O tym, co się samo do języków przykleja

"Ciało Bambina" - reż. Agata Puszcz - Teatr Polski w Bielsku-Białej

Wielokrotnie już, na różne sposoby i z rozmaitym efektem, bielski teatr poszukiwał dróg, by wprowadzić lokalny koloryt na swe deski. Wspomnieć tu można niedawnego "DyBBuka" Artura Pałygi, którego reżyser Paweł Passini pogubił się wśród nazbyt krętych znaczeniowo lokalno-globalnych dróg. Myślę, że i mieszkańcy znający historię swej małej ojczyzny gdzieś się zawieruszyli, nie wspominając już o mniejszości żydowskiej. Często Polski wystawia do walki o widzów reprezentatywną część zespołu artystycznego - z rozmaitym skutkiem. Jak się jednak okazuje, do czasu.

A czasy nastały takie, że w poszukiwaniu teatralnej świeżości należy przemieszczać się na obrzeża kraju, z dala od jedynie słusznych ośrodków. Zamiast zawieszać wzrok przez czterdzieści minut na dyndającym członku Jacka Poniedziałka, który przechadza się w warszawskiej "Uczcie" popijając colę i bekając, pofatygujmy się do Bielska-Białej na dwuipółgodzinny spektakl "Ciało Bambina". Zapomnijmy nazwisko Garbaczewski a nauczmy się poprawnie wymawiać Puszcz. Szumnie zapowiadany spektakl muzyczny o historii oddalonego o trzydzieści kilometrów Skoczowa to przełomowy moment dla bielskiej sceny i szczerze mam nadzieję, że ten moment będzie trwał dłużej. Takiego właśnie przedstawienia Teatr Polski bardzo potrzebował.

Tak samo jak potrzebowały powiewu egzotyki skoczowskie kobiety w czasie okupacji. Poczuły go, gdy w 1940 roku do miasteczka przyjechali Włosi, by grać w turnieju piłki nożnej organizowanym przez Niemców wśród jeńców podzielonych na narodowe drużyny. Tak wojna miesza się z zabawą. Polacy schodzą do podziemia, na placu boju został tylko partyzant Bystry. Przez miasto przelewają się ludzie, tak że staje się ono "przechodnie". Restauracje i kawiarnie zostają unieważnione. Tekst Zuzanny Bojdy, oparty na autentycznych historiach, jest bardzo dobry. A jego prapremierowe wystawienie niezwykle zabawne. Czasem aż wstyd śmiać się z tego, co się wyprawia na scenie, na przykład z nadymania ciążowego brzucha pompką do piłek. Spektakl utkany jest z przemyślanych i dobrze zrealizowanych scen. Nie sposób zdecydować, która lepsza.

Wspaniale ograne są momenty meczowe - poetycko, inteligentnie, nie tracąc nic z atmosfery sportowego widowiska. Matka Partyzanta (Marta Gzowska-Sawicka) pierze na tarze i rozmawia z synową (Wiktoria Węgrzyn). Ich pogawędka to lekcja życia i śmierci udzielana Zuzannie, teściowa wyraża oczekiwania: "jak ktoś ma w polu więcej inteligencji, to mu przychodzą myśli samobójcze", "jak już musisz żreć, to wymiotuj". Młodość jednak ma swoje prawa i oczekiwania, daleko im do pola, prania i dzieci. Wspaniała Węgrzyn wyśpiewuje je, porównując się do miasta. Śpiewa o tym, że musi zgadzać się na to, co jest, że mąż w niej umiera, marzy o tym, by wybudować miasto na nowo, może w innym kierunku. To kobiecy manifest, niezgoda na zastaną rzeczywistość, na narzucane w niej role. Póki co jednak Zuzanna musi wysłuchiwać przepisów na tradycyjne, lokalne potrawy (kminkula, bryja), dyktowanych przez Syrenę (świetna Jadwiga Grygierczyk). Scena, w której opowiada zwieńczoną wierszem historię Jonasza-Trytona, zasługuje na szczególne słowa uznania. Jak i scena mszy: podczas ogłoszeń duszpasterskich Ksiądz dopuszcza podkładanie nóg wrogowi podczas gry na boisku. Obecność w kościele nie powstrzymuje wiernych od przemyśliwań dalekich od wiary. Mimo wojny i rozmaitych losów życie toczy się dalej, a relacje damsko-męskie wiodą w nim prym.

Historia Bystrego, Zuzanny, Anki i Zosi Dziewicy jest sprytnie opowiedziana, dzieje się miedzy słowami, na marginesie zdarzeń, a zarazem jest wiodącym wątkiem spektaklu. Obrazy zmieniają się niezwykle płynnie. Widzimy jak Zuzanna uczy jeść czekoladę włoskiego kochanka: "bierzemy jeden kawałek, wkładasz na język i czekasz". Za chwilę spotykamy ich w kinie. Miłosna relacja kiełkuje, by zwieńczyć się ciążą.

Przy niemalże całym zespole aktorskim na scenie ciężko zwykle o wyraziście zaznaczone role. A tu jest ich aż nadto. Nie wiadomo za kim wodzić wzrokiem. Machina uruchomiona przez Agatę Puszcz dopuszcza do głosu wiele świetnych kreacji. Hans to najlepsza rola Michała Czaderny, w jakiej go widziałem - jest bezbłędny, ostry, hipnotyzujący. Jego bohater pozbawiony jest skrupułów, ale nie emocji. Podczas przeszukania mieszkania Zosi Dziewicy ogrywa z kamienną twarzą komiczne sytuacje. Jego krótkowzroczność (fizyczna i ideowa) nie pozbawia go jednak szerszego pola widzenia. Z Bystrego partyzant żaden, kochanek również, ale rola stworzona przez Sławomira Miskę jest wspaniała. Gra zadziornie, gdzie trzeba z tanim uwodzicielstwem czy z patosem. Zawodzi matkę, ale ani na chwilę widzów. Wielka poezja płynąca z jego ust, nawet jeśli w pastiszowym wydaniu, przerysowana do granic, z szablą wzniesioną ku górze, czyni z niego aktora-bohatera.

Bohaterskie są wszystkie kobiety, muszą sobie radzić z przyjezdnymi mężczyznami i znosić upokorzenia. Wspomina o nich w swym manifeście Anka (Anita Jancia-Prokopowicz): "ciągle mi mówią co mam robić. Ucinałam im głowy, wyobrażałam sobie Bystrego, a oni robili swoje". Skoczowianki starały się dostosować do zastałej rzeczywistości, ale i wykorzystały okazję do odkrycia w sobie nowych cech, możliwości. W gorzkich czasach pragnęły tylko "słodkiej przygody". Czasem były to marzenia o eklerku, które mógł spełnić niemiecki oficer ("orgazmiczna" to scena, w której Daria Polasik-Bułka jedząc ciastko, odmienia jego nazwę przez przypadki), a czasem wiedza o istnieniu nieodkrytych lądów - części ciała. Zuzanna: "dotykał mnie nie po polsku, nie z obowiązku".

Przykłady te wskazują, że pewne rzeczy nastąpiły same ("to się nam samo do języków przykleja"), że bohaterki nie miały na nie wpływu, wyboru. Trudno je winić za to, że chciały po prostu żyć. Najlepiej sytuację kobiet opisuje scena, gdy Oriana Soika przygotowuje pierogi: "czasami mi się wydaje, że wiatr wieje przeze mnie całą, jak wałkuję na stole, to myślę, że jestem tym stołem". Przejawem normalności, chwil tylko dla nich, jest jedna z najwspanialszych scen spektaklu - wodny aerobik. Kobiety rozbierają się nawzajem z sukienek, by ukazać się w jednakowych kostiumach kąpielowych i zacząć synchronicznie, powoli wykonywać akrobacje, pływać w różnych stylach, rozkoszując się chwilami szczęścia

Matka Boska jest niemożliwa do wyobrażenia w spodniach czy rajstopach, czy że nie chce mieć dzieci. A w "Ciało Bambina" właśnie chce mieć święty spokój, chodzi z czarną parasolką. Co więcej, dowiadujemy się od Księdza, że Matka Boska poza obrazem nie istnieje, ale po wygłoszeniu tej herezji wielebny pada krzyżem. To nie tani gag i obrazoburcze traktowanie świętości, ale polemika z symbolami religijnymi, w które wierzymy, nie poddając krytycznym przemyśleniom. To równie odważne jak fellatio robione figurze papieża w "Klątwie" Olvera Frlijcia. Tylko dzięki upadkowi świata pozbawionego wartości może przyjść odkupienie. Po każdej wojnie musi przyjść lepszy czas.

Wątki zostały poprowadzone równorzędnie i znakomicie spointowane w finale. Matka Partyzanta robi na drutach czerwony materiał, powstanie z niego kombinezon, który na koniec niesie na rękach niczym ciało zaginionego syna. Wybranka Hansa, żydowskiego pochodzenia, w finałowej scenie ściąga części bielizny, jedna po drugiej, bez końca. Brawurowy jest męski chór, wokalnie bez najmniejszego zarzutu, który na wzór antycznego w zabawny sposób komentuje wydarzenia. Wraz z konferansjerem stanowią przyjemne sceniczne novum.

Daje kłam mogącym pojawiać się opiniom, że to za długie, za dużo, zbyt śpiewnie i kolorowo. To piękne wizualnie przedstawienie (scenografia i wideo - Ilona Binarsch, kostiumy - Iga Sylwestrzak, światło - Michał Głaszczka), spójne w wersji znaczeniowej, zagrane i zaśpiewane tak, że lepiej sobie wymarzyć nie można. Słowem w punkt. Agata Puszcz rozbiła bańkę nadmuchanego, elitarnego teatru inteligenckiego, który pałęta się po mainstreamowych scenach. Wprowadziła nas w opowiastkę filozoficzną, pełną wierzeń ludowych, o baśniowym klimacie i jednocześnie o iście realnym zabarwieniu. Nie pamiętam, by teatr w Bielsku tak głośno zabierał głos w ważnych politycznie i światopoglądowo sprawach. Ten spektakl to naprawdę ostra walka o prawa kobiet. Wraz z brawurowym aktorstwem na scenę wkroczyły także odważne i gorące tematy. Ryzyko powzięte tą premierą nie poszło na marne i w pełni się "opłaciło". Tu i teraz to nie jest normalny czas, podobnie jak czas skoczowskiej historii.

Sławomir Szczurek
e-teatr.pl
14 maja 2018
Portrety
Agata Puszcz

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia