O Wyspiańskim - ku przestrodze

Przeczytane... zasłyszane... obejrzane...

Podczas inauguracji roku akademickiego w krakowskiej PWST jej Rektor, prof. Dorota Segda ogłosiła zamiar zmiany patrona tej słynnej kuźni artystów (ukuła również mnie!) z Ludwika Solskiego na Stanisława Wyspiańskiego. Nowi dyrektorzy Teatru im. Juliusza Słowackiego nie zmienili co prawda patrona sceny, ale oddali ją pod opiekę Stanisławowi Wyspiańskiemu. Na realizację czeka miejski projekt poświęcony Stanisławowi Wyspiańskiemu, w ramach którego mają współpracować różne instytucje kultury i organizatorzy wielu krakowskich festiwali. „Trzeba odczarować tego wybitnego artystę" – deklaruje Andrzej Kulig, z-ca prezydenta miasta. „Trzeba przypomnieć tego niezwykłego twórcę" – wtórują mu inni.

Tak naprawdę Wyspiański nigdy nie został zapomniany, ani – tym bardziej – nie został poddany czarom, za-klęty, prze-klęty, itp. Używając terminologii modernistycznej był artystą – kreatorem, bożym pomazańcem, wyrastającym ponad tłum demiurgiem. Jego dzieła literackie i plastyczne, jego koncepcje i wizje sztuki nigdy nie były pomijane, i zawsze spotykały się z żywym odzewem odbiorców. Ciosy, jakie przyjmował od świeckich i kościelnych urzędników, od części środowiska artystycznego i niektórych krytyków, bardzo wiele go kosztowały, co wynikało przede wszystkim z poczucia twórczej dumy, wierności sobie i własnej sztuce. W naszych czasach, w których króluje koniunkturalizm jest to trudne do pojęcia. Ale Wyspiański był prawdziwym kreatorem! Postępująca z wiekiem niemoc fizyczna była konsekwencją nieuleczalnej choroby. Z pewnością nie pozostawała w związku z niedocenieniem i niedowartościowaniem przez współczesnych, ale ponad wszelką wątpliwość znacznie utrudniała mu aktywność twórczą. Niewątpliwie też oddziaływała na jego psychikę, potęgując rozchwianie i skłonność do depresji. Używając dzisiejszego języka można powiedzieć, że Wyspiański nie był odporny na stres. I tu domyka się błędne koło niespełnienia. Czy rzeczywiście niespełnienia? Bo przecież było tak jak w życiu, jak w Polsce, jak w Krakowie! Obok wielu sukcesów, doznawał bolesnych (bo niezasłużonych) porażek. Wówczas pojawiało się zwątpienie, zniechęcenie, czemu jego wrażliwa natura dawała gorzki wyraz w wielu listach i poetyckich strofach. Ale gdyby za życia nie był uznany, szanowany i rozpoznawalny - zapewne nie udałoby mu się stworzyć tylu dzieł wielkich, jakie pozostawił po sobie. Wraz z żoną Teofilą Pytko, chłopką z podkrakowskich Węgrzec, stanowili niezwykle malowniczą parę, a ich udział w życiu publicznym obrósł licznymi anegdotami. Jego pogrzeb w 1907 roku stał się wielką narodową manifestacją, bo pamiętać trzeba o kontekście politycznym i wolnościowym, o autonomicznej - co prawda - Galicji, ale pozostającej pod austriackim zaborem. Gdyby Wyspiański w swoich dziełach nie wyprzedził epoki, gdyby nie wpisał w nie tylu ponadczasowych diagnoz – zapewne kolejne pokolenia Polaków nie wychowywałyby się na jego twórczości, nie posługiwałyby się w języku codziennym cytatami z jego utworów.

Nie mogę więc zrozumieć skąd ten nagły, powszechny ruch, mający przywrócić pamięć o Wyspiańskim. Skłonny jestem zrzucić go na karb urzędniczych frustracji (może chcą naprawić coś, co ponad 100 lat temu popsuli ich koledzy!) lub bezradności współczesnych artystów, którzy w trudnych dla nas wszystkich czasach chcą posłużyć się jakimś niekwestionowanym autorytetem. Być może też wynika z obsesyjnej skłonności do formułowania aksjomatów przez niektórych uniwersyteckich polonistów. Tym ostatnim dedykuję życiorys Cypriana Kamila Norwida, dla porównania. Także biografie innych twórców prawdziwie zapomnianych i wymazanych z narodowego panteonu.

Bardzo się tego wszystkiego boję! Że będzie głośno, odświętnie, słowem - po naszemu ... Jestem człowiekiem na tyle starym, że doskonale pamiętam rok kopernikowski (1973), a także wcześniejsze, rozdęte przez komunistyczne władze i propagandę, leninowskie uroczystości rocznicowe (1970). Z tamtych obchodów przetrwały wyłącznie anegdoty i dowcipy. Mało? I tak, i nie. Bo te uczłowieczają i odbrązawiają jubilata, obojętnie kim byłby. Pozwalają zachować dystans. Czy Wyspiański i jego dzieło zasługują na stałe przypominanie? Po stokroć tak! Ale czy powszechnie i w tym samym czasie? Tu mam wątpliwości. Boję się, że odbędziemy szereg spektakularnych wydarzeń, coś otworzymy, coś zamkniemy, przeniesiemy jakiś pomnik lub postawimy nowy. PWST zapewne wzbogaci się o rzeźbę nowego patrona, a już z pewnością o tablicę pamiątkową. W moim gabinecie stało (może nadal stoi?) gipsowe popiersie Wyspiańskiego dłuta Konstantego Laszczki. Proponowano mi parokrotnie, żeby je odlać w brązie. Nie było pieniędzy. Teraz zapewne „przypłyną". Więc może? Bardzo bym chciał, aby ten zapowiadany come back Wyspiańskiego pozostawił trochę żartów i trochę anegdot. Żeby nie było śmiertelnie poważnie. Nudno i pompatycznie.

Był wielkim artystą, nazywanym czwartym wieszczem. Dramaturgiem, poetą, malarzem, grafikiem, architektem, projektantem mebli, również teoretykiem sztuki. We wszystkich tych dziedzinach bywał genialny. W niektórych, głównie w słowie, ocierał się czasami o grafomanię. Ale prawdziwie wielkim to uchodzi, bo oni ustanawiają normy. Pozostawił niezwykłe freski i witraże - własne i pomysły rekonstrukcji starych, zrealizowane i niezrealizowane projekty wnętrzarskie, zaprojektowane przez siebie meble i inne przedmioty użytkowe, wspaniałe obrazy (portrety i pejzaże), grafiki, szkice i rysunki, koncepcję zagospodarowania Wzgórza Wawelskiego, korespondencję (w tym wierszowaną!), artykuły teoretyczne, utwory poetyckie, liczne dramaty (w tym parę arcydzieł), teksty prozatorskie, pomysły inscenizacyjne, projekty kostiumów i dekoracji, winiety do książek. Jak na trzynaście lat aktywności (bo tyle upłynęło od jego powrotu z Paryża do śmierci) jest to dzieło imponujące! Wyspiański trafił na swój czas. Polska mutacja Wielkiej Reformy Teatru, której był arcyważnym architektem rozpoznawalnym w Europie, dokonać się mogła tylko w Krakowie i tylko w tamtych latach. Wspomniany przeze mnie Norwid nie miał tego szczęścia. Funkcjonował w obiegu romantycznym i musiał tkwić w hermetycznym kręgu romantycznych odniesień, nie mając szans na wyjście poza ten system. Mimo że, podobnie jak Wyspiański, wyprzedzał swoją epokę.

Kłopot z Wyspiańskim dotyczy przede wszystkim teatru i jest taki sam, jak w przypadku innych naszych „klasyków". Zamyka się w pytaniu jak dzisiaj, w sposób odpowiedzialny, wystawiać ich dramaty? Z jednej strony - oddając myśl autora, z drugiej - posługując się nowoczesnymi środkami inscenizacji i zrozumiałymi odniesieniami do współczesności? W przypadku Wyspiańskiego nie chodzi o teksty skomplikowane treściowo i formalnie, z którymi zawsze był interpretacyjny problem, ale o uznane arcydzieła, które weszły do kanonu naszej literatury. Co zrobić z „Wyzwoleniem" pozbawionym kontekstu narodowowyzwoleńczego? Jak rozumieć „czyn" Konrada? Czym może być dzisiaj postulowana przez Wyspiańskiego „cenzura narodowa"? Jak kreować postacie i zachować ich właściwe relacje w „Weselu", przy całkowitej zmianie kontekstu obyczajowego i punktów odniesienia? Jak i o czym wystawiać „Noc listopadową", gdy zanika historyczna pamięć narodowa w młodszych pokoleniach Polaków? To tylko niektóre pytania, które mnie nurtują. Odpowiedzi na nie mogą dać praktyczne działania sceniczne, o ile nie zostaną sprowadzone do być może efekciarskich, ale bezmyślnych widowisk. Herezją jest też postulowanie „muzealności" w przekazie tych dzieł. Pamiętam sytuację sprzed dziesięciu lat (100 lecie śmierci), kiedy na moje wątpliwości jak wystawić Wyspiańskiego i nawiązać bezpośredni kontakt z młodą publicznością wysoce utytułowana osoba odpowiedziała: „trzeba grać tak jak On napisał". To stwierdzenie (uniwersytecki aksjomat!) pozostało w mojej pamięci jako jedno z najmniej rozsądnych i najbardziej oderwanych od teatralnej rzeczywistości.

Inauguracja sezonu w „Słowaku", podczas której Wyspiański został obwołany nieformalnym patronem tej sceny, i która odbywała się pod hasłem „Wyspiański wyzwala" inspirowana była wątkami jego dzieł. Przeprowadzono ją z wielkim rozmachem przestrzennym, inscenizacyjnym i programowym. Podobała mi się ta wędrówka po zakamarkach teatru i odkrywanie kolejnych pomysłów młodych twórców. We wszystkich świetnie wypadli aktorzy, bardzo dobrze inscenizatorzy, znakomicie zagrała architektura teatru, na wysokości zadania stanęli pracownicy techniczni. Niewiadomą okazał się dla mnie Wyspiański. Byłem pewien, że uzyskam niebanalne odpowiedzi na pytania: z czego oraz - ważniejsze - co dzisiaj wyzwala Mistrz? Uzyskałem, ale tylko częściowo i na poziomie oczywistym: że wyzwala z tego co stare i zmurszałe, że wyzwala odwagę i bezkompromisowość w uprawianiu sztuki. Pozornie – tak. Ale to zbyt duże uproszczenie, nie uwzględniające kontekstu historycznego i obyczajowego. Dzisiaj – gdy wszystko w sztuce wolno – postulować bezkompromisową odwagę? Czasy są jednak inne i wszystko ma inny wymiar i inną cenę. Nawet artystyczna prowokacja. Więc może raczej wierność sobie!? Dwie programowe rozmowy zarejestrowane na taśmie video (z Krystianem Lupą – ogólna i pryncypialna zarazem) oraz z Jerzym Trelą (konkretniejsza, bo związana z „Wyzwoleniem") nie rozwiały moich wątpliwości.

Pozostał niedosyt. Ale to dobrze. Z tym większą nadzieją, będę czekał na następne wydarzenia. Życzę, żeby były mądre i udane. Żeby powstawały w symbiozie myśli, talentu i wyobraźni. Żeby pokazały czym dla nas może być Wyspiański. Dzisiaj.

Krzysztof Orzechowski
dla Dziennika Teatralnego
19 grudnia 2016
Wątki
KO

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia