Obcowanie zmarłych

"Oresteja" - reż. Maja Kleczewska - Teatr Narodowy w Warszawie

"Dramatoopera" w reżyserii Mai Kleczewskiej brzmi niewątpliwie intrygująco jako propozycja repertuarowa. Połączenie sił artystów stołecznego Teatru Narodowego i Teatru Wielkiego - Opery Narodowej roztacza wizję obcowania z widowiskiem totalnym. Antyczny hieratyzm w zwarciu ze sceniczną strategią szoku nie oznacza jeszcze gotowego przepisu na sukces artystyczny. Mariaż teatru dramatycznego i opery stwarza możliwość stworzenia estetycznie rozwibrowanego widowiska. Niestety, tym razem rozwibrowanie ustąpiło miejsca swojej brzydszej siostrze- chwiejności. Efektem końcowym jest ciężkostrawny teatralny przekładaniec. Oczywiście, można ożenić ze sobą antyczną powagę i popkulturowy misz-masz. Tym razem Kleczewskiej zabrakło niezbędnego wyczucia. Scena staje się miejscem bezładnej kompresji form i treści.

Jeszcze przed wygaśnięciem świateł widzów osaczają głosy chóru Opery Narodowej. Za opracowanie muzyczne odpowiada Agata Zubel - to właśnie jej genialna muzyka jest w stanie spowodować organiczny wstrząs. Zespolenie opętańczych szeptów, krzyku, śpiewów, niepokojących szumów przeradza się w infradźwięki odczuwane głęboko w trzewiach. Hucząca kaskada dźwięków jest zapowiedzią nieuchronnej katastrofy. Już po pierwszej konfrontacji z atakującymi zewsząd brzmieniami nasuwa się jedno pytanie. Czy reżyserka znajdzie sposób na zapewnienie stylistycznej integralności spektaklu? Można się przecież domyślać, że Kleczewska przeniesie bohaterów trylogii Ajschylosa na współczesny grunt, mający niewiele wspólnego z antycznym patosem.

Już scenografia sugeruje zwykłe mieszkanie jako miejsce akcji. Na środku widać komplet mebli wypoczynkowych, na uboczu stoi kuchenka i lodówka pokryta samoprzylepnymi karteczkami. Po drugiej stronie - ścienny telewizor plazmowy. W tle wizualizacja brzegu morskiego za parawanem z pleksiglasu. Nad wszystkim góruje ekran wyświetlający chmury zmieniające kształty. Tragiczne losy nie będą więc zasklepione w klaustrofobicznej przestrzeni. Istnieją jakieś prześwity świata zewnętrznego - z tym że jest to świat symulowany. Wrażenie niejednorodności scenografii potęgują rośliny doniczkowe ustawione na plastikowych paletach. Gdzieniegdzie walają się wypchane ciała kotów (tak na marginesie, czy spreparowane zwierzęta to rodzaj znaku rozpoznawczego polskich artystów?). Otrzymujemy pierwszy trop interpretacyjny - historia będzie toczyć się w zwykłym M zagraconym artefaktami sztuczności, miejscu gdzie bez cienia zdziwienia wkłada się do piekarnika maskotki.

Na samym początku zostaje przypomniana ofiara Ifigenii. Córka Agamemnona wygrzebuje się z korpusu wypchanego zwierzęcia. Obdarte ze skóry ciało, obnażony układ mięśniowy to reprezentacja organicznego wymiaru śmierci. Pomimo podkreślenia aspektu cielesności Ifigenia nie jest realną postacią. Powraca raczej jako wyparty ze świadomości obraz. Można by się spodziewać, że milcząca obecność niewinnej ofiary będzie prześladować Atrydów, zatruwać spokój trupim wyziewem. Tymczasem obdarte ze skóry ciało pojawi się w zaledwie paru przypadkowych momentach, podwieszone na linach i miotające się bezładnie w powietrzu.

Właściwa historia zaczyna się w trakcie zwykłej domowej posiadówki, sądząc po mało wyjściowych ubiorach jej uczestników. Krążącymi bezładnie po pomieszczeniu ludźmi są przypuszczalnie kochankowie Klitemnestry - postać Agistosa została rozbita na cztery postaci (Paweł Paprocki, Robert Jarociński, Wojciech Solarz, Przemysław Stippa). Sama scena niewiele mówi o tragicznym konflikcie. W telewizorze wyświetlana jest "Noc" Antonionego. Jeden z "Agistosów" próbuje naśladować gimnastyczne ewolucje filmowej tancerki, balansując z kieliszkiem na czole. Postaci bełkoczą, bezwiednie przechodzą na język włoski, bawią się paczką papierosów. Zarówno ich zachowania, jak i wypowiadane przezeń słowa są niezbyt klarowne. Czyżby Agistos, jako henchman Klitemnestry, nie miał w ogóle znaczenia? Czy zatem cały zbrodniczy akt lęgnie się wyłącznie w głowie kobiety?

Kasandra (Wiktoria Gorodeckaja), w przeciwieństwie do zblazowanych kochanków, próbuje rozpaczliwie coś zakomunikować. Spazmatyczna gestykulacja i rozpaczliwe próby wyartykułowania ostrzeżenia spełzają na niczym. Jasnowidząca zdoła dać jedną wskazówkę - sprawcy nadchodzącego nieszczęścia należy upatrywać w Orestesie. Przepowiednia zostaje zignorowana. Odium wariatki jest zbyt silne.

Wątek kasandryczny urywa się; przechodzimy do małżeńskiego konfliktu. Po dziesięcioletniej nieobecności do domu wraca Agamemnon - polityk (Mirosław Konarowski). Klitemnestra (Danuta Stenka) masuje jego stopy olejkiem, usłużnie podaje codzienną prasówkę, smaży mięso, niby mimochodem wspomina o śladzie szminki na kołnierzu. Oddaje swoje ciało mężowi bez słowa sprzeciwu, jakby w ramach małżeńskiego obowiązku. Późniejsza wymiana zdań przypomina wyklejankę z małżeńskich frazesów. Sielanka okazuje się być wydmuszką. Mowa ciała zdradza płytkość uczuć - Agamemnon i Klitemnestra łączą usta w pocałunku, ale ich ciała nie stykają się. Trudno jednak mówić o wywiązaniu się głębszej relacji; w oddali słychać szum prysznica, kąpiel jest gotowa. Wyrok na Agamemnona został przypieczętowany. Małżonkowie odchodzą, trzymając się za ręce. Nie zostaje przedstawiony sam akt morderstwa. Ekran serwuje tylko ujęcie będące reminiscencją "Psychozy" Hitchcocka - wybałuszone oczy Agamemnona leżącego bez życia w wannie. Motywacje Klitemnestry wciąż pozostają niejasne. Nie wystarczy znajomość trylogii Ajschylosa; należałoby opowiedzieć je od nowa na scenie. Tak się jednak nie dzieje.

Nawiązaniem do ujęcia pustego spojrzenia Agamemnona jest wizualizacja poprzedzająca drugą część spektaklu. Stado much obsiada martwe oko zwierzęcia. Truchło jest pożywką dla larw. Z kolei na ekranie telewizora ściennego przewijają się obrazy ze znanej stacji muzycznej. Turpistyczna poetyka juchy zestawiona z programem rozrywkowym nie szokuje, raczej prowokuje gest podrapania się po głowie w stanie konsternacji (zażenowania?).

Druga część poświęcona jest relacji nieco zniewieściałego Orestesa (Sebastian Pawlak) z Elektrą (Kamila Baar), dla kontrastu ucharakteryzowaną na chłopczycę. Na kanapie leżą zwłoki Agamemnona. Marynarka bezceremonialnie rzucona na jego twarz dobitnie świadczy o stosunku Orestesa do ojca. Mętna wymiana zdań między rodzeństwem nie prowadzi do niczego konstruktywnego. Uwagę nieustannie ściąga upiorna obecność trupa. Rodzeństwo przeciąga ciało w minilas roślin doniczkowych. Orestes co i rusz wygłasza ordynarne uwagi w stylu: "Jebie od niego zbukami". W tle słychać utwór "Wonderful Life" duetu Hurts. To, co miało być przewrotną antyilustracją rodzinnego dramatu, jest w rzeczywistości schematyczną próbą wywołania wstrząsu. Zwłaszcza, że to samo rozwiązanie zostaje powtórzone jakiś czas później, kiedy Elektra odziana w cekinową suknię divy śpiewa nad ciałem ojca "Video Games" Lany Del Rey ("Heaven is a place on earth with you"). Eskalacja wulgarności prowadzi do spodziewanego apogeum - kazirodczego stosunku brata i siostry. Na naszych oczach rozpada się uświęcona struktura rodziny. Ale czy wyeksponowanie patologii wnosi do historii Atrydów coś nowego? Oczywiście, można dorobić interpretację odnoszącą się do prób wyrugowania śmierci poza obrzeża świadomości na rzecz afirmacji pokrętnych uciech życia. Przypuszczam jednak, że byłoby to dość naciągane odczytanie.

Kazirodcze zabarwienie ma również relacja syna z matką. Orestes lubieżnie gładzi ciało Klitemnestry. Zaciśnięty na szyi złoty naszyjnik i judaszowy pocałunek w policzek są symptomami nadchodzącej zemsty. Kolorowy balonik i wyrzutnia serpentyn to wprowadzany na siłę kontrast pomiędzy pozorną idyllą a przewidywanym tragicznym finałem. Preludium do morderstwa są erotyczne zapasy na rozłożonej kanapie w rytm dźwięków "Love Is Blindness" zespołu U2. Zaraz potem Orestes wstrzykuje w żyły matki śmiertelną dawkę narkotyku. W odurzeniu powracają echa wspomnień dawnych czasów. Syn prowadzi matkę w stronę planszy z przedstawieniem morskiego brzegu. Nieznośnie pretensjonalna scena nie stanowi jednak finału. Po chwili zwinięte w kłębek zwłoki matki znów pojawiają się na kanapie. Świat naznaczony jest permanentnym obcowaniem umarłych.

W przedstawieniu obłędu Orestesa to muzyka wyręcza aktora. Narastające kłębowisko kakofonicznych dźwięków połączone ze śpiewem Furii mówi o stanie ducha więcej niż blady monolog Pawlaka. Ostatecznie śmierć zostaje wyegzorcyzmowana, umarłych odprawiono na drugą stronę. Aktu przejścia musi jeszcze dokonać sam Orestes. Utorowanie drogi do nowego życia jest równoznaczne ze skonstruowaniem nowej tożsamości.. Przy dźwiękach instrumentów perkusyjnych matkobójca lepi nową twarz z masy papierowej, kleju i pakuł. Przerażająca maska, powiększona do monstrualnych rozmiarów na ekranie, co chwilę ulega rozpadowi. Odrzucenie przeszłości nie jest możliwe. Wyparte obrazy śmierci będą wciąż powracać, zatruwając swoimi miazmatami uładzony świat żywych. Czy zatem Orestes na zawsze pozostanie straceńcem dla świata?

W spektaklu zlikwidowany został konflikt pomiędzy prawem boskim i ludzkim. Warszawska "Oresteja" nie jest jedynie historią krwawej wendety. Kleczewska i Chotkowski węzłowym problemem uczynili patologiczne rodzinne relacje oraz nieustanną obecność śmierci. Stosunki między postaciami rozpisano jednak w mętny sposób, źródło konfliktów jest niejasne. Z nieprowadzących do niczego rozmów najbardziej uderzają obscenizmy typu: "Zdejmij mu [ojcu] spodnie, chcę zobaczyć jego fiuta". Tragizm matni zostaje rozmyty przez sceniczny chaos. Spektaklowi nie pomaga szafowanie popkulturowymi cytatami - w ich wykorzystaniu brakuje błyskotliwości. Maksymalne wyeksploatowanie środków scenicznego przekazu może zaledwie znużyć. Chlubny wyjątek stanowi poruszająca muzyka Zubel.

Być może jedynym momentem, który ma szansę przetrwać w pamięci, jest monolog rewelacyjnej Stenki. Pusty wzrok, rozmazany makijaż, łza płynąca po policzku. Słowa wydobywające się przez zaciśnięte gardło. Oto dowód na to, że dobry warsztat aktorski może znaczyć więcej niż intertekstualne zapętlenia. Słowo pełni tutaj funkcję katartyczną. Chwilowe katharsis ugina się jednak pod naporem środków. Zamiast oczyszczenia finalnym efektem jest przeczyszczenie.

Agata Tomasiewicz
Teatr dla Was
20 kwietnia 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...