Obcowanie ze sobą

"Kaligula" - reż. Anna Augustynowicz - Teatr im. Stefana Jaracza w Łodzi

Anna Augustynowicz najnowszym spektaklem zaskakuje. Swobodnie żongluje tekstem dramatu Camusa, aktorzy są niczym zaprogramowane marionetki. Sedno wybrzmiewa, chociaż forma odstrasza schematycznością.

W dramacie Camusa akcja dzieje się w pomieszczeniach pałacu cesarskiego. Prawdopodobnie dla uwspółcześnienia reżyserka wraz ze scenografem zrezygnowała z tego pomysłu. Na scenie ustawione są szare, półprzezroczyste ściany, które nie sugerują żadnego konkretnego wnętrza. Za jedną z nich siedzą patrycjusze, a za drugą ukryty jest Cherea (Adam Kuzycz-Berezowski). Minimalizm zauważalny jest także w kostiumach, pojedynczych rekwizytach i muzyce, która nie istnieje w spektaklu. Wszyscy bohaterowie mają niemal identyczne, czarne stroje, wyglądają jednolicie. Ale ta czerń może symbolizować też mroczną, złą stronę człowieka. Tylko Kaligula wyróżniony jest za pomocą czerwonego T-shirtu - koloru kojarzonego z władzą.

Kaligulę poznajemy, gdy tuż po śmierci swojej siostry, a jednocześnie ukochanej Drusilli, odkrywa, że świat, w którym istnieje jest nie do zniesienia. Zaczyna robić wszystko, aby udowodnić innym absurdalność owego świata, a jednocześnie skupia się na pragnieniu rzeczy niemożliwych, np. szukaniu księżyca. Głosi, że ludzie nie są szczęśliwi i że nie ma żadnej prawdy. Robi wszystko, aby otworzyć oczy wszystkim wierzącym w sens religii, miłości czy sztuki. Odtąd towarzyszyć mu będzie jedynie przekonanie o logicznym postępowaniu.

Augustynowicz uwypukla jednak to, co jest kluczowe dla dramatu i filozofii Alberta Camusa, czyli absurdalność istoty ludzkiej. Ów stan bierze się z ciągłego dążenia do absolutu i nieuchronności śmierci, na którą nie mamy wpływu. Życie jest wyborem - zdaje się mówić reżyserka za Camusem, ale nie każdy ma świadomość tego wyboru. Kaligula buntuje się przeciwko zastanemu porządkowi świata i sprawdza, gdzie naprawdę są granice. Próbuje stać się wolnym, bluźni przeciw bogom, narusza prawo i podważa wyznawane wartości. Ofiarami stają się ci, którzy sprzeciwiają się nowemu ładowi ustalonemu przez Kaligulę.

Wojciech Brzeziński grający tytułowego bohatera doskonale oddaje obłęd i szaleństwo postaci. Zasiada w pierwszym rzędzie wśród widowni i tym samym pokazuje, że jest buntownikiem - jednym z nas, a my - jego ofiarami.

Augustynowicz rozpoczyna przedstawienie od camusowskiego drugiego aktu i rozmowy patrycjuszy. Ich nakrycia głowy to jedyny element, który ich spośród siebie odróżnia i charakteryzuje. Jest wśród nich duchowny (Wojciech Sandach), stróż prawa (Marcin Korcz), prawdopodobnie dawny sędzia, z charakterystyczną peruką, najstarszy z całej czwórki patrycjusz (Krzysztof Wach), a także transwestyta (Maciej Litkowski). Ukryci za jedną ze ścian tworzą swoisty chór tego dramatu. Wychodząc nago obnażeni są przed władcą, udziela się ich strach. Stają się pionkami w jego rękach, nie potrafią mu się przeciwstawić mimo spisku, który początkowo knują.

Natomiast Helikon (Paweł Paczesny) jest w spektaklu swoistym łącznikiem między bohaterami a publicznością. Staje się narratorem i sprzymierzeńcem. Umieszczony wysoko na drabinie obserwuje i komentuje kolejne poczynania Kaliguli i jego ofiar.

Warta uwagi jest postać Cezonii grana przez Iwonę Dróżdż-Rybińską. Powściągliwość i schematyczność każdego jej gestu czy wypowiadanych kwestii, idealnie wpisuje się w uwypuklenie efektu obcości jednostki.

Jednak o ile w przypadku Dróżdż-Rybińskiej owa mechaniczność działania się sprawdza i zdaje się być uzasadniona, o tyle posługiwanie się nią w całym spektaklu przez wszystkich aktorów jest konwencją, która się nie zawsze się tłumaczy. W rezultacie mamy na scenie marionetki mówiące szablonem tekstowym. Aktorzy "zaprogramowani" są tak, że niemal nie ma żadnej interakcji między nimi. Prawie wszystkie kwestie wypowiadane są do publiczności, jakby grali nie ze sobą, a obok siebie. Zdaję sobie sprawę, że to efekt zamierzony, ale nie potrafię zrozumieć celu tego zabiegu. Wiem jednak, że w efekcie staje się to nieprzekonujące, a momentami nawet zabawne. Publiczność nie potrafiła wejść w zamierzony układ, a zastosowana forma niestety stłumiła doskonały tekst i ponadczasowe prawdy, które z niego wybrzmiewają. Słowa odbijane są niczym piłeczka ping-pongowa.

Andrzej Falkiewicz, eseista i krytyk teatralny nazwał kiedyś utwór Camusa dramatem myśli doprowadzonej do ostatecznej konsekwencji. U Augustynowicz ów dramat myśli wybrzmiewa, ale forma czyni go jedynie po części udanym widowiskiem.

Dagmara Olewińska
Teatr dla Was
13 grudnia 2012

Książka tygodnia

Twórcza zdrada w teatrze. Z problemów inscenizacji prozy literackiej
Wydawnictwo Naukowe UKSW
Katarzyna Gołos-Dąbrowska

Trailer tygodnia

Łabędzie
chor. Tobiasz Sebastian Berg
„Łabędzie", spektakl teatru tańca w c...