O najważniejszej inscenizacji w tym sezonie

"Wędrowanie" - reż. Krzysztof Jasiński - Krakowski Teatr Scena STU

"Akropolis" Stanisława Wyspiańskiego uchodzi za jeden z najtrudniejszych utworów XX wieku, co zostało podkreślone już we wstępie do dzieła. Wydawca rzetelnie informował, iż „właściwe rozeznanie i ocena oryginalności ujęć autora zależeć będą od trudu, jaki czytelnik zechce włożyć w lekturę". Wzięłam sobie zatem te uwagi do serca i skrzętnie się przygotowałam. Przeczesując historię Krakowa z przełomu XIX i XX wieku, znalazłam szereg szczegółowych informacji o sporze, jaki toczył się w związku z renowacją Wawelu i całym jego społecznym rezonansem. Zapoznawszy się z tłem kulturalno-historycznym, powędrowałam na "Wędrowanie - część III" do Krakowskiego Teatru STU.

Czułam się oczytana jak mało kto. W końcu jestem filologiem klasycznym, a moje dorosłe życie w dużej mierze zostało ukształtowane na wzorcach zaczerpniętych z kultury greckiej, zatem nawiązania do Pisma Świętego czy mitologii nie powinny stanowić przeszkody w rozumieniu przeze mnie dzieła. Długo żyłam w przekonaniu o niesceniczności tego dramatu, uznając, iż jest to raczej tekst do czytania czy filozoficznego studiowania, a nie do scenicznej realizacji. Przełom w moim myśleniu nastąpił wraz z odrzuceniem pojęciowo-logicznego klucza w interpretacji. Wystarczyło przezwyciężyć dotychczasowe przyzwyczajenia i pozwolić, by ów tekst oddziaływał swoim własnym, nieoczekiwanym, chwilami kapryśnym, rytmem. Najważniejsze w tym procesie było spojrzenie na dzieje ludzkości poza czasem, bo tylko wtedy mamy możliwość ujrzenia ich ciągłości. W takim ujęciu historia ciągle zatacza koła, zazębia się, przekształca i odżywa na nowo, a śmierć jest przezwyciężana przez życie. Posługując się takim niestandardowym kluczem, nie sposób nie dostrzec nie tylko piękna i uniwersalności dzieła, ale także jego specyficznej logiki.

W swoich zmaganiach z dziełem Wyspiańskiego nie jestem odosobniona. Zarówno teoretycy dramatu, jak i praktycy teatru od lat toczyli niekończące się dyskusje na temat "Akropolis". Trudnościom interpretacyjnym nie było końca, zaś scenicznej realizacji podjęła się jedynie garstka śmiałków. W ponad stuletniej historii Akropolis gościło w teatrze jedynie kilkanaście razy, przy czym należy zauważyć, iż zdecydowana większość przedstawień miała miejsce w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Przeglądając historię scenicznych losów dramatu, byłam porażona ich znikomą ilością w pierwszej połowie XX wieku. A przecież ówcześni odbiorcy, zwłaszcza ci w Krakowie, musieli bezbłędnie odczytywać intencje autora, ponieważ, jak nikt inny, znali wnętrze Wawelu. Ponad to byli uczestnikami lub świadkami dyskusji na temat jej kształtu, jaka wówczas przetoczyła się w prasie. Te wszystkie dyskusje i spory stały się główną inspiracją dla Wyspiańskiego, ten będąc zwolennikiem wielostylowości Wawelu, z dzieł sztuki uczynił bohaterów dramatu. Nie były to przypadkowe wybory, albowiem pisarz pochylił się jedynie nad wyrzucanymi, przestawianymi, czy niszczonymi, podczas prac restauracyjnych, okazami. Związek, jaki zachodził pomiędzy postaciami z "Akropolis" a sposobem odnawiania katedry, musiał być czytelny. Zapewne prowokował do dyskusji na temat zabytków kultury narodowej, które, chcąc nie chcąc, stanowią nieodłączny element historii Polski. Dążenie do przywrócenia pierwotnego wyglądu katedry, poprzez rezygnację z późniejszych nawarstwień, oznaczało odrzucenie pewnej fazy kultury polskiej, a tym samym było jawnym zaprzeczeniem jej ciągłości. Na to wszystko nie zgadzał się Wyspiański, który oprócz nieharmonijności i niekonsekwencji artystycznej dzieł, dostrzegał także ich sens jako całości, zaś swoje rozumienie dziejów ludzkich zawarł w "Akropolis". Niestety, mimo uderzającej aktualności dzieła, większość symboli i szyfrów była nieczytelna. Musiało minąć pół wieku, by na nowo rozpocząć dyskusję z Wyspiańskim.

Tego zadania podjął się Kazimierz Dejmek, który w 1959 roku inscenizując Akropolis, na nowo rozpoczął dyskusję nad nieco zapomnianym i przez lata pomijanym dziełem Wyspiańskiego. Według Leonii Jabłonkównej reżyser „odrzucił wszelkie elementy mistyczne i metafizyczne sztuki: odczytał ją raczej jako przypowieść, niż jako misterium. Przypowieść o śmiercionośnych pierwiastkach romantyzmu: rozkochania się w grobach, w bezpłodnej ofierze, w próżnym i z góry skazanym na klęskę heroizmie. Konsekwentnie z takim ujęciem zredukował do minimum partię Harfiarza, która roztopiła się prawie całkowicie w innych elementach przedstawienia; nie wprowadził w finale Salwatora (...). Dejmek, odejmując sztuce ,,mistyczność", nie pozbawił jej wizyjności i w szeregu scen bardzo pięknie wydobył jej nierealną, tajemniczą atmosferę". Mimo tych i wielu innych uwag do wizji scenicznej reżysera, ważny był sam powrót do tekstu, że znalazł się ktoś, kto miał odwagę się z nim zmierzyć.

Na kolejne inscenizacje nie trzeba było długo czekać, trzy lata później z tekstem zmierzyli się Jerzy Grotowski i Józef Szajna. Zaskakująco śmiałe odczytanie dramatu dowiodło jego uniwersalności, otwierając tym samym drogę do różnorodnych, także współczesnych odniesień. „Od chwili wystawienia Akropolis Wyspiańskiego na Festiwalu Edynburskim, nazwisko Jerzego Grotowskiego, twórcy i kierownika wrocławskiego "Teatru Laboratorium" nie schodziło niemalże ze szpalt brytyjskiej prasy. Zarówno sam spektakl jak i książka Grotowskiego "Towards a Poor Theatre" stanowiły temat ustawicznych rozważań krytycznych, w których jego nazwisko wymawiane było często jednym tchem w rzędzie najpierwszych reformatorów teatralnych świata, jak Craig, Stanisławski, czy Artaud". Akcję sztuki reżyser przeniósł do obozu zagłady, gdzie grobowiec tradycji, jakim w Akropolis był Wawel, zostaje zastąpiony cmentarzyskiem ludu, którym był Oświęcim. Historyczne posągi krakowskiej katedry zostały zastąpione przez kominy krematorium, zaś w finale sztuki zamiast „Apollina, zjawiającego się na słonecznym rydwanie, zamiast hymnu na cześć życia i zmartwychwstania (...) korowód więźniów w makabrycznej pantomimie, wśród koszmarnych podrygów podąża w stronę krematoryjnego pieca, ażeby zniknąć w jego czeluściach". Widowisko Grotowskiego wywołało duży ferment w środowisku teatralnym, jedni krytykowali go za zbyt radykalne odejście od oryginału, inni doceniali kreatywność i nowatorskie założenia formalne.

W późniejszym czasie pracy nad Akropolis podjęli się: Mieczysław Kotlarczyk, Krystyna Skuszanka, Szczepan Szczykno, Bogdan Tosza, Ryszard Peryt, Janusz Kukuła, Piotr Cieplak, Michael Marmarinos i Anka Herbut. Każdy z artystów inaczej odczytywał dramat Wyspiańskiego. Krystyna Skuszanka mocno zaznaczyła ciągłość ról, „podkreślając podobieństwo postaw między bohaterami, którzy zstąpili z polskich nagrobków i trojańskiego gobelinu", Michael Marmarinos częściowo zrekonstruował spektakl Jerzego Grotowskiego, zaś Anka Herbut stworzyła widowisko typu video-art, w którym przyjrzała się sposobowi funkcjonowania ludzi we współczesnym świecie.
Okres stuletnich zmagań z "Akropolis" wieńczy III część "Wędrowania" Krzysztofa Jasińskiego. Krakowski spektakl zachwyca przede wszystkim oprawą muzyczną i świetlną. Reżyser światła znakomicie budował nastrój kolejnych scen. W tej iście magicznej scenerii, jak duchy, pojawiały się kolejne postaci, ich wzruszający śpiew raz wyrażał żal za utraconą przeszłością, raz rozbudzał nadzieję na przyjście Zbawiciela. Świat wykreowany przez twórcę spektaklu to rzeczywistość funkcjonująca poza czasem, w której fantastyczność, symboliczność i narodowość nieustannie się przenikają, tworząc w efekcie końcowym coś w rodzaju proroczego przesłania, pięknego i wzruszającego.

Poza szeregiem fenomenalnych elementów, dzięki którym reżyser zyskał sobie moją miłość dozgonną, niestety pojawiły się także takie, których zrozumieć nie potrafię. Moje największe zastrzeżenia wzbudziło nader częste mieszanie stylów, zwłaszcza w warstwie językowej. W tej kwestii jestem zdecydowaną zwolenniczką teorii Arystotelesa i uważam, że największą zaletą języka poetyckiego jest jego jasność i brak pospolitości. Zatem wszelkie kolokwializmy i wyrażenia potoczne zdają się przemawiać na jego niekorzyść, albowiem burzą tę, z trudem wypracowaną, wytworność. Sytuacje takie, niestety miały miejsce w inscenizacji Jasińskiego. W efekcie czego podniosły nastrój jednej części zostaje zachwiany przez pospolitość lub żart kolejnej. Najjaskrawszym tego przykładem jest infantylny Apollo w srebrzystych stringach – scena ta zupełnie niszczy wcześniej zbudowaną atmosferę. Uważam, że takie żonglowanie stylami działa w tym przypadku szczególnie niekorzystnie, ponieważ dramat Wyspiańskiego nie tworzy spójnej i oczywistej całości. Świat "Akropolis" jest bardzo symboliczny, jego sens często umyka, nie ma tu typowej akcji dramatycznej, ani stopniowo narastającego napięcia, dlatego dodatkowe burzenie trudno uchwytnego sensu uważam za niepotrzebne.

Podsumowując, z całym przekonaniem stwierdzam, że "Wędrowanie" jest ważną, może nawet obecnie najważniejszą propozycją teatralną w Polsce. Nie mam najmniejszych wątpliwości, iż Krzysztof Jasiński jest wybitnym interpretatorem myśli Wyspiańskiego. Artysta, jako pierwszy w historii teatru polskiego, podjął się wystawienia całości trylogii ("Wesele", "Wyzwolenie", "Akropolis") pod wspólnym szyldem "Wędrowanie". I choć nie jest to nowe odkrycie, bo już w 1927 roku Tadeusz Sinko twierdził, iż dramaty te stanowią trylogię, a późniejsi badacze niejednokrotnie temu przytakiwali, to jednak nikt dotąd nie zdecydował się na wystawienie ich razem. Sposób, w jaki reżyser potraktował temat świadczy o dużej odwadze i dojrzałości artystycznej." Wędrowanie" stanowi spójną i konsekwentną całość, Wesele jest wstępem do "Wyzwolenia", zaś "Wyzwolenie" daje przedsmak wizji zawartej w "Akropolis". Każda z tych części mogłaby funkcjonować oddzielnie, choć dopiero razem nabierają pełni wyrazu. Widowisko przygotowane przez krakowski zespół powinno zaspokoić nawet te najbardziej wymagające gusta widzów. Sztuka z pewnością zachwyci linią melodyczną, grą świateł, niebanalnymi kostiumami, sposobem podawania wiersza i wiernym oddaniem myśli młodopolskiego poety.

Pozostaje jedynie pytanie o możliwości techniczne teatrów, albowiem w zamierzeniu dyrektora Krakowskiego Teatru Stu, spektakl przez najbliższe dwa lata ma być prezentowany w różnych miastach w Polsce. Obawiam się jednak, iż zrealizowanie tak ambitnej wizji będzie niebywale trudne, albowiem możliwości techniczne Stu znacząco wykraczają poza tzw. „polski standard".

Niezmiennie pozostaje też pytanie o Polskę...

Magdalena Mąka
Dziennik Teatralny
9 stycznia 2015

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia