otoczki należy.

Seans nowego filmu Roberta Eggersa może albo być najwspanialszą przygodą filmową od dawna, albo nudą nie z tej ziemi, bo za krytykami można powtórzyć, że samej treści podanej wprost jest tutaj bardzo niewiele, mnóstwo pozostaje w sferze domysłów, niedopowiedzeń. Istnieje zatem bardzo silna pokusa, aby w takiej sytuacji rozłożyć bezradnie ręce i stwierdzić, że film jest bez sensu i straciliśmy tylko czas i pieniądze. Ale wtedy zauważamy w filmie jakąś wskazówkę, trop – czy to w postaci jednookiej mewy, czy syreny, powracającej w różnych postaciach, czy w powtórzeniu imienia Thomas. I idziemy za nim, kuszeni obietnicą rozwiązania tej zagadki.

Mit o latarni
Niemalże od samych początków istnienia X muzy spotkać można porównania seansu filmowego do snu – przygody przeżywanej wspólnie z innymi, jednak skrajnie zindywidualizowanej, intymnej niemalże. Warto pochylić się nad tą analogią w kontekście tego, że Joseph Campbell definiuje sen jako spersonifikowany mit – historię, w obrębie której wybrzmiewają archetypy znane ludzkości od zarania dziejów, przechowywane w podświadomości. I w takim rozumieniu ,,Lighthouse" jest bardzo bliski snom.

Okoliczności w jakich się znajdujemy sprzyjają uogólnieniom, przez swoje nieokreślenie – nie wiemy gdzie, ani kiedy konkretnie dzieje się akcja, nie znamy bohaterów, za którymi mamy iść. Jakichkolwiek odwołań do świata istniejącego poza latarnią jest bardzo niewiele, a jak już się pojawiają mamy wszelkie podstawy by wątpić w ich prawdziwość, istniejemy zatem w ramach tego filmu w wielkiej próżni. W kluczowej scenie starszy latarnik zapyta młodszego, zapyta też nas: ,,How long have we been on this rock? Five week? Two days? Where are we? Help me to recollect, who are you again, Tommy?". Pytaniem tym zostajemy postawieni na równi z bohaterem, bo przecież my sami tego nie wiemy, zatem pogrążamy się w szaleństwie wraz z nim. Istniejemy w świecie, gdzie czas rządzi się swoimi prawami, o ile w ogóle istnieje, a nie zatrzymał się w religijnej koncepcji czasu sakralnego. Istniejemy w wielkim nigdzie, skąd ,,wyrasta drzewo życia, jest to sam wszechświat. Korzenie tego drzewa tkwią w podtrzymującej je ciemności, na jego wierzchołku przysiadł złoty ptak słońca, a u podnóża tryska nigdy nie wysychające źródło". Ten znajomo brzmiący opis oryginalnie opisywał miejsce znane w mitologiach świata jako jego pępek, punkt centralny, który jest dla bohatera miejscem najgłębszego poznania samego siebie. Eggers zatem skłania nas do spojrzenia na jego film jak na pewną parabolę, gdzie oczywiście chodzi o to, czego zawsze oczekujemy w kinie, ale może też znajdziemy coś więcej, sięgając poza granice zwykłego seansu.

W takim kontekście zostają nam przedstawieni bohaterowie, których imiona poznajemy dopiero w połowie filmu, a i tak reżyser każe nam poddawać w wątpliwość wiarygodność tych informacji. Sam w scenariuszu rozróżnił ich nie imionami, ale najprostszymi przymiotnikami skontrastowanymi wobec siebie: ,,young" i ,,old", ich prawdziwe imiona tj. kolejno Ephraim Winslow / Thomas Howard i Thomas Wake. I konsekwentnie poznajemy bohaterów najbardziej poprzez ich stosunek do tego drugiego. Starszy cały czas potrzebuje podkreślać swoją władzę nad pomocnikiem , robi to w sposób, który nie tylko buduje nieustannie konflikty między nimi, ale i daje upust toksycznej męskości, którą obaj bohaterowie w mniejszym lub większym stopniu uosabiają: upokarzając go. Czy to przydzielając mu najbardziej prozaiczne zadania do wykonania, czy poprzez nieustanne podkreślanie jego niewiedzy. On zdaje się reprezentować tę wiedzę natury, wiedzę o morzu, ptakach, rybach i ich tajemnicach. Z nich dwóch on odczuwa zdecydowanie większą więź zarówno z naturą, jak i z pewną metafizyką, którą przyroda ma reprezentować. To on się modli przed posiłkiem, to on wciąż powtarza różne przesądy, które traktuje jak swój własny dekalog (jak np. ,,bad luck to kill a seabird", które brzmi jak złowieszcza przepowiednia), on także jako jedyny ma dostęp do światła, z którym łączy go na tyle dziwna więź, że je personifikuje i to jako kobietę. Mówi nawet, że jest dla niego lepszą żoną, niż jakakolwiek ludzka kobieta. Ten erotyczny podtekst wraz z oczywistą symboliką światła jako mądrości czyni serce latarni niebywale ciekawym przedmiotem nie tylko dla Winslowa, ale i dla nas. Te dwie koncepcje spotykają się także w terminologii mitologicznej, gdzie kobieta przedstawia całość tego, co można poznać. I stary to poznał, i poznaje wciąż na nowo każdego dnia, nie ma się co dziwić zatem, że cieszył się na powrót do latarni, że nikogo do światła nie chce dopuścić, zamieniając swoje obowiązki w obsesję. Młodszy to wszystko widzi, wybrzmiewa to w jego słowach: you ain't even human no more. I faktycznie, dziwne zachowania bohatera w połączeniu z jego nietypową aparycją, budzą i w widzu pewien niepokój, który dodatkowo podbija lektura scenariusza, gdzie Eggers wprost mówi o nim: ,,he's an old Pan. A Satyr". Oba te bóstwa w kulturach antycznych istniały jako symbole radości, którą można odnaleźć w tańcu i piciu wina, a także realizacji męskiego popędu, który jednak rzadko kiedy spotyka ujście, ze względu na nieprzyjemną urodą boga. Jest on zatem bohaterem wielu przykrych opowieści, jak na przykład o nimfie, która ze strachu przed nim poprosiła boga mórz, by ją zamienił w trzcinę, wolała ona bowiem na wieki żyć zanurzona w morzu, niż zostać jego żoną. Istnieje zatem na wyspie jako bóg, złowieszczo obserwujący z góry każdy krok Winslowa, zdolny do magicznego przemienienia wody w mocz, gdy potrzeba go ukarać, tragicznie skazany na samotność, wybierając jednak śmiech i rozkosze życia od pogrążenia się w rozpaczy.

Winslow natomiast, choć nie nazwany nigdzie wprost żadnym z mitologicznych imion, prawem kontrastu oraz licznymi nawiązaniami byłby w takim układzie człowiekiem. Człowiekiem chcącym poznać boską prawdę, dorównać bogowi, zająć jego miejsce. Dlatego kiedy w pierwszej połowie filmu starszy go zapyta czy się modli, odpowiada ,,not as often as I might. But I'm God fearin' - - if that's what yer askin'", ukazując się jeszcze jako bogobojny człowiek, okazując tym samym szacunek starszemu kompanowi. Ostatecznie jednak zazdrość przezwycięży strach i będzie dążył wszelkimi sposobami do tego, by poznać ostateczną prawdę i zająć miejsce starego. Jego postawa budzi skojarzenia z wieloma mitologicznymi buntownikami, którzy tak jak on sprzeciwiali się tyranii bogów. Jest zarazem Syzyfem, chcącym pozostać nieśmiertelnym, ukaranym zawczasu nieustannym wnoszeniem wciąż upadającej taczki z węglem na szczyt latarni, Tantalem, wykradającym boskie zapasy, skazanym na wieczne zanurzenie po głowę w wodzie, niemogącym sięgnąć po rozkosze oczu i ducha, Prometeuszem, chcącym wykraść bogom światło, ukaranym na wieczne pożeranie żywcem przez ptaki. Jako nikt może być tymi wszystkimi postaciami naraz, tak, jak może być zarazem Ephraimem i Thomasem, tak, jak uwięziony w wiecznym nigdzie w nieskończoność jest zmuszony odbywać zarówno winę, jak i karę. Staje się zatem archetypem człowieka prawdziwie winnego.

Who are ye?
Istnieje w tej dziwnej przestrzeni, również nie jako pełnoprawny bohater, ale także jako odbicie Thomasa – także jako Thomas w młodszej wersji. Warto przypomnieć pochodzenie tego imienia z języka aramejskiego, gdzie ,,toma" oznacza bliźniaka. I choć fizyczne podobieństwo w przypadku dwóch bohaterów znajdujących się u progu i kresu życia trudno ocenić, tak nasuwa się na myśl koncepcja ,,doppelgangera", sobowtóra, złego brata bliźniaka. Winslow byłby zatem alternatywną wersją losu starszego Thomasa, któremu nie udaje się zostać latarnikiem, istnieją zatem wspólnie jako dwie wykluczające się opcje, niezdolne do życia w zgodzie. W takim kontekście mocniej wybrzmiewają słowa młodszego, gdy woła ,,you're not my father!" w jednej ze scen buntu. Chcąc odjąć tymi słowami trochę z autorytetu starszego, skłania nas do refleksji jaka właściwie relacja ich łączy.

Bo i ta kwestia nie pozostaje jednoznaczna. W scenach dziennych zdawać by się mogło, że ich wzajemna niechęć nie może pójść dalej i w końcu jeden drugiego zabije. W nocnych zaś jakbyśmy mieli do czynienia z zupełnie innymi bohaterami i z zupełnie innym światem – przy stole, po modlitwie, nad butelką i jedzeniem stają się kompanami. I tak jak stopniowo w filmie robi się coraz ciemniej, tak Thomas i Thomas są coraz bliżej, poprzez intymne opowieści z ich życia, po wspólne tańce, aż po ciche rozmowy i objęcia, sugerujące, że lada chwila może nastąpić do pocałunku. ,,Lighthouse" daje zatem szerokie pole do interpretacji tego filmu, jako opowieści o tłumionym homoseksualizmie. Dwóch mężczyzn, zamkniętych na odludziu w budynku przypominającym ogromnego fallusa, nie mogących znaleźć ujścia dla swojego libido. Starają się walczyć z oczywistym rozwiązaniem, przenosząc swoje pożądanie na fizyczne przedmioty: lampę i figurkę, które również na swój sposób dzielą: Winslow chce odebrać lampę staremu, który zamiast tego podarował mu figurkę, synekdochę prawdziwego spełnienia, jakie obiecuje latarnia. W takim rozumieniu młody, widzący wszędzie swoje odbicie, także w jego towarzyszu, ostatecznie go zabijając podejmuje decyzję o dalszym tłumieniu w sobie żądz, o zabiciu homoseksualisty w sobie, zabiciu jego starszego odbicia, które mu o nim przypominało. Za zdradę samego siebie zostaje ukarany: latarnia nie przynosi mu ostatecznego ukojenia, lecz jedynie chwilę upojenia, by następnie zrzucić go na sam dół schodów, wyrzucić na brzeg, gdzie jego nagie ciało zostanie wystawione na pożywienie ptakom morskim. Dożycie starości nie jest dane człowiekowi żyjącemu w kłamstwie nawet przed samym sobą, nie może być, skoro sam nie wie kim jest.
*
Przyjmując interpretację odnoszącą się do języka mitologii niejako wymuszamy na ,,Lighthouse" istnienie jakiegoś wyższego sensu, gwarantowanego przez ważniejszą od nas instancję twórcy. Odbieramy też bohaterom ich prawdziwą, ludzką naturę, wkładając ich w kostiumy dawno dla nich przygotowane. Jednak i tutaj spotkamy się z aprobatą reżysera, gdy zaraz przy pojawieniu się bohaterów, jawią się nam oni jako dwa zarysy postaci na tle morza, przypominając raczej duchy, niż ludzi.

Przez zaledwie nakreślenie bohaterów Eggers tworzy nieskończony potencjał do kreowania przez widza w nich swojego odbicia, przedmiotu identyfikacji, na podstawie najgłębiej zakorzenionych w nas instynktów.

Alicja Czepli
Dziennik Teatralny
1 kwietnia 2020
Wątki
KINO

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...