Odejście Mistrza

wspomnienie Jerzego Jarockiego

Śmierć Jerzego Jarockiego była zaskoczeniem dla wszystkich. A przecież wiedzieliśmy, że chorował. Jednak znakomita forma intelektualna nie pozwalała myśleć o odejściu osoby, która była jednym z najważniejszych filarów polskiego teatru - pisze Jolanta Ciosek w Dzienniku Polskim.

Jerzy Jarocki: chłodny, zdystansowany, konkretny, ale z poczuciem humoru, lubiący anegdoty, perfekcjonista, który swą precyzją doprowadzał aktorów do wybuchów buntu. 

Jego teatr określany jest jako chłodny, precyzyjny, racjonalny, w domyśle: pozbawiony emocji. On sam jako "zimny profesjonalista", "reżyser żyletka", który wymagał od aktorów bezwzględnego podporządkowania się własnej wizji i respektowania narzuconej formy. Zazwyczaj aktorzy zaciskali zęby i szli w tę teatralną podróż z Mistrzem, bo wiedzieli, że najczęściej kończy się ona sukcesem. Taki portret tworzą przyjaciele Jerzego Jarockiego, aktorzy, z którymi pracował. 

Był absolwentem Wydziału Aktorskiego PWST w Krakowie i studiów reżyserskich w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej (GITIS) w Moskwie, twórcą legendarnych spektakli, które przeszły już do historii polskiej sceny. 55 lat temu zadebiutował "Balem manekinów" na deskach teatru w Katowicach, 50 lat temu spektaklem "Zamek w Szwecji" François Sagan rozpoczął pracę w Starym Teatrze.

Wielkość Jarockiego polegała nie tylko na wielkości jego inscenizacji, ale na wprowadzeniu na scenę literatury współczesnej. Jego oryginalne interpretacje dramatów Witkacego, Gombrowicza, Mrożka i Różewicza wprowadziły tych autorów do teatralnego repertuaru polskich scen. - Styl Jerzego Jarockiego, oparty na głębokiej analizie tekstu literackiego, zegarmistrzowskiej precyzji pracy nad każdym detalem, żelaznej logice i perfekcyjnej kompozycji spektaklu, dopełniała niezwykła umiejętność pracy z aktorami. Dawał nam w kość, a my kochaliśmy go - mówi Anna Polony.

Swą miłość do dramatu współczesnego tak komentował przed laty sam Jarocki: - Kiedy wreszcie otworzyła się skrzynia z prohibitami, nie sposób było nie sięgnąć po zakazany dotychczas owoc: Arthura Millera, O\'Neilla, Wiliamsa czy najnowszego Osborne\'a "Miłość i gniew", przy czym niektóre z tych tekstów czekały na swoją prapremierę bardzo długo i stały się prawie klasyką. Jakoś nikt się przede mną nimi nie zainteresował. "Matka" Witkacego czekała lat czterdzieści, "Zmierzch" Babla - trzydzieści, "Zmierzch długiego dnia" O\'Neilla - przeszło dwadzieścia lat (...). Ale bardziej przebiły się i zostały w pamięci premiery polskich autorów: Witkacego, Gombrowicza, Różewicza i Mrożka.

Profesor Jarocki, wykładowca w krakowskiej PWST, uważany jest za wielkiego nauczyciela aktorskiego rzemiosła. Wychował wiele pokoleń najwybitniejszych przedstawicieli tego zawodu. Jerzy Radziwiłowicz, Krzysztof Globisz, Dorota Segda - to tylko niektórzy z tych, którym przyszło potem odnosić wielkie artystyczne sukcesy. Do nich Krzysztof Globisz zalicza rolę Segismunda w spektaklu "Życie jest snem" Calderona.

- Moje pierwsze spotkanie z profesorem Jarockim miało miejsce w jego domu i Ewy Lasek, której, jako student, recytowałem "Odę do młodości". Wtem wszedł profesor, spojrzał i rzekł: "Za głośno krzyczysz". To była pierwsza uwaga mistrza do studenta. Z kolei pierwszą moją rolą u profesora był diabeł w spektaklu "Mord w katedrze" granym w katedrze wawelskiej. Jak widać, profesor zawsze miał nosa do obsady. A potem wielokrotnie spotykaliśmy się w pracy, grałem w jego inscenizacji "Życia snem", "Szewców"... Praca z Jerzym Jarockim była czymś absolutnie wyjątkowym. Perfekcyjna analiza tekstu, perfekcyjna partytura scenicznych działań. Praca z nim była ciężką harówką fizyczną. A teraz opowiem o moim śnie dotyczącym pana Jerzego. Przed laty kręciliśmy dla telewizji spektakl ze "Starego" "Życie jest snem". Od momentu premiery do nagrania upłynęło trochę czasu, w ciągu którego zbyt przytyłem. To mnie dość mocno frustrowało. Otóż sen był następujący: przychodzę na plan, wszyscy aktorzy gotowi, ekipa telewizyjna, kamery też, reżyser chce rozpocząć pracę. Nagle zobaczył mnie i słyszę: "Stop. Nie będziemy tego nagrywać, bo on jest za gruby". Żal, że owo "stop" w pracy z panem Jerzym już będzie trwało wiecznie.

Większość najwybitniejszych inscenizacji stworzył Jerzy Jarocki w Starym Teatrze: "Tango", "Garbus", "Portret Mrożka", "Fizycy" Dürrenmatta, "Matka", "Szewcy" Witkacego, "Wyszedł z domu", "Moja córeczka" Różewicza, "Zmierzch" Babla, "Wiśniowy sad", "Trzy siostry" Czechowa, "Proces" Kafki, "Rewizor" Gogola, "Życie jest snem" Calderona, "Ślub" Gombrowicza. W czasie stanu wojennego "wyprowadził" aktorów do katedry wawelskiej, by tam zrealizować wstrząsający spektakl "Mord w katedrze" Eliota.

Realizował też przedstawienia według własnych scenariuszy: "Sen o Bezgrzesznej" (napisany wspólnie z Józefem Opalskim) oraz "Grzebanie" według Witkacego. W 1997 r. we współpracy z Andreasem Wirthem przygotował monumentalną inscenizację "Fausta" Goethego. W 2002 r., po ponad trzydziestu latach powrócił do "Szewców", dokonując adaptacji dzieła. Spektaklem, zatytułowanym "Trzeci Akt", Jerzy Jarocki udowodnił niezwykłą przenikliwość i aktualność wizji Witkacego, zdarł patynę czasu i krytycznoliterackiego zaklasyfikowania twórcy, oddając go teraźniejszości - pisano w recenzjach. To był ostatni spektakl Mistrza na deskach krakowskiej narodowej sceny.

- To dobrze, że ktoś taki, jak Jerzy Jarocki w naszym teatrze był - mówi Józef Opalski, reżyser i pedagog. - Wciąż bowiem wyznacza on najwyższy pułap MYŚLENIA o sztuce scenicznej i - czy to się komuś podoba czy nie - musi się z istnieniem Jerzego Jarockiego liczyć. Byłem młodym człowiekiem (minęło już ponad 35 lat), kiedy Jerzy Jarocki zaproponował mi współpracę przy "Śnie o Bezgrzesznej" w Starym Teatrze. Wtedy był to dla mnie wielki zaszczyt. Nie przypuszczałem nawet, że czekają mnie ponad dwa lata ciężkiej, ale i niezwykłej pracy... Nazywają Jarockiego reżyserem "żyletką". Hm, czy ja wiem? Czy reżyser "żyletka" może zrobić "Wiśniowy sad", który będę pamiętał zawsze i który żyje w mojej pamięci obok arcydzieł Strehlera i Brooka.

Pierwotnie miałem zrobić adaptację "Białej rękawiczki" Żeromskiego. Zrobiłem. Niewiele z niej jednak pozostało, scenariusz się rozrastał, ale to opowieść na inną okazję. Obserwowałem Jerzego Jarockiego z najwyższą uwagą. Wyrzucał bez litości całe sceny, próbowane tygodniami, pilnował każdego szczegółu... Przed premierą spał nieraz na stole między próbami, bo nie było czasu, żeby pójść do domu. Pewnego razu zamknął nas (Jurka Kowarskiego, Stanisława Radwana i mnie) w teatrze i powiedział, że nie wypuści, póki nie wymyślimy zakończenia jednej ze scen. Włamaliśmy się w nocy do bufetu, przełażąc przez kraty (i zostawiając kartkę, że to my) i wykradliśmy coś do jedzenia i butelkę wódki. Kiedy się o tym dowiedział, zaczął się śmiać. Długo zanosił się śmiechem. Nigdy tego nie zapomnę. Było w tym śmiechu coś z małego, psotnego chłopczyka czy urwisa, któremu udał się kawał... Jerzy Jarocki, dla wielu reżyser "żyletka", dla mnie śmiejący się urwis, który na chwilę zdjął maskę chroniącą go przed rzeczywistością. Ktoś, kto WIE, że czasem właśnie w śmiechu objawia się prawdziwa kondycja natury naszej.

A przecież Jerzy Jarocki pracował nie tylko w "Starym". Jego pojawienie się we Wrocławiu, jak się później miało okazać, było istotnym wydarzeniem nie tylko dla młodego wówczas artysty, ale także dla polskiego teatru. To między innymi wybitne spektakle Jarockiego, jak m.in. prapremiera dramatu "Stara kobieta wysiaduje" Różewicza, "Paternoster" Helmuta Kajzara i "Pluskwa" Majakowskiego spowodowały, że Wrocław okrzyknięto w latach 60. i 70. stolicą polskiego teatru awangardowego.

A warszawski Teatr Narodowy? Mieliśmy niedawno okazję oglądać w Krakowie "Tango", przedostatnią realizację Mistrza w "Narodowym" z Ewą Wiśniewską, Janem Englertem i Janem Fryczem.

Jerzy Jarocki, przygotowywał się do szóstej realizacji w "Narodowym" o roboczym tytule "Węzłowisko", która miała traktować o walce teatru z opresyjnym systemem PRL.

- Był wybitnym artystą, perfekcjonistą. Zawsze dążył do uzyskania maksymalnej wizji artystycznej, którą zamierzył. Nie szedł na żadne kompromisy. Jeśli uznać, że reżyseria jest sztuką rezygnacji, to Jerzy Jarocki nie był reżyserem. Był artystą - mówi Jan Englert, dyrektor Teatru Narodowego, odtwórca Eugeniusza we wspomnianym "Tangu".

Spektakle Jarockiego kilkadziesiąt razy gościły na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych, co tak wspominał reżyser podczas jednego ze spotkań: - W drugiej połowie lat 70. przedstawienia, które przywoziłem z Krakowa i Wrocławia, były mocno ochraniane przez milicję, która strzegła wszystkich wejść do Teatru Dramatycznego przed studencką i licealną młodzieżą, która nie miała biletów. Gdzie te czasy? Młodzi ludzie obojga płci obsiadali wszystkie przejścia, schodki, a także proscenium.

Profesor Jerzy Jarocki był wielokrotnie odznaczany, wśród otrzymanych nagród były też najważniejsze w teatralnej hierarchii: nagroda imienia Leona Schillera, a także Konrada Swinarskiego, a także Wielka Nagroda Fundacji Kultury oraz Złoty Medal Gloria Artis.

W 2012 r. redakcja tygodnika "Polityka", przyznając swoje doroczne Paszporty, uhonorowała twórcę nagrodą specjalną przyznaną za "konsekwentne tworzenie teatru wierzącego w słowo dramatu i inteligencję widza, teatru, w którym odbijają się najważniejsze problemy naszych czasów".

Jolanta Ciosek
Dziennik Polski
12 października 2012
Portrety
Jerzy Jarocki

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...