Odmienność nieprzystająca

"Ciała obce" - reż: Kuba Kowalski - Teatr Wybrzeże w Gdańsku

To pozornie nie jest bohater na miarę naszych czasów. Nie przystaje do pojęć, przeżyć, mitologii i martyrologii narodu polskiego na wskroś przeszytego samozwańczym samochwalstwem dziejowym. Determinacja, z jaką bohater wygłasza prawdy o wolności jednostki, zakrawają na patologiczną skłonność do swobody mentalnie nieuzasadnionej na tej ziemi, zbroczonej krwią i wysiłkiem ruchów wolnościowych, przechowujących obowiązującą pamięć pokoleń. Kto by przypuszczał, że człowiek zasłużony dla spraw niepodległej Rzeczypospolitej, będzie miał czelność wychylać się nad poziom zbiorowego kapelusza. "Hardy" nie może zostać utrwalony w zbiorowej pamięci jako ten, który oprócz poświęcenia na rzecz kraju, pomocy bliźnim i nieugiętej postawy moralnej, zdobył się na korektę płci i przeszedł na prawosławie, ponieważ byłby precedensem w polskim, pogłębiającym się brakiem rewolucji społecznej i mentalnej, bagienku. Oto "Ciała obce" Julii Holewińskiej, Ewy Hołuszko (dawniej Marka Cyryla) i Kuby Kowalskiego

Ewa narodziła się z Adama, dając początek traumie narodu zobligowanego do wydania wyroku na człowieku poszukującym wolności, także osobistej, choć w granicach prawa i przyzwoitości. W latach 80-tych zrozpaczenie emocjonalne wynikało z braku suwerenności i perspektyw. Ludzie bratali się i łączyli także po to, aby dać świadectwo woli, człowieczeństwa i zasad, w które wierzyli, wychowani na wcześniejszych pokoleniach. Ewa, "zabijając" Adama, została odrzucona przez rodzinę, kościół, dawne struktury podziemia, narażając się jednocześnie na drwiny ze strony społeczeństwa, obarczonego kręgosłupem katolicko-ludowym, co przekreślało myślenie indywidualne i zdolność do empatii. Transseksualizm zasłużonego działacza solidarnościowego, byłego katolika, nauczyciela akademickiego, absolwenta kilku kierunków studiów i ojca trzech synów to za dużo na całe nasze społeczeństwo. Losy (Marka) Ewy Hołuszko należałoby podzielić na kilka sekwencji, przypominać wybiórczo i tylko w sytuacjach najwyższej konieczności. Takie przynajmniej ma się wrażenie po przeczytaniu różnych artykułów na temat bohatera, któremu Julia Holewińska nadała charakter sumienia narodu. Wymiar uniwersalny otrzymał dzięki zmierzeniu się z ograniczeniami językowymi, intymnymi, kulturowymi, religijnymi i rodzinnymi. Skala przekroczeń, jakich dokonał bohater dramatu, jest trudna do akceptacji ze względu na ich realną adekwatność . "Teraz ja naprawdę będę ja" okupione zostało bezwzględną samotnością i wyobcowaniem, za zgodą tych wszystkich, którzy głoszą hasła równości, parytetów i wolności osobistej.

Holewińska zbudowała przypowieść o człowieku, któremu próbowano odebrać wolność w imię spokoju jednostek i struktur. Przypomina to antyczną sytuację, gdzie poświęca się czyjeś życie w imię porządku publicznego i przypisuje się to ponadczasowemu, niespersonalizowanemu przeznaczeniu. Reżyser spektaklu, Kuba Kowalski, zdecydował się poddać wiernie tekstowi młodej dramatopisarki ( z małymi dopowiedzeniami - jak wymowny gest zjedzenia zupy przez Wiki podczas wizyty u matki Lecha, złagodził "popis" lekarskiej pychy, wzmocnił jednak tendencyjność myślową księdza), z widoczną przyjemnością angażując się w prawdziwą robotę reżyserską. Pozwolił na tonowanie ironicznego dystansu do przedstawianej rzeczywistości, powielając pewne kalki zachowań lub wchodząc z nimi w polemikę. Kowalski zaproponował szereg prostych rozwiązań, o których w teatrze już dawno można było zapomnieć, jak "oglądanie żywych" zdjęć, jak choreograficzną ilustracyjność opowieści wprowadzającej dodatkowe sensy, czego przykładem jest plemnikowy taniec zmierzający do uformowania człowieka. Zresztą choreografia należała do mocnych elementów tego przedstawienia. Katarzyna Chmielewska wykorzystała bardzo przemyślanie atrybuty fizyczne aktorów, pozwalając im skakać, wspinać się i tańczyć. Ruch tworzył napięcie dramaturgiczne, zapowiadał pewne wydarzenia, wpisując się w ponadczasowy wymiar dzieła scenicznego.

Nie ma słabych ról w "Ciałach obcych" Teatru Wybrzeże. Aktorzy mieli przestrzeń na różnorodną prezentację warsztatową. Najciekawiej wypadł Marek Tynda grający głównego bohatera. Transformacja sceniczna aktora i jego sprawność interpretacyjna pozwoliły w wielu momentach stworzyć mu prawdziwą kreację. Tynda nie tylko po raz kolejny potwierdził, że radzi sobie aktorsko z najtrudniejszymi przypadkami skomplikowania natury człowieczej, ale zagłębił się w niej jak nigdy dotąd. Seksualizm bohatera jest wielowymiarowy, to albo ekshibicjonizm, albo ucieczka, albo poszukiwanie tożsamości, albo cierpienie; denerwuje, odrzuca, boli i wzrusza. To Kandyd, a może bardziej Piszczyk naszych czasów, w których nie ma żadnych ograniczeń i tabu, także w Polsce, gdzie posłanką została Anna Grodzka. Cóż jednak z tego, że następują kolejne przekroczenia, gdy ogólny obraz świata wartości nadwiślańskich przypomina ten, jaki co roku widzimy na przedwiośniu, gdy spod topniejącego śniegu wychodzą zimowe ślady z jelit ludzi i psów. Adam/Ewa nie jest dzieckiem milionera poszukującym z nudów swej tożsamości, tylko zmagającym się z prozą życia na najniższym poziomie socjalnym, wrażliwym, poszukującym człowiekiem, nauczycielem. Codzienność solidarnościowego transseksualisty jeszcze bardziej podkreśla determinację i tragizm tego wyjątkowego w polskim dramacie bohatera. Tynda tę niewiarygodną postać wzniósł do rangi symbolu, uczłowieczył, uwiarygodnił.

Niedawnemu Henrykowi z "Nie-Boskiej komedii" partnerują bardzo dobrze pozostali aktorzy, grający swobodnie i jednocześnie w skupieniu. Robert Ninkiewicz, który między innymi bezbłędnie odegrał księdza "rozrywanego" przez codzienne obowiązki sakramentalne, pokazał się po raz kolejny jako wszechstronnie sprawny aktor. Magdalena Boć z każdym przedstawieniem wydaje się coraz bardziej dynamiczna i odważna w podejściu interpretacyjnym. Nie boi się wyzwań, pozawala sobie na dystans do siebie i roli. Przyjemnie przypatrywać się Marzenie Nieczui-Urbańskiej, kiedy tworzy pełniejszą od dotychczasowych kreację. Inną dynamikę wśród postaci kobiecych przedstawiła Anna Kociarz, przykuwając uwagę sposobem poruszania się. Justyna Bartoszewicz okazała się najbardziej sprawna fizycznie, zagrała poprawnie, choć lekko drażniąca była interpretacja jej postaci, łatwo ulegającej emocjom, nie ideom, w które wierzyć powinna. Interesująco zagrał lekarza Maciej Konopiński, Piotr Biedroń, jak zwykle nad wyraz sprawny, poradził sobie poprawnie (jednak bez fajerwerków) z rolą Bolesława i milicjanta. Okazał się być intrygujący jako transwestyta, podobnie zresztą jak Konopiński, czy Łukasz Konopka, grający przecież Evę Peron w Teatrze Wybrzeże. Konopka w tej odsłonie zagrał przekonywująco Lecha, syna "zdradzonego" przez matkę i ojca, postępujących niezrozumiale i szaleńczo.

Scenografia Katarzyny Strochalskiej, złamany kod ludzkiego DNA, okazała się użyteczna i nawiązująca do dualizmu pojęciowego w spektaklu. Wymagała od aktorów przygotowania fizycznego, co zresztą nie było dla nich widocznym wyzwaniem. Kolorystyka biało-czerwono-czarna doskonale komponowała się ze strojami bohaterów i była spójna z dramatycznymi sytuacjami scenicznymi. Muzyka na żywo w wykonaniu Pauliny Strzegowskiej (saksofon) i Piotra Maciejewskiego (perkusja) dopełniała obrazu folkloru narodowo-genderowego, w jaki został uwikłany główny bohater.

Polska i Polacy słabo sobie radzą z wolnością. Po pierwszym okresie optymizmu okazało się, że miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. Ciągle obowiązuje zasada: grzechy prywatne, cnoty publiczne. Teatr Wybrzeże po raz kolejny, po "Sprawie operacyjnego rozpoznania", sięgnął po temat odrzuconego bohatera. Tak jak WiPowcy okazali się niepotrzebni dla bogoojczyźnianej "Solidarności", tak Ewa Hołuszko stała się niewygodna nawet dla niosącej kaganek tolerancji "Gazety Wyborczej" (historia artykułu w GW). Tak jak stosunek do mniejszości i odmienności jest wyznacznikiem poziomu cywilizacyjnego społeczeństwa, tak odważne podejmowanie niewygodnych tematów kształtuje wizerunek teatru. "Ciała obce" to obowiązkowe spotkanie dla każdego, poszukującego widza.

Katarzyna Wysocka
portkultury
21 lutego 2012

Książka tygodnia

Teatr, który nadchodzi
Wydawnictwo słowo/obraz terytoria Sp. z o.o.
Dariusz Kosiński

Trailer tygodnia

La Phazz
Julieta Gascón i Jose Antonio Puchades
W "La Phazz" udało się twórcom z "La ...