Obyczajówka z ambicjami

"Espresso" - reż. Małgorzata Bogajewska - Teatr Powszechny w Warszawie

Rodzinne uwikłania, egzystencjalne rozterki, gorset religii. Jest o czym mówić, ale sam potok słów to jeszcze nie tekst na scenę

Czytanie programów do spektakli bywa pouczające. Ale też grozi czymś w rodzaju rozdwojenia jaźni. Tak się dzieje, gdy zgrabny opis fabuły nijak ma się do teatralnych efektów. W przypadku "Espresso" Lucii Frangione ta rozbieżność jest uderzająca. Dowiadujemy się, że dramat ten to wybuchowa mieszanka, a jej główny składnik to samo życie, i to w czarnych barwach. Młoda bohaterka musi na nowo stawić czoła konserwatywnej włoskiej rodzinie, od której przed laty udało się jej odizolować. Jej ojciec umiera w szpitalu, poturbowany w samochodowej kraksie. Konfrontacja jest bolesna. Wychodzą na jaw rodzinne animozje, pretensje o podjęte decyzje. Czemu niegdyś porzuciła chłopaka, który był ideałem, przynajmniej w oczach większości? Czemu prowadzi inne życie?

Tekst Frangione kumuluje w sobie intymne problemy niczym kiepski film obyczajowy. Dostajemy komplet: trochę tu smutno, trochę groteskowo. Kanadyjska autorka nie szczędzi pomysłów i każe odnaleźć się w nich dwójce aktorów, którzy mają tyle karkołomne, co niezrozumiałe zadanie grania kilku postaci naraz. Zatem Eliza Borowska jest uwikłaną we własną przeszłość dziewczyną, ale przy okazji zakłada maski innych postaci ze swej familii i tym samym podkreśla wymuszoną schematyczność ich poczynań i nieporadnie udowadnia, że każdą relację sprowadzić można do kilku gestów i kliszy. Takie samo zadanie przypisano Michałowi Napiątkowi. Chwilami oboje wymieniają się kwestiami. Rozumiem, że na tym polega problem. Wszyscy są płytcy i zawieszeni gdzieś między pustymi słowami a udawanymi intencjami. A istota tkwi gdzie indziej. I miałoby to może sens, gdyby tekst zawierał w sobie jakikolwiek ładunek emocjonalny, a pod słowami skrywał rzeczywisty konflikt. Nic z tego. To raczej powierzchowna wymiana racji okraszona pretensjonalnym sentymentalizmem i refleksjami natury moralno-religijnej, które raz po raz przemyca Borowska, gdy cofa się do przeszłości bohaterki i spogląda na swój los z dystansu.

Efekt jest nijaki, bo wprowadzona na wyrost aktorska konwencja jeszcze mocniej podkreśla sztuczność sytuacji. Zaś widz z minuty na minutę obojętnieje. Borowska i Napiątek udają, przetwarzają znaczenia, ale w istocie są poza nimi. Nie udaje się im skonstruować ani postaci, ani charakterów. Z kolei Małgorzata Bogajewska, wystawiając ten dziwaczny dramat, nie zauważyła, że razi on też odwołaniami do konkretnej kultury i społeczeństwa. Można by było tę warstwę odcedzić. Choć i to, mam wrażenie, na niewiele by się zdało.

Przemysław Skrzydelski
Dziennik Gazeta Prawna
7 czerwca 2011

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...