O pysze, kompleksie i konsekwencjach

"Lawrence & Holloman" - reż. Grzegorz Chrapkiewicz -Teatr Syrena

Wydawałoby się, że pycha i kompleks to dwa skrajne przeciwieństwa. Ale to tylko pozór, bo de facto są jak siostra i brat. Jedno i drugie paskudne, bo egoistyczne, skoncentrowane na sobie, zazdrosne o szczęście innych, co w rezultacie może doprowadzić do tragedii. Dwaj tytułowi bohaterowie najnowszej premiery Teatru Syrena "Lawrence & Holloman" kanadyjskiego autora Morrisa Panycha są personifikacją tych właśnie cech

Ta kameralna, dwuosobowa sztuka w zasadzie jest komedią, ale nie taką, do której przywykli widzowie Teatru Syrena. Nie ma w sobie nic z tzw. odmóżdżonej farsy, a tym bardziej nie przypomina rewii z piórami i schodami. To dość gorzka komedia charakterów. Dwaj mężczyźni, Lawrence (Marcin Hycnar) i Holloman (Wojciech Malajkat), spotykają się przypadkowo i - jak się na pozór wydaje - zaprzyjaźniają się. Uważny widz od początku może powątpiewać w prawdziwość owej przyjaźni, wszak obaj panowie nie tylko różnią się postrzeganiem świata i tzw. filozofią życia, ale relacje między nimi przebiegają na zasadzie pana i sługi. Jeden rządzi, drugi jest mu podporządkowany. Nie ma mowy o jakimś równouprawnieniu. Tym, co ich łączy, jest miejsce pracy. I to też tylko w tym znaczeniu, że obaj pracują w domu towarowym, ale każdy z nich zajmuje się zupełnie czym innym.

Zasadnicza różnica między bohaterami sztuki przebiega na linii: optymista - pesymista. Ale to zbyt uproszczony podział. Lawrence uchodzący za optymistę ma w sobie ogromną dawkę pychy. Uważa, że wszystko kręci się wokół niego. Hollomana poniża, uważa go za ciamajdę, któremu nie warto poświęcać uwagi, bo to ktoś, kto na tzw. drabinie społecznej stoi o wiele niżej aniżeli on. Poza tym wygląda na ciągle czymś zatroskanego. Nie jest nowoczesny, nie idzie z prądem czasu. Co innego Lawrence - już kilka razy został uznany za najlepszego sprzedawcę konfekcji męskiej, jest najlepszą partią do zamążpójścia dla kobiety, ma wdzięk, wszyscy go lubią, ba, zachwycają się nim itd., itd. Pozazdrościć samopoczucia.

Spektakl zbudowany jest na opozycji w naturalny sposób wynikającej z dwóch różnych osobowości, diametralnie odmiennych temperamentów aktorskich i użytych środków wyrazu. Dynamice ekspresji Marcina Hycnara jako Lawrenca przeciwstawiony jest wyciszony w słowie i geście Wojciech Malajkat grający Hollomana. Natomiast Lawrence, nadzwyczaj gadatliwy, wyrzucający słowa z szybkością kałasznikowa, jest zbyt niecierpliwy i skupiony na własnym "ja", by wysłuchać choć raz do końca tego, co mówi w zwolnionym tempie Holloman. Rozsadza go energia i doskonałe samopoczucie, którego nie umniejszy nawet wiadomość o ciężkiej chorobie kogoś znajomego. Poucza Hollomana: "Jakbyś znalazł w sobie współczucie dla jednego człowieka, to za chwilę musiałbyś współczuć wszystkim". Z tak egoistyczną "filozofią" nic nie może mu zagrozić, jest - jak powiada - szczęśliwym człowiekiem. Czy na pewno?

Wprawdzie twierdzi, że wszystko układa mu się tak, jak sobie tego życzy, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Nawet wtedy gdy przesuwają go na niższe stanowisko, a potem na jeszcze niższe, aż w końcu traci pracę, majętną narzeczoną, mieszkanie itd. To wszystko mu jednak nie przeszkadza, by nadal uważać, że i tak jest człowiekiem szczęśliwym, bo zawsze może być gorzej. Nie dopuszcza do siebie świadomości, że znalazł się w fatalnej sytuacji, z której nie wyjdzie, jeśli Holloman mu nie pomoże. Dlaczego nie chce przyjąć tej prawdy? Czy dlatego, że jest optymistą? Skądże, to pycha nie pozwala mu dostrzec realnej rzeczywistości, bo wówczas musiałby przyznać rację Hollomanowi.

Z kolei ważący każde słowo, niezwykle pedantyczny Holloman, nierozstający się z chusteczką do nosa, którą ściera kurz ze wszystkiego, czego ma się dotknąć, całkowicie podporządkowany apodyktycznemu Lawrencowi, sprawia wrażenie pesymisty. W gruncie rzeczy to człowiek silnie zakompleksiony, niedowartościowany i zazdroszczący innym pogody ducha i sukcesów zawodowych. Też chciałby być pyszny tak jak Lawrence, ale przeszkadzają mu w tym kompleksy. To one prowadzą do złych myśli i zawistnych uczuć.

O ile Lawrence jest od początku do końca nakreślony przez autora jako postać nieskomplikowana psychologicznie, czytelna charakterologicznie, o tyle Holloman jest dość skryty. Dopiero w finale poznajemy jego pokrętną osobowość i prawdziwe intencje.

Obaj wykonawcy, Marcin Hycnar i Wojciech Malajkat, znaleźli dla swych bohaterów adekwatny znak teatralny do w pełni wiarygodnego zbudowania postaci. I choć wydawałoby się, że każdy z aktorów będzie - jak się mówi w slangu teatralnym - "grał na siebie", bo są po temu wszelkie warunki, to jednak artyści wzajemnie sobie partnerują. I to jest wielka zaleta tego udanego spektaklu. Udanego także reżysersko i scenograficznie. Metalowa konstrukcja ustawiona na środku sceny pełni tu kilka różnych funkcji - jest elastyczna, obraca się przy zmianie sytuacji, służy także jako garderoba do przebrania się w kostiumy, czy schody prowadzące na jakąś wieżę widokową itd.

Ale przede wszystkim jest to spektakl aktorski. Świetnie, brawurowo zagrany. Zderzenie ze sobą Hycnara z Malajkatem musiało dać efekt iskrzenia. I tak właśnie jest. Znakomitą, dynamiczną, ekspresywną grę Marcina Hycnara przełamuje Wojciech Malajkat, czasem jednym drobnym przesunięciem chusteczką po poręczy. I to jest właśnie ten potrzebny akcent, który tworzy klimat i buduje dramaturgię spektaklu.

Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik
19 lutego 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...