Oczekiwanie jest próbą

"Próby" - reż: Paweł Miśkiewicz, Maciej Podstawny - Teatr PWST

Podłoga skrzypi. Herbata stygnie w szklankach. Bohaterowie są znudzeni, oddają się "twórczym" rozmowom o życiu, sztuce, postrzeganiu miłości, trenują się w poezji. Nader wszystko - czekają. Na coś, co wydaje się uroczyste, co może ich odmienić pomóc im ukształtować się ostatecznie. W istocie, katharsis przychodzi w finale - zagłada nuklearna stawia "letników" wobec mety życia.

Na scenie krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej możemy zobaczyć połączenie trzech tekstów: „Letników” Maksyma Gorkiego, „Stalkera” i „Ofiarowania” Andrzeja Tarkowskiego. Połączenie ciekawe: o ile u pierwszego z tych autorów mamy do czynienia ze spiętrzeniem kolizji pojawiających się w stosunkach międzyludzkich, to teksty Tarkowskiego dotykają nas swą metafizyką. Wyraźne rozdzielenie gatunkowe tych dwóch twórców jest nazbyt jasne w sztuce, nawet bez znajomości żadnego z tych można powiedzieć: coś tu zgrzyta. Momentami nie wiadomo, czy postaci przybierają nowe tożsamości, czy są siebie mglistymi kontynuacjami – np. gdy po fragmencie „Letników” pojawia się scena z „Stalkera”. Gdyby postaci od początku były nienazwane, percepcja byłaby łatwiejsza. Ale one posiadają imiona, percepcja trochę się załamuje. Więc czekamy dalej, żeby sobie coś poukładać. 

Błąd. Potem wszystko się rozsypuje: z postaci „Letników” zostają tylko charaktery, niczym formy, w których wymieniana jest treść. „Ofiarowanie” wypycha na czoło akcji postać lekarza, Dudakowa („Letnicy”). Ma uratować świat przed zagładą: spędzenie nocy z kobietą ma oddalić widmo ataku atomowego.

Kobieta umiera w czasie stosunku. Co teraz? Czy świat teraz ulegnie zagładzie? Najprawdopodobniej. Ale będzie to mały światek każdego z bohaterów…

Każdy z nich nudzi się, podświadomie czuje, że wyrasta poza swą osobistą przestrzeń, dlatego oddaje się różnym zajęciom: grą w karty, układaniem strof poezji, błądzeniem po klawiszach fortepianu, życiem szybkim, życiem próżnym. I czeka. Tak, jak Warwara, wyglądająca przybycia Szalimowa, którego kiedyś pokochała. Złudzenie tego, że wraz z nim powróci to, co świeże, co może od nowa nauczyć ją żyć rozwiewa się, gdy mężczyzna się pojawia.

Zmiany wyczekują inni – motyw wędrówki do Strefy, w której spełniają się życzenia, zaczerpnięty ze „Stalkera” neguje wcześniejszą bierność. Choć jest to istne szukanie kamienia filozoficznego, pozwala bohaterom dotrzeć do punktu, w którym ta zmiana faktycznie następuje. Zagrożenie atakiem nuklearnym odsłania ich słabostki, także wolę życia, którą taili, w konsekwencji dokonanych wcześniej wyborów życiowych. „W ciemnych dołach ziemi rozlega się jęk i śmiech, okrzyki wściekłości, miłosny szept… wielodźwięczna ponura muzyka życia ziemskiego!...” – mówi Kaleria w pierwszej części sztuki, poetka, która jest doskonałą obserwatorką swego otoczenia. Bo rozlega się kanon – ona i żona lekarza przestępują próg swego świata i postanawiają zacząć życie od początku.

„Ludzie błądzą jak kry na zimnym morzu Północnym…i zderzają się ze sobą”. Postaci to grono dojrzałych znajomych, w tym kilka par, również osoby samotne. Czują bierność w swym życiu, starają się jakoś zaktywizować. „Życie każdego myślącego człowieka to dramat”, mówi Kaleria. Trudno się z nią nie zgodzić. Zresztą wydaje się być wieszczką w swojej małej społeczności, choć traktowaną nieco protekcjonalnie. Jest to jednak konsekwencja odbioru postaci, jako zagubionej w realnym świecie kobietki. Jej przeciwieństwem jest energiczna i ponętna Julia, która gotowa jest na każdy krok, mogący zapewnić oderwanie od zwyczajności. Olga to przykładna żona, kochająca, jak nakazano, męża, ale bez osiągnięcia między nimi upragnionego porozumienia. On, zaprzątnięty obowiązkami zawodowymi, nie potrafi oderwać się od nich, wnosi w życie rodzinne dużo niepokoju. Zamysław – pewny siebie galant, esteta najwyższego, w jego pojęciu, gatunku, flirtujący bez opamiętania, sceptyk, bierny, ale niespokojny. W drugiej części, w wędrówce do Strefy, przyczynia się do odsłony interesiarskich praktyk Przewodnika (Szalimowa?). Wreszcie Basow – mąż Warwary, niezauważający jej duchowych rozterek. Oni wszyscy błądzą, niczym owe kry, czasem tylko spotykają się na krawędzi porozumienia. „U podnóża gór, tam, na szarych nizinach burzliwie falując rośnie życie, tam cierpi znużony władca nizin – człowiek”...

Nie ma eksplozji. Za to po spektaklu zostaje uczucie rozbicia – dotyczące odbioru sztuki. Elementem jednoczącym poszczególne części jest właśnie oczekiwanie. Być może oczekiwanie na ów czas próby, który potem czeka naszych bohaterów. Problemem jest też trochę poziom gry niektórych wykonawców – z dwunastoosobowej grupy wyłania się piątka, która swoje postaci kreuje dość czytelnie. Efektu, w przeciwieństwie do muzyki, nie wzmacnia scenografia, trochę niedbała, ale wystarczająca.

Nie ma eksplozji – jest cisza. W tej ciszy na zakończenie syntezują się wszystkie wątki.

Maria Piękoś
Dziennik Teatralny Kraków
24 kwietnia 2010

Książka tygodnia

Białość
Wydawnictwo ArtRage
Jon Fosse

Trailer tygodnia