Obecność niema

"Iwona, księżniczka Burgunda" – reż. Cezary Tomaszewski – Teatr Ludowy w Krakowie – foto: Klaudyna Schubert - mater. prasowe

Kiedy na fikcyjnym dworze królewskim pojawia się słabowita, wiecznie milcząca dziewczyna, zamkowa codzienność zdominowana przez potok bezsensownych często słów, zostaje zburzona.

„Iwona, księżniczka Burgunda" to dramatyczny debiut Witolda Gombrowicza. Tekst opublikowany w 1938 roku, doczekał się wielu teatralnych adaptacji, a najnowsza – w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego – prezentuje poziom absurdu godny naczelnego przedstawiciela polskiej groteski.

W ramach żartu i pod wpływem przeczytanego horoskopu, książę Filip postanawia zaręczyć się z Iwoną – przeciwieństwem dworskiej piękności – dziewczyną dziwaczną, flegmatyczną i na swój sposób demoniczną. Para królewska nie podziela jednak entuzjazmu syna i w obawie przed skandalem postanawia pozbyć się niewygodnej synowej.

Na scenie dzieje się wiele już od pierwszych chwil spektaklu. Spośród wielu barwnych i ruchliwych bohaterów, wybijają się jednak dwie postaci kobiece – tytułowa Iwona (w tej roli Beata Schimscheiner) i Małgorzata (grana przez Katarzynę Tlałkę) oraz dwie postaci męskie – Ignacy (Jak Nosal) i Filip (Paweł Kumięga). Jednak mimo mnogości bardzo dobrze wykreowanych bohaterów, trudno poczuć dla któregoś z nich sympatię czy choćby litość. Rozhisteryzowana królowa-poetka i wulgarny król-morderca tworzą antypatyczną parę, a przyklaskujący im dworzanie dopełniają ten groteskowy obraz.

Jedną z najmocniejszych stron tej adaptacji jest niewątpliwie scenografia (Agnieszka Klepacka i Maciej Chorąży). Kolorowe, kiczowate wręcz, paszcze i oczy. Przypominający dziecięcą konstrukcję zamek. Te elementy mogą zaskoczyć widza, któremu obcy jest styl Gombrowicza, niemniej, wraz z udaną reżyserią światła – tworzą niezwykły, przerysowany świat absurdu. Za poczucie teatralności odpowiada szczególnie punktowe światło, które w odpowiednich momentach skupia się na istotnych osobach dramatu. Równie ciekawy jest system nieco filmowych cięć – między poszczególnymi scenami światło jest całkowicie wygaszane.

Kolejną ogromną zaletą jest muzyka „na żywo". Obecny na scenie pianista – Przemysław Winnicki niemal w całości odpowiada za oprawę muzyczną spektaklu. Na uznanie zasługuje też Jan Nosal, który wykonuje kilka partii śpiewanych w tle zabaw dworskich. Co niestety w spektaklu kuleje, to nierównomierne nagłośnienie. Odtwórczyni tytułowej postaci wyposażona jest w mikroport, mimo że nie mówi wiele. Choć ta decyzja jest uzasadniona, ponieważ Iwona wydaje z siebie szereg innych dźwięków, które zaginęłyby bez pomocy techniki. Natomiast szkoda, że posiadanie mikrofonu nie jest w spektaklu zasadą – zaledwie w kilku momentach aktorzy są wspomagani dodatkowym nagłośnieniem. Niektóre pojedyncze wypowiedzi umykały uwadze i słuchowi widza.

Kostiumy wykorzystane w spektaklu pochodzą z archiwalnych zbiorów Teatru Ludowego, a zostały zaprojektowane przez Elżbietę Krywszę, Annę Sekułę, Kazimierza Wiśniaka i Katarzynę Żygulską. Z uwagi na wielobarwność i bogactwo strojów, całość zyskuje dodatkowy bajkowy sznyt.

O dziełach Gombrowicza mówić trudno, tym bardziej jeśli zostały one przefiltrowane przez dodatkową, na przykład reżyserską, wrażliwość. Niemniej, sztuka Cezarego Tomaszewskiego spełnia oczekiwania (o ile można mieć jakieś oczekiwania wobec świata absurdu). W „Iwonie..." nonsens goni nonsens, a widz może dostać pomieszania zmysłów po kolejnym „zmartwychwstaniu" dziewczyny.

Ale o to chyba „w Gombrowiczu" chodzi?

Izabela Pięta
Dziennik Teatralny Katowice
11 czerwca 2021

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...