O miłości do Warszawy

"Warszawa moich wspomnień" - reż. B. Dobrzyńska - Centrum Łowicka

Kiedy oglądałam spektakl Barbary Dobrzyńskiej "Warszawa moich wspomnień", ogarnęła mnie dziwna nostalgia, tęsknota za Warszawą przedwojenną, której przecież nie znałam osobiście. Jedynie z opowiadań rodzinnych, literatury, poezji, piosenek, spektakli. Moja tęsknota bierze się stąd, że te wszystkie opowieści, piosenki, wiersze przepojone są miłością do Warszawy. Miłością wielką i prawdziwą, bez interesownych czy - jak byśmy dziś powiedzieli - biznesowych podtekstów. Miłością czystą i piękną.

Autorzy tych tekstów w swojej twórczości byli wyrazicielami nie tylko własnych uczuć. Identyfikowali się z nimi warszawianie, kochali swoją stolicę w doli i niedoli. Wtedy, kiedy była piękna i nazywana małym Paryżem, gdy po jej ulicach jeździły dorożki, a zimą sanie, jak i wtedy, kiedy spadały na nią bomby, zamieniając ową "paryską" architekturę w gruzy. Wtedy jeszcze bardziej. Powstanie Warszawskie to przecież także dowód miłości. Ta miłość do Warszawy miała również swoją kontynuację po wojnie, kiedy odbudowywano miasto. Owszem, element propagandowy jako narzędzie sowietyzacji kraju robił swoje. Ale ta garstka, która ocalała z pożogi wojennej, z powstania, i której nie zdążyły jeszcze nowe, komunistyczne władze unicestwić, niosła ze sobą tę miłość do stolicy, a tym samym i do Ojczyzny, przekazując ją swoim dzieciom. Aż trudno uwierzyć, że dzisiejsza Warszawa, mając taką tradycję, jest nijaka, bez tożsamości i nikt jej nie kocha. 

Barbara Dobrzyńska, celnie dobrawszy teksty, pokazała Warszawę na styku trzech diametralnie różnych rzeczywistości, trzech epok - można powiedzieć. Spektakl rozpoczyna krótkie wspomnienie Zbigniewa Rymarza, który zapamiętał Warszawę przedwojenną jako piękne, europejskie miasto, wspaniale oświetlone, tętniące życiem, wzdłuż Marszałkowskiej kafejki, restauracje. Na spacery chodziło się głównie do Ogrodu Botanicznego i Łazienek. A warszawianki słynęły z elegancji. Pierwsza część spektaklu utrzymana jest w konwencji klimatu przedwojennego. Scenografia skromna, trzy ławeczki, w tle roślinność, wszak jesteśmy w Ogrodzie Botanicznym. Jest wiosna, na ławkach siedzą zakochane pary, prowadzą rozmowy. Panie w kapeluszach, panowie z muszką, elegancja stroju, elegancja manier. Wkrótce akcja przenosi się do ogródków teatrzyków warszawskich, zamiast ławek stoliczki, przy których zasiadają najsłynniejsze gwiazdy tamtego okresu: Mira Zimińska, Zula Pogorzelska, Hanka Ordonówna, Maria Modzelewska, Eugeniusz Bodo, Ludwik Sempoliński i inni. I słuchamy piosenek z ich repertuaru. Utwór "Taka mała", którą w przedwojennych kabaretach śpiewała Mira Zimińska, tutaj wykonuje Zuzanna Lipiec. Jak dla mnie za bardzo charakterystycznie, trochę przerysowana interpretacja. Wśród przeglądu szlagierów tamtych lat jest piosenka, którą Marian Hemar napisał dla swojej żony Marii Modzelewskiej "Wspomnij mnie", tu wspaniale, głęboko zaśpiewana przez Barbarę Dobrzyńską, artystkę dysponującą piękną barwą głosu operowego, jest też "Pierwszy znak" Ordonki ze słynnego filmu "Szpieg w masce" w wykonaniu Marii Sommer, jest "Lampa" z repertuaru "Hanusza", tu zabawnie wykonana przez Stanisława Górkę itd., itd. 

Okres przedwojenny opowiedziany jest także przez skecze, monologi, szmoncesy, również wzięte z międzywojennych kabaretów, jak Hemarowski "Żywot człowieka wytwornego" świetnie zaprezentowany przez Wojciecha Machnickiego czy "Moja żona" i "Wekselek" znakomicie wykonane przez Witolda Bielińskiego. Zresztą wszystkie zadania - i mówione, i śpiewane - Witolda Bielińskiego są wspaniale wykonane, a w słynnym "Wąsiku" (za który Hemar musiał uciekać z Polski przed hitlerowcami) Bieliński pokazał kawał dużego, prawdziwego aktorstwa - komediowego i dramatycznego. "Wąsik" jest przejściem do następnego okresu, czasu wojny. Okres ten na scenie symbolizuje nadzwyczaj skromna, ale jakże symboliczna scenografia: barykada okryta flagą polską, kawałek muru spalonego domu i kotwica, znak Polski Walczącej. I to wystarczy, te znaki mówią wszystko. Tak jak biało-czerwone opaski z napisem AK na rękawach wykonawców. A włączone do spektaklu dwa przemówienia prezydenta Stefana Starzyńskiego odczytane przez Wojciecha Machnickiego, jedno radiowe z 23 września, drugie, ostatnie z 28 września 1939 roku jako odezwa do warszawiaków, brzmią szczególnie dramatycznie. Może tylko niepotrzebnie aktor naśladuje głosem zachrypniętego prezydenta, przechodząc za chwilę do monologu "Chrypka prezydenta" Jurandota.

Przejmująco i dramatycznie wybrzmiewa też wiersz Mariana Hemara "Modlitwa do Matki Boskiej Królowej Korony Polskiej" napisany w marcu 1940 roku, już z dala od Polski, od Warszawy, w aktorskiej interpretacji Barbary Dobrzyńskiej. Miłość Hemara do Warszawy, do Polski daje tu o sobie znać w każdym słowie. Czas wojny oddają piękne, znane piosenki z Powstania Warszawskiego, jak "Nasza miłość wojenna" śpiewana przez Ewę Makomaską i Wojciecha Machnickiego, "Moja mała dziewczynko z AK" wykonana przez Marka Ravskiego (co za głos, wspaniały baryton) w duecie z Zuzanną Lipiec czy "Żołnierzu, panienko" mniej znana, ale jakże piękna i wzruszająca piosenka o łączniczkach, w które zamieniły się eleganckie, przedwojenne panie w kapeluszach, te z Ogrodu Botanicznego. Piosenkę o łączniczkach doskonale interpretuje Barbara Dobrzyńska. 
Ostatnia część to odbudowa stolicy, a więc piosenki, jak np. "Na lewo most..." śpiewane przez cały zespół czy "Małe mieszkanko na Mariensztacie" w dobrym wykonaniu Ewy Makomaskiej w duecie z Wojciechem Machnickim albo bardzo liryczny "Żoliborski deszcz" (Maria Sommer i Marek Ravski) i wiele innych. Są też ogromnie zabawne monologi i skecze Wiecha, jak choćby "Hydraulik" (Witold Bieliński i Zuzanna Lipiec), a podczas finału wszyscy śpiewają "I cóż mi więcej trzeba, Warszawa, ja i ty...". To świetny pomysł, by przypomnieć stolicę, która kiedyś miała swoją osobowość i autentycznych bohaterów, którzy w potrzebie stanęli w jej obronie.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
1 października 2009

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia